Samotność reżysera

Jerzy Stuhr - samotność to w pełni naturalne odczucie

Porozmawiajmy o samotności. To w pełni naturalne odczucie, bo gdy stoisz czy siedzisz na premierze, gdzieś z boku, i patrzysz na scenę, na której pracowałeś przez kilka tygodni czy miesięcy, i wiesz, że już nie możesz aktorom pomóc, to masz poczucie osamotnienia. Ale także świadomość, że to wszystko już się jakoś od ciebie oddala - pisze Jerzy Stuhr.

Nawet jeśli zauważysz jakieś błędy, zobaczysz, że na premierze im za wolno czy za szybko idzie, bo na początku zawsze trudno trafić w rytm - to i tak wiesz, że nic tu już nie poprawisz. Bo teraz wchodzi inny, ważny mechanizm: wzajemnego docierania się: aktorów i publiczności. Aktorzy muszą więc grać jak najczęściej, a publiczność wyznaczy im w swoim odbiorze ten właściwy rytm. Możesz więc tylko patrzeć z boku i cieszyć się z tego, jeśli im się uda! 

Jest też inna samotność, która łączy się z sukcesem. To jest samotność, którą odbiorcy zapewniają twórcy. Bo sukces odgradza artystę od ludzi. W jak najlepszej wierze, tak otaczają twórcę kokonem lepszych możliwości, uwielbienia, wyższego standardu, tak cię opakują i tak cię będą wozić. Jeśli się na to zgodzisz albo tego nie zauważysz, to ani się zorientujesz, a już oglądasz świat "zza szyby". Niby jest ci wygodniej, ale jesteś coraz bardziej samotny. Bo ludzie i świat są gdzie indziej. Dlatego nie wolno dać się zamknąć. Trzeba wciąż rozmawiać z ludźmi. Bo tylko to jest ratunkiem przed taką samotnością. 

I jest jeszcze inny rodzaj samotności: gdy sam jesteś na scenie, np. w monodramie. Gdy jako postać, którą się stałeś, postawiony jesteś przed ludźmi. I, co najwyżej, możesz ich tak dalece rozgrzać sprawami i emocjami, które przedstawiasz, że zechcą wziąć w nich udział, niejako wejść na scenę. Współgrać. Oczywiście rzadko się to dzieje, chyba że ktoś chce ci zrobić taki żart. 

Pamiętam z własnego życia zawodowego taką sytuację, gdy ludzie z widowni włączali się w mój tekst. Tak jak w "Kontrabasiście". Było to dawno, bo przecież gram to już ponad 20 lat. Staś Radwan, który był wtedy dyrektorem Starego Teatru, zrobił mi taki kawał, że zaprosił na mój występ kilku kontrabasistów z Krakowa i posadził ich w pierwszym rzędzie. 

Było to jeszcze w małej salce Starego Teatru, czyli publiczność siedziała bardzo blisko sceny. I gdy mówiłem tekst, to oni co pewien czas kiwali głowami ze zrozumieniem i wreszcie włączyli się: "Tak jest, panie kolego, to jest prawda". Było to bardzo zabawne, a dla mnie sympatyczne, bo kontrabasiści nazywali mnie "kolegą". I wtedy, można powiedzieć - przestałem być na scenie "samotny". 

Jest jeszcze samotność, która wiąże się z wiekiem albo z innym rodzajem artystycznego wychowania. To doświadczanie samotności, gdy twoje propozycje, wartości, które chcesz przekazać, trafiają w pustkę. Czujesz, że ludziom stają się one niepotrzebne, że inne pokolenie odrzuca wszystko, a ty te swoje zasady możesz pielęgnować dla siebie. I wtedy masz pewność, że już nie chce ci się o coś walczyć. To jest taka samotność trochę rozżalona, trochę zniechęcona. 

Ludzie boją się dzisiaj samotności - nawet takiej, która dałaby im bagaż własnych przemyśleń, która by ich odnowiła. Nie mają mentalności pustelnika. Rzadko kiedy chcą się ukryć przed innymi ludźmi, przed gwarem, przed sugestią podejrzenia, iż są niepotrzebni. Wolą więc być w tłumie. I nawet, jeśli zgodzić się z popularnym powiedzeniem, że i w tłumie można być samotnym, to przecież kto tak naprawdę chce o tym pomyśleć? Chyba jednak nikt!

Wysłuchała Maria Malatyńska
Polska Gazeta Krakowska
16 grudnia 2009
Portrety
Jerzy Stuhr

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...