Romek, wracaj do teatru!
recenzje, wywiady, portrety według PawłowskiegoBył taki czas, gdy namiętnie czytywałem wszystko, co wychodziło spod pióra Romana Pawłowskiego. Recenzje, portrety, wywiady. Zaśmiewałem się do łez podczas lektury jego felietonów, w których m.in. doradzał Izie Nataszy Czapskiej udział w poniedziałkowych mityngach Anonimowych Teatromanów. Jego recenzje ceniłem za niezwykle plastyczny opis, bezkompromisowe sądy i mocne, wyraziste puenty.
Przełom nastąpił podczas jednego ze spotkań, promującego tom "Made in Poland". Recenzenta "Wyborczej" zapytano, dlaczego w dramacie Pawła Demirskiego "From Poland With Love" znalazł się wiersz Tadeusza Różewicza "Ocalony". Pawłowski odpowiedział, że dla młodego pokolenia Polaków konieczność wyjazdu za granicę i praca na zmywaku jest takim samym dramatem, jakim dla "pokolenia Kolumbów" była druga wojna światowa. Mówiąc delikatnie, takie porównanie było ze strony "silnego krytyka" sporym nadużyciem. W pewnym momencie w Pawłowskim zaczęła się pojawiać pewna dwoistość. Z jednej strony przybliżał w "Wysokich Obcasach" postać Sarah Kane, z drugiej - prowadził w Bytomiu warsztaty pisania o tańcu. Chyba etykietka promotora teatru spod znaku "młodszych zdolniejszych" i "nowych niezadowolonych" zaczęła go nieco uwierać. Szukał czegoś nowego. W końcu, pisząc o Teatrze Ramba Zamba, doszedł do ściany. Na scenie pojawili się upośledzeni wykonawcy, a teatr społecznie zaangażowany przestał się kojarzyć jedynie z wciąganiem kreski pudru, udającej narkotyk. Stopniowo wkraczał na tereny, zarezerwowane raczej dla kogoś takiego, jak Ireneusz Guszpit. Zmieniali się bohaterowie jego tekstów. Włodzimierz Staniewski i Gardzienice. Chodząca w latach 70. po wsiach i recytująca "Pana Tadeusza" Ewa Benesz. Jacek Schmidt, wystawiający w autentycznej scenerii "Drzewo" Myśliwskiego. To wciąż jednak był teatr. Wreszcie - wywiady. Zawsze był do nich rzetelnie przygotowany - daty, nazwiska, tytuły. Często stawiał prowokacyjne pytania. I nawet, jeśli brzmiały one nieco bezczelnie, to cel był jeden - chciał się dowiedzieć. I nigdy nie usłyszał tego, co Dariusz Zaborek w rozmowie z Anną Polony: "Niech mnie pan głupio nie prowokuje, bo pana ochrzanię i wyrzucę za drzwi. Chce pan?". Krakowska aktorka mówiła jeszcze, że go "zdzieli" i "zwali z krzesła". W pewnym momencie zmienili się rozmówcy Pawłowskiego. Jacka Poniedziałka, Andrzeja Hudziaka czy Agnieszkę Glińską zastąpili Izabela Cywińska, Agnieszka Holland i Petr Zelenka. Recenzent "Wyborczej" przeszedł więc na "filmową" wiarę. A z Grzegorzem Jarzyną - człowiekiem, który swoim "Bzikiem tropikalnym" otworzył nową erę w historii polskiego teatru - rozmawiała Katarzyna Bielas. Jerzego Fedorowicza, który zasłynął tym, że na początku lat 90. wystawił "Romea i Julię" z udziałem punków i skinów, wysłuchał wspomniany już Zaborek. Z kolei specjalizująca się w rozmowach z politykami Teresa Torańska przeprowadziła wywiad z Jerzym Radziwiłowiczem - aktorem Jarockiego i Grzegorzewskiego. Pawłowski tymczasem postanowił spróbować swoich sił jako historyk ("Transfer", "Swawolny Dyzio"), dramaturg ("Oskarżona Lady M.", Esther Vilar) czy korespondent wojenny ("Niemoralny Teheran"). Jeden z jego ostatnich tekstów - o Agnieszce Tarasiuk - nie tylko nie ma nic wspólnego z teatrem, ale jest po prostu słaby. Mam nadzieję, że redaktor Pawłowski w końcu przestanie pisać jedynie o ciemiężonych białoruskich artystach. Liczę, że teksty, dotyczące na przykład "muzyki morderstwa", zastąpią znów porządne wywiady - w "Dużym Formacie" czy "Wysokich Obcasach". Sam krytyk kiedyś zatytułował recenzję z "Giovanniego" Jarzyny "Grzesiek, wracaj do teatru". Stosowną parafrazę zostawiam Czytelnikom...