Rzecz o niedojrzałym 30-latku, któremu marzy się słodkie życie

"Dolce Vita" - reż. Kuba Kowalski - Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu

Marcello, trzydziestoparoletni warszawiak z awansu społecznego, imię przejął po bohaterze słynnego filmu Felliniego "La dolce vita".
Marcello lepiej brzmi w świecie wybujałych aspiracji niż Marcel z jakiegoś Grójca czy innego prowincjonalnego miasteczka, w którym się urodził. Zawodowo zajmuje się reklamą, a po godzinach próbuje być artystą, pisarzem. Na razie z miernym skutkiem. Mierne są i pozostałe jego życiowe osiągnięcia.

Drogie mieszkanie kupił na kredyt, który będzie spłacać do końca życia. Nic dziwnego, że przygotowanie dla banku kampanii reklamowej dożywotniego kredytu kiepsko mu idzie.

Jeszcze gorzej wygląda jego życie osobiste. Od 10 lat tkwi w związku z Emmą, ale myśl o ślubie, a tym bardziej o rodzicielstwie napawa go przerażeniem.

"Niedojrzałość jest cechą naszego pokolenia" - przyznaje. Od życia oczekuje przygody, zabawy, spełnienia także w jakichś wyższych, ambitniejszych rejestrach, ale wszystko mu się wymyka.

Czas przecieka przez palce, głowa boli po kolejnej imprezie, wieczna narzeczona przypiera do muru i domaga się decyzji, szef stawia ultimatum, rodzice marudzą, pisana powieść nie zmierza do zakończenia. Wszędzie więcej ograniczeń niż wolności, której Marcello pragnie, ale której nie potrafi zdefiniować, bo brak mu wewnętrznego ładu i właściwie nie wie, czego chce.

Źle ustawione kostki domina - takie skojarzenie przywodzi scenografia - nie położą się gładko. Jeżą się przeszkodami, przez które bohater się przedziera. Znajdując się po raz kolejny pod ścianą, najłatwiej jest włączyć komputer, wejść na fejsa lub Pudelka albo włączyć ogłupiającą telewizję. W świecie odzyskanej społecznej wolności marzenie o słodkim, ale i wyjątkowym życiu pozostaje niespełnione, rozmyte w bezmyślnym trwonieniu czasu, możliwości, uczuć.

Autorzy "Dolce Vita" są bystrymi obserwatorami życia swoich warszawskich rówieśników (nie jest to portret całego pokolenia). Stawiają diagnozę trafną, ale nie odkrywają niczego nowego. Operują oczywistościami, znanymi, już opisanymi i przez socjologów przeanalizowanymi. I tyle, a w finale lambada.

Przedstawienie trwa 2 godziny 40 minut. Nieźle się je ogląda, bo jest zabawne, efektowne - czasem też efekciarskie - i dobrze zagrane. Gościnnie występujący w Opolu Wojciech Solarz w roli Marcella naprawdę znakomity. Świetna scena z gderającymi rodzicami (Judyta Paradzińska i Jacek Dzisiewicz), rozmowa Marcella z Facebookiem (kapitalny Łukasz Wójcik), kabaretowa etiuda telewizyjna, w której obrywa się Polsatowi, parodystyczna scenka z pomenopauzalnym wyzwoleniem matki Marcella czy sceny z szefem (brawo Maciej Namysło).

160 minut to jednak trochę za dużo jak na okraszoną anegdotami opowieść o niedojrzałym 30-latku, który jak stał w rozkroku, tak pozostał, mimo chwilowej próby życiowego "ogarnięcia się".

Inspiracje Fellinim, Różewiczem i Ginsbergiem, na które powołują się autorzy, są powierzchowne, najwyraźniej widać je w luźnej konstrukcji zaczerpniętej z "Kartoteki". Trzy "duże" nazwiska na afiszu zawsze fajnie wyglądają, ale ważniejsze, by widz krzyknął "łał" po spektaklu, a nie na widok afisza. Raczej nie krzyknie, ale też narzekać nie powinien.

Iwona Kłopocka
Nowa Trybuna Opolska
6 maja 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...