Romeo i Julia w Teatrze Powszechnym

"Romeo i Julia" - reż: Katarzyna Deszcz - Teatr Powszechny w Radomiu

Szekspir dał Katarzynie Deszcz szansę wyeksponowania dramatu rodzinnego Capulettich, a skorzystali z tej szansy przede wszystkim aktorzy - Agnieszka Wilkosz i Janusz Łagodziński

Uzasadnienie nagłego wybuchu wściekłości u rozsądnego i łagodnego Capuletta musiało zawsze sprawiać trudności interpretacyjne, coś tu nie pasowało w tym pośpiechu względem ślubu Julii. Dla współczesnego odbiorcy znalezione przez Katarzynę Deszcz wyjaśnienie jest nader przekonujące. Tak oto irracjonalny upór ojca został pozbawiony sankcji losu, a znalazł wytłumaczenie w reakcji psychologicznej na zagrożenie bytu rodziny Capulettich z powodu zdrady. Już wiemy, że grzechy rodziców mszczą się na dzieciach, ale w tym wypadku dramatowi Szekspira przybyło dodatkowe potwierdzenie tej prawdy. Siłą rzeczy akcent główny "Romea i Julii" został przesunięty z miłości dwojga nieopierzonych piskląt możnych rodów Werony na przyczyny krwawej tragedii tkwiące w postawach rodziców. 

Szekspir dał Katarzynie Deszcz szansę wyeksponowania dramatu rodzinnego Capulettich, a skorzystali z tej szansy przede wszystkim aktorzy - Agnieszka Wilkosz i Janusz Łagodziński. Dawno nie słyszałem tak czysto i przekonująco podanego tekstu ojca Julii, zatroskanego nie tyle o los dziecka, co o sytuację całej rodziny. Ojcowska perspektywa niestety dla Julii jest tragiczna. To zawsze tak nieszczęśliwie się dzieje, gdy rodzice instrumentalnie traktują dziecko w swoich własnych rozgrywkach. Fatalnie uwikłana w tym dramacie jest matka Julii, młoda kobieta przeżywająca miłosne zauroczenie młodym hrabią. W tej sytuacji starszy mąż czuje się wyraźnie zagrożony.

Rodzinny dramat bez słów rozgrywający się na naszych oczach stanowi autentyczne odkrycie reżyserskie Katarzyny Deszcz i dla tego psychologicznego thrillera warto było podjąć jeszcze jedną przygodę z Szekspirem. Parę scen z udziałem rodziców Julii zostanie w pamięci widzów, a zwłaszcza przejmujące odejście z cmentarza, gdy złamana bólem matka jak ociemniała jest prowadzona przez męża. Zesztywniała w cierpieniu ledwo może zrobić krok, to na nią spada ciężar winy i jak Edyp musi z tym żyć.

Na tle rodzinnych waśni i osobistych dramatów rozgrywa się jedno z najpiękniejszych i najkrótszych uczuć w światowej literaturze miłosnej. Te pierwsze prawdziwe uczucia są jak ogień, który spala wszystko wokół, dla młodych kochanków świat ogranicza się do tej drugiej osoby, jest tylko Ja i Ty, i nic więcej. Dlatego dla Romea rozłączenie jest tak bolesne, a wygnanie równoznaczne ze śmiercią, zaś dla Julii perspektywa wyjścia za mąż za Parysa jest nie do przyjęcia i woli zaryzykować zejście do grobu niż zdradę ukochanego. W omawianym przedstawieniu wątek tytułowych bohaterów został poprowadzony bardzo klarownie i delikatnie, jak przystało na piękne uczucie, ale jego znaczenie zostało w całości przedsięwzięcia artystycznego wyraźnie stonowane na rzecz uwypuklenia przyczyn tragedii. W ten sposób "Romeo i Julia" Szekspira z tragedii młodzieńczych indywidualności staje się dramatem całej społeczności Werony. Wszyscy uczestniczą w jakiś sposób w "zabawie na grobach", tak sugestywnie przedstawionej przez Izabelę Brejtkop-Frączek - Martę i Panią Capuletti - Agnieszkę Wilkosz.

Tu przede wszystkim dorośli źle się bawią, a dla podkreślenia takiego wyrazu sztuki reżyserka zrezygnowała w przedstawieniu z postaci Escalusa, tylko echo decyzji księcia dochodzi do Romea. Więcej szczęścia do zaistnienia na scenie miał stary Montecchi, ale nie zmienia to wymowy, ponieważ walizeczka i kapelusz zrobiły z niego bossa miejscowej mafii. Wystarczyło, by zrozumieć wcześniejsze zachowania Romea (Maciej Zacharzewski), zwłaszcza sposób zabicia Tybalta i Parysa. Nawet franciszkanin, mądry i dobry ojciec Laurenty pokpił sprawę, dając się wciągnąć w tajemniczy ślub i próbując wszystko nieudolnie naprawić. Jakby nie wiedział, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane.

Para kochanków w Weronie znajduje się pod zbyt dużym ciśnieniem rodowej nienawiści, aby ich czysta miłość mogła się spełnić. Julia w wykonaniu Aleksandry Bednarz pozostaje w tym mrocznym świecie niewinna, piękna i do końca wierna. Naturalność scenicznej Julii jest dużym walorem tego przedstawienia, najbardziej widoczna w uroczej scenie balkonowej, gdzie światło i cień tworzą tajemniczy ogród dla rozkwitającej miłości. I tu chylę czoła przed scenografem Andrzejem Sadowskim. Stworzył niezwykle funkcjonalną (kapitalne schody - grób!) przestrzeń sceniczną, w której kilkoma przesłonami i ciekawymi projekcjami zmieniał miejsce akcji, a wyłaniająca się lub znikająca grupa muzyków w głębi sceny dodawała jeszcze jeden wymiar dziejącym się wydarzeniom.

Nie jestem pewny, czy to moja muzyczna głuchota dała o sobie znać, gdy wsłuchiwałem się w tekst Szekspirowskich sonetów, a może do mnie nie dotarło, co trzeba (na szczęście wiersze są w programie), ale przekaz poetycki zanikał, nie zawsze został wydobyty w piosenkach Wojciecha Wachudy i Jagi Wrońskiej. Mogłaby właściwie zostać sama muzyka Grzegorza Turnaua, choć nie wiem, czy do tej interpretacji scenicznej "Romea i Julii" ten melancholijny ton tego akurat kompozytora tu pasuje.

I na jeszcze jeden dysonans chciałbym zwrócić uwagę - nieprzystawalność języka współczesnego przekładu Stanisława Barańczaka, który z niezwykłą finezją oddaje igraszki słowne Szekspira. Współczesny kostium i wymowa psychologiczna dramatu rodzinnego Capulettich nie dają się pogodzić z wieloma wypowiedziami komiczno-poetyckimi bohaterów dramatu. Słychać i widać zgrzyt stylistyczny, pułapkę Szekspirowskiego niezdecydowania, w którą wpadają interpretatorzy sławnej tragedii. Chyba trzeba było się zdecydować na całkowicie współczesne tłumaczenie i to takiego poety jak Marcin Świetlicki, albo odciąć się od tego poetyckiego baroku. Jak dobre rezultaty daje takie radykalne uwspółcześnienie bohaterów, niech pokaże drobny epizod z Aptekarzem w wykonaniu Włodzimierza Mancewicza. Dla tej sceny warto było wysłuchać sonetów Szekspira.

Z tak bogatego dzieła scenicznego można czerpać wiele. Katarzyna Deszcz poważnie podeszła do interpretacji dramatu Szekspira, a zmaga się z Mistrzem od wielu lat. Dla mnie jej niezdecydowanie w kwestii stylu całego przedstawienia jest próbą wybrnięcia z dylematów współczesnego teatru, jak pogodzić stare z nowym, sztukę z komercją, prawdę z chęcią przypodobania się publiczności.

Budujące w tym wszystkim jest zwłaszcza to, że dysponujemy całkiem niezłą grupą aktorów, którzy wraz z gośćmi są w stanie unieść poważne wyzwania artystyczne, a ten sprawdzian z Szekspira pokazał zespół Powszechnego jako poważnego konkurenta scen krajowych.

Naszemu Teatrowi im. Jana Kochanowskiego bogatego i twórczego roku 2010 życzy wdzięczna sylwestrowa publiczność!

* Zbigniew Wieczorek jest polonistą w VI LO Im. Jana Kochanowskiego

Zbigniew Wieczorek
Gazeta Wyborcza Radom
13 stycznia 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia