Same gwiazdki, czyli tekst z odsyłaczami

"Mewa. Dziwna sztuka" - reż. Ewa Ignaczak - Teatr Gdynia Główna

Dałam się wciągnąć i przekonać do tego, czego na ogół nie lubię w teatrze. Myślę, że i innych widzów wciągnęła "Mewa. Dziwna sztuka" według Antoniego Czechowa. Fabułę w czterech aktach przyswaja się jak film lub dobry mecz. Kto kogo kocha? Kogo i jak? Kogo i jak długo? Kogo i po co? Kto jest sławny, kto komu się sławy zazdrości, a komu ona ciąży? Prowincja i wielki świat..., a wszystko zawieszone w jakimś stanie potencjalnego szczęścia, duszonego, gdy tylko się wykluwa. Oto idzie nieunikniony los i przynosi ból, a jednak bohaterowie współpracują z nim ze wszystkich sił.

W spektaklu Teatru Gdynia Główna spotykamy uznanego twórcę i twórcę początkującego, zawodową aktorkę i dziewczynę u progu kariery, wszyscy marzą o sławie. Ta skromna, czteroosobowa obsada wyczarowuje przed widzami świat niewidzialny, a jednak plastyczny, odczuwany i zmienny. Dwaj bohaterowie i dwie bohaterki zagospodarowują dziwną przestrzeń Peronu 1, zachowując dobre proporcje, samą mową i gestami tworząc całą scenografię.

Teatr Gdynia Główna mieści się w podziemiach dworca kolejowego, stąd układ sceny, widowni i wejść jest nietypowy. W "Mewie" wykorzystano wszystkie zalety tego układu przestrzennego. Widz mija aktora już przy wejściu, dając się wprowadzić w nastrój lub tylko lekko zaintrygować. Przemarsze aktorów przez scenę poprowadzone zostały dokładnie według wskazówek Czechowa. Prawo-lewo, lewo-prawo, a wszystko przemyślane, by zachęcić publiczność do ruchu i bacznej obserwacji. Nienarzucające się wokalizy starczają za cały podkład muzyczny, a przedmioty codziennego użytku za rekwizyty. Ta skromna oprawa i obsadzenie we wszystkich rolach kobiet, to być może efekt wcześniejszych prac nad tym spektaklem, w czasie letnich warsztatów "Zaczyniania teatralne: 3 x Mewa". Późniejsze dopracowanie dało ciekawe przedstawienie, mocno bazujące na tekście dramatu i na emocjonalnej grze aktorek. To mnie właśnie urzekło. Grające w spektaklu aktorki, zaproszone i poprowadzone przez Ewę Ignaczak, sprawiały wrażenie samowystarczalnych. I jezioro, i upalny dzień, i nawet płynący czas, mimo że przywołane tylko słowami i drobnymi gestami - po prostu stawały się. Gdyby jeszcze artystki mogły sobie poświecić oczami... (żarcik, oczywiście).

Cały wysiłek sceniczny koncentrował się na tym, by pozwolić widzowi przeżywać i rozszerzyć wymowę utworu poza teatralne tu i teraz. Poszczególne sceny, zwłaszcza te, które wywołują śmieszki i uśmieszki, opatrzone zostały gwiazdkami-odsyłaczami. Odgrywanie egzaltowanej, dogłębnej amatorszczyzny (Malina Chojecka). Rozterki artystów i ich rozważania o roli sztuki. Parcie, wtedy jeszcze nie na szkło. Cyniczne, obliczone na wymierne korzyści romansowanie (rola Małgorzaty Polakowskiej, która całą stereotypową męskość ukazała postawą ciała i tym, co mówi jej bohater). Próby udowodnienia, "żem jeszcze młoda i niczego sobie" (Ida Bocian w scenie aerobiku retro na obcasach, tuż na granicy przeszarżowania - piękne!). Rozpaczliwe próby zatrzymania przy sobie młodszego kochanka. Zazdrość damsko-męska. Zawiść literatów. Kobieta utrzymująca dorosłych mężczyzn, którzy chronią się u niej, jednocześnie nią gardząc. Rozczarowanie artystycznym światkiem i światem w ogóle (Agata Mieniuk i... wszyscy pozostali). Gęsto można by tych gwiazdek nastawiać, a w przypisach - patrz: twoje życie, życie sąsiada, wiadomości literackie, wiadomości z kolorowych gazetek. I tak dałam się wciągnąć reżyserce i aktorkom po raz drugi, gdyż przekonały mnie do krzyku na scenie, sensownego, potrzebnego i skontrastowanego z chwilami milczenia, podczas zawieszenia akcji.

Aktorki serwują to wszystko widzom bez jakiegoś miękkiego znieczulenia, prosto z mostu, choć tekst wprost tych emocji nie nazywa, a główną treść wyczytuje się raczej między wierszami. Wszystkie aktorki grają dobrze, aż tak dobrze i z takim przekonaniem, że bezproblemowo akceptuje się kobiety w męskich rolach. Po początkowej dezorientacji wszystko staje się jasne i takim zostaje do końca przedstawienia. Stroje, bardzo dobrze dopasowane do charakteru poszczególnych postaci, pomagają w odbiorze, dając widzowi komfort łatwego rozróżniania płci, a jednocześnie nie wprowadzając jakiegokolwiek niesmaku, przerysowania czy dwuznaczności w kwestii orientacji seksualnej postaci. Spokojnie można skupić się na treści oraz na warstwie psychologicznej. Formalnie "Mewa" pokazana została jako sztuka o sztuce, co może być interesujące dla części publiczności. Ubranie aktorek w spodnie przypominające suknie, pozostawienie im makijażu i kobiecych fryzur, nawiązujących lekko i żartobliwie do czasów Czechowa, symetria męsko-damska to bardzo ciekawy zabieg. Didaskalia były wypowiadane jako równoważne kwestie aktorskie, więc cały wysiłek przedstawienia świata przerzucono na barki aktorów. Wreszcie mały dystans między grającym i widzem: spojrzenia w oczy potęgowały wrażenie autentyczności tej przecież zupełnie wykreowanej sytuacji.

Oglądajmy więc Czechowa i dziś, bo to i serial obyczajowy w pigułce, i wykład o teatrze w jednym. "Mewa..." jest poza tym smaczną zabawą konwencjami retro.

Małgorzata Bierejszyk
Gazeta Świętojańska
14 października 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia