Rzymskie wakacje Gajosa

rozmowa z Januszem Gajosem

W piątek premiera "Romulusa Wielkiego" w stołecznym teatrze Polonia. O ostatnich wieściach z prób, toastach z Zanussim i politycznych skutkach hodowli kur z odtwórcą tytułowej roli Januszem Gajosem rozmawia Magdalena Rigamonti

Wygodnie Panu w tych rzymskich sapogach?
Dość wygodnie, a dlaczego pani pyta?

Bo wszyscy Pana partnerzy na scenie mają płaskie, a Pana ustrojono w kilkucentymetrowe koturny.
Nie jestem człowiekiem olbrzymiego wzrostu, więc chodzę na koturnach.

Krystyna Janda namówiła Pana na Romulusa Wielkiego?
Nie trzeba było mnie długo namawiać. Zadzwoniła do mnie, mówiąc, że razem z Krzysztofem Zanussim wpadli na pomysł, by mnie w tej roli obsadzić. Ucieszyłem się, i to bardzo.

W Narodowym Panu źle?
Nie, skądże. Pracę w Polonii traktuję jako przyjemną odmianę. I tu i tam mogę się, jak to mówią, nagrać. Korzystam z takiej okazji, bo nie lubię uciekać po kątach. Wolę zadania, które sprawiają trudności. A tak jest w przypadku Romulusa. Lubię walczyć.

Zanussi zarządził morderczy tryb pracy, po osiem godzin dziennie, włącznie z sobotami i niedzielami...
Mamy do czynienia ze skróconym okresem przygotowawczym. Pierwszy raz pracuję w takim systemie. On został na nas wymuszony, bo termin goni i przez ostatnie kilka tygodni poświęcam się tylko "Romulusowi". Może to wina pana Zanussiego, że nie zażądał czterech miesięcy prób, tylko zgodził się na półtora miesiąca. "Miłość na Krymie" w Narodowym w reżyserii Jarockiego próbowaliśmy przez pół roku.

Ale Pan jest doświadczoną wygą. Powinny Panu wystarczyć krótsze próby.
Nie wystarczają. Trochę tęsknię za normalnym rytmem prób. Wracam do domu i staram się wyłączyć myślenie o Romulusie. Nie udaje się, zegar do premiery tyka, a ja w myślach powtarzam tekst.

Reżyser mówi, że między Panami nie ma starć. Buja?
Ja bym się nie podpisał pod tym zdaniem. Zdarza się, że różnie myślimy o postaci i nawet się trochę spieramy. Jedno trzeba przyznać panu Krzysztofowi, że dzięki jego eleganckiemu stylowi pracy nie dochodzi do ostrych starć. Podskórnie oczywiście rozmaite napięcia się wyczuwa, ale bez nich nie byłoby zabawy.

Nie bał się Pan współpracy z Zanussim, który lepiej się zna na filmie?
Było trochę strachu, bo wiedziałem od kolegów z Krakowa, którzy lata temu pracowali z nim w teatrze, że to nie jest łatwa praca. Słyszałem o jakichś nieporozumieniach, ale postanowiłem wszystko sprawdzić na własnej skórze. Na scenie bez przerwy mamy plan totalny i reżyser przyzwyczajony do wizjera traci rozeznanie. Wtedy my, aktorzy, wkraczamy z pomocą.

Czuję się Pan współreżyserem spektaklu?
Nie, nie mam do tego żadnej legitymacji. Gdybym reżyserował ten spektakl od początku do końca, to nie wiem, czy byłby lepszy, ale na pewno inny. Siłą rzeczy muszę się podporządkować temu, co jest na scenie i co mówi reżyser. Mam takie myśli, że powinno to lecieć trochę inaczej, bo na razie mam wrażenie, że to trochę półlot.

Mocne słowa, jak na dwa dni przed premierą.
No właśnie. Groźnie brzmią, ale do premiery dojdzie i mam nadzieję, że publiczność polubi Romulusa.

Wraca Pan do domu wściekły?
Wściekły również. Wraca się w różnych nastrojach. To rodzaj schizofrenii.

Jest szansa, że w piątek po premierze pójdzie Pan z Zanussim na wódkę?
Nie wiem, czy pan Krzysztof pije. Jeśli tak, to pójdziemy. Po takiej ciężkiej pracy trzeba będzie się napić.

Czuję, że Pan nie lubi tego Romulusa.
Ja jeszcze nie wiem, czy go lubię, bo jestem w ferworze pracy. Jeśli widownia go polubi, to i ja go polubię. Z drugiej strony główny bohater, nawet jak jest brutalny i pozbawiony wszelkich skrupułów, to i tak publiczność odczuwa do niego pewną sympatię.

Czyli ten Romulus to czarny, negatywny charakter?
Nie, takich tez bym nie stawiał. On jest raczej szalony, bo tylko szaleniec może sobie wykombinować, że spali cały świat, żeby zapewnić ludzkości szczęście.

Będzie więc i śmiesznie, i straszno?
Myślę, że będzie groteskowo. W tej sztuce jest dużo niemal publicystycznych zwrotów, które mówią o tym, z czym walczymy, jak sobie wyobrażamy ojczyznę i czy ją kochamy. Jednak wszystko to pada z ust człowieka, którego idee są całkowicie utopijne. Staram się, żeby mimo infantylności bohatera wyszła nam poważna rozmowa na poważne tematy.

W jaki sposób?
Mogę tylko zdradzić, że łatwo nie jest. Trzeba przecież tę formę znaleźć między groteską a powagą. Spektakl opowiada o bohaterstwie i ojczyźnie, a to są sprawy niejednoznaczne. Romulus jest człowiekiem wykształconym i przebiegłym. Poznajemy go jako cezara, który zamiast ratować upadające Cesarstwo Rzymskie, woli filozofować i hodować kury. Jednak dowiadujemy się, że on to robi celowo, bo wpadł na osobliwy pomysł: chce zapewnić ludziom wieczną szczęśliwość poprzez całkowite zniszczenie cywilizacji. Czyli szaleniec, ale urokliwy. Niełatwo podejść do takiej postaci; czasami dopiero przy 10, a nawet 20 spektaklu zaczynam się orientować, kim jest człowiek, którego gram.

Oglądał Pan wcześniejsze adaptacje "Romulusa Wielkiego"?
Niestety i na szczęście nie. Dzięki temu nie zakodowały mi się w podświadomości sposoby na tę postać. Wolę walczyć z bohaterem sam.

Czy tekst Dürrenmatta napisany kilka lat po II wojnie światowej ma przełożenie na współczesność?
On odnosi się wprost do pewnych zdarzeń historycznych, do III Rzeszy, II wojny światowej i wszystkich okropności, które Hitler zafundował ludzkości. Przecież powrót Emiliana z niewoli germańskiej rozumiany wprost jest powrotem z obozu koncentracyjnego. Te przełożenia oczywiście troszeczkę zbledną, choćby z powodu odległości w czasie. Natomiast wszystkie uwagi o patriotyzmie nabiorą nowego blasku. Brzmią one czasami kontrowersyjne, a bywa, że i obrazoburczo.

Coś o naszej polityce będzie?
Na szczęście konkretnie nie. W pewnym momencie Romulus mówi do żony: "Nie możesz moja droga wymagać ode mnie czegoś więcej niż rządzenia", i każdy może sobie tłumaczyć to jak chce, politycznie również. Jestem wrogiem uaktualniania wprost, bo to rodzaj kabaretu, nie zawsze najlepszego.

Nasi rządzący powinni to przedstawienie zobaczyć?
Zapraszam serdecznie. Jeśli politycy przyjdą, to wyciągną swoje wnioski i może z tego jakaś nauka wypłynie.

Tym spektaklem robi Pan sobie okolicznościowy prezent na 70. urodziny?
Do urodzin mam jeszcze kilka miesięcy. Postanowiłem na razie nie siadać w fotelu i nie odpoczywać.

W filmie też Pan pogra? Pytam, bo ostatnio wcale Pana nie widać na dużym ekranie.
Chce mi się grać, ale tak to już bywa w tym zawodzie, że czasem nie ma atrakcyjnych propozycji. Docierają do mnie różne scenariusze, ale nie znajduję nic satysfakcjonującego. Nie ma tam dla mnie zadania do wykonania.

Dużo jest tych scenariuszy?
Sporo. Często reżyserzy chcą mnie obsadzić w epizodach przywiązanych do mojego wieku. Niektórzy sobie wyobrażają, że ja jestem już mocno starszy pan z długą brodą.

Szukają dziadka?
Dokładnie. Patrzą w moją metrykę, widzą rok urodzenia 1939 i wydaje im się, że już ledwo chodzę. Rezygnują z moich usług, a ja oddycham z ulgą.

I wyskakuje Pan na miasto fotografować?
Jeśli mam czas, to wyskakuję. Moja nowa skomplikowana zabawka do fotografowania jest akurat dla chłopca w moim wieku.

Magdalena Rigamonti
Polska
14 stycznia 2009
Portrety
Janusz Gajos

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...