Ryp w Sarmatę!

kolejne odsłony "Re_wizji sarmackich" w Starym Teatrze

Po "Trylogii" Klaty przyszedł czas na kolejne odsłony "Re_wizji sarmackich" w Starym Teatrze.

Powoli można już zadawać pierwsze pytania o kierunek docelowy tego projektu. Raczej nie przewartościuje naszego widzenia Sarmatów. Akcenty postawiono na brawurowe przyczynkarstwo, zaskakujące dygresje, smakowanie nieznanych walorów sarmackiego świata. Wiedziałem oczywiście, że Sarmaci to był ludek chwacko dowcipny, ale dopiero Stanisław Radwan pokazał mi w całej pełni jak w tej Rzeczypospolitej Babińskiej, naszej szlacheckiej republice purnonsensu, potrafiono śmiać się z siebie, pito na potęgę i łgano na umór. 

Usadzona za biesiadnym stołem grupa aktorów opowiada facecje, licytuje się na absurdy. Dorota Segda rozprawia o pijących białogłowach, Jacek Romanowski o przygodach koroniarzy nieustępujących bezczelnością samemu baronowi Münchausenowi, Zbigniew Kosowski wygłasza prześmiewcze "Kazanie na 89. niedzielę karnawału". Iwona Bielska w autodrwiącej powtórce swojego monologu z "Factory 2" czyta przez pól godziny niekończące się genealogie rodów litewskich: "Jundziłł zrodził Mondzilła, Mondziłl Dowdzilła, Dowdziłł...". 

Radwan raz po raz przerywa literacką biesiadę piosenkami, które są dowcipną odpowiedzią na hip-hop i rap; sam kompozytor uważa, że wymyślił nowy gatunek muzyczny zwany "ryp". Stela, Gorajska, Wieszczek i Skarczewski rytmicznie sylabizują króciutkie strofy wierszy księdza Józefa Baki, jak się okazało - pierwszego rapera I Rzeczypospolitej. Fiszowi wyrosła groźna konkurencja. 

Z kolei "Starosta kaniowski", przyrządzony na podstawie utworów Kossak-Szczuckiej, Goszczyńskiego, Kraszewskiego i Rzewuskiego, próbuje dać niebanalny portret kresowego zabijaki, pokazać kraj rządzony anarchią, ruinę myśli, słów i prawdy. Próba nie do końca udana. Spiss nie odpowiada na pytanie: "Unde malum?" (Skąd zlo?) na żadnym poziomie. Najpierw uwodzą ją szlacheckie kontusze, podgolone łby, wąsy zakładane za uszy, potem robi już tylko głupie żarty z sarmackich awantur. Lista przygód i zbrodni Mikołaja Potockiego (Zbigniew Ruciński) nie służy niczemu, spektakl zaczyna się gdzieś w środku jego historii i kończy gdziekolwiek. Bohater wyłania się na chwilę z chaosu i zaraz w nim znika. Niejednoznaczności jego charakteru są raczej przemilczeniami niż rzeczywistą tajemnicą. Ale podobała mi się bardzo scenografia Błażejewskiego: ni to ciasny zaułek drewnianego kościółka, może pokój myśliwski z kominkiem albo moduł peerelowskiego segmentu w M3. Szkoda pomysłu na tak niedorobiony, powierzchowny spektakl

Łukasz Drewniak
Przekrój nr 14/08.04
9 kwietnia 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia