Rozterki „biednej" bohemy

"Maciej Korbowa i Bellatrix" - reż. Krystian Lupa - Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie

Czasami zdarza się tak, że mamy możliwość brania udziału w tworzącej się historii. Ponad dwadzieścia lat temu większość z publiczności premierowego starego/nowego spektaklu w reż. Krystiana Lupy była kilkulatkami. Co więc oglądamy dziś? Echo dwudziestoletniej kariery aktorów, którzy wchodzą niby do tej samej, ale jednak innej rzeki.

Patrzymy na nich, jak snują się i miotają. Zamknięci w jakimś własnym, hermetycznym świecie. Grupa ekscentrycznych znajomych, z których każdy próbuje mieć jakiś pomysł na siebie, wyrazić swoją indywidualność. Z tego, co mówią, wynika, że znajdują się w jakimś dużym budynku, pełnym przestrzennych sal, rozmieszczonych na różnych piętrach. Czasami znikają gdzieś w parach mieszanych za ekranem, który zajmuje cały horyzont. Przepadają wtedy w labiryntach własnych pragnień lub, wychodząc wzburzeni, szukają ujścia dla nagromadzonych emocji. Jednak zawsze wracają tu – do jakiegoś pomieszczenia wspólnego, gdzie mogą bezkarnie powyżywać się na sobie.

Na czele tej melancholijnej grupy stoi charyzmatyczny Maciej Korbowa (Paweł Deląg) – jest zarówno inspiratorem działań, jak i obiektem westchnień oraz rywalizacji kobiet. Jeśli tylko przebywa w pobliżu, skupia na sobie całą uwagę. Czuje się przywódcą, jednak ta funkcja czasami zdaje się go nieco przytłaczać. To on wygłasza chyba najważniejszy monolog w całym spektaklu. Mówi o tym, że z perspektywy czasu widzi przepaść między sobą dawnym a teraźniejszym. Ma też wrażenie, iż wiele rzeczy udało mu się zacząć, jednak niewiele z nich zakończyć.

Końca nie widać. Przejścia między kolejnymi częściami są płynne, początki też mogą wydawać się umowne przez nagłe wejścia bohaterów. W czasie jednej z przerw na ekranie widzimy refleksje aktorów na temat podróży. Jedne są filozoficzne, inne to po prostu opis miejsc, w których ktoś aktualnie się znajduje. Aktor to człowiek, żyjący w ciągłym ruchu, nieustannej podróży. Spektakl pokazuje, że jej efektem jest znużenie i swego rodzaju mentalne „dreptanie w miejscu". Wydaje się, że ci ludzie nie potrafią już pójść dalej, ani wyjść „poza siebie". Przebywają głównie w małej grupie – znają się doskonale i akceptują stany letargów twórczych.

W spektaklach Lupy nieodłącznym elementem zwracającym uwagę jest scenografia. Tutaj również możemy zauważyć wielość szczegółów, rekwizytów, które składają się na plastyczne kompozycje. W większości stonowane (szare lub czarne) stroje kontrastują z kolorowymi tkaninami, porozkładanymi na łóżkach oraz obiciami krzeseł. Bohaterowie często kładą się na scenie w pozycjach, przypominających postać z obrazu „Babie lato" Józefa Chełmońskiego. Niejaka bezwładność i pozorna beztroska będzie im towarzyszyła do samego końca.

W grupie (oprócz samego Macieja) wyróżnia się także postać grana przez Radosława Krzyżowskiego. To Operator Filmowy, który jako jedyny potrafi trzeźwo ocenić sytuację i przejawia realną chęć działania. Autentycznie obsługuje kamerę oraz częściowo dba o efekty dźwiękowe. Wprowadza też ferment w stosunki damsko-męskie, wybierając sobie jedną z kobiet. Często chowa głowę w kapturze i długo nie potrafi usiedzieć w jednym miejscu – niechętnie poddaje się ogólnej nudzie. Kiedy nagle łamie się pod nim (zapewne niezamierzenie) krzesło, można to odczytać jako nieprzewidziane zdarzenie symboliczne: ci, którzy coś robią naprawdę są często „zdetronizowani" przez tych, którzy pozorują działania.

„Bellatrix i Maciej Korbowa" w reż. Krystiana Lupy to spektakl, w którym widzimy ludzkie zagubienie w skali 1:1. Może sugerować to czerwona siatka kwadratów o równych kształtach – często pomagająca (dzieciom i nie tylko) przy odwzorowaniu jakiegoś rysunku. Wspomagani środkami odurzającymi artyści wciąż poszukują czegoś nowego, jednak te poszukiwania nie dają rezultatu. Po 20 latach oglądamy nadal swego rodzaju karykatury artystów, którzy – mimo swoich osiągnięć – nie są ludźmi spełnionymi. Ich twórczy niepokój jest w gruncie rzeczy przytłumiony: nie ma w nich zarażającej otoczenie energii. Słyszą wewnętrzny głos, za którym nie potrafią pójść. Parodiują w ten sposób samych siebie jako aktorów, którzy z artystów z krwi i kości stają się nagle nijakimi melancholikami.

Joanna Marcinkowska
Dziennik Teatralny Kraków
5 maja 2015

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia