Schematyczność czy improwizacja?

rozmowa z Rafałem Rutkowskim

W jaki sposób aktor buduje swoją postać? Na scenie zawsze trzeba grać, czy czasem warto pozostać sobą? Lepiej trzymać się sztywno opracowanych ram spektaklu, czy może pozwolić sobie na pewną dozę spontaniczności? Rozjaśnić sytuację pomoże Rafał Rutkowski - wszechstronny aktor, od pewnego czasu zaangażowany w spektakle typu one-man-show

Rozmowa z Rafałem Rutkowskim, aktorem występującym w spektaklu „Ojciec polski”

Joanna Garbarczyk: Angażuje się Pan zarówno w teatr jak i w produkcje filmowe oraz telewizyjne. W związku z tym chciałam zapytać, która z tych dziedzin sprawia Panu największą satysfakcję zawodową?

Rafał Rutkowski: Każda sprawia mi inny rodzaj satysfakcji, natomiast bazą zawsze będzie dla mnie teatr.

J.G.: Dlaczego?

R.R.: Dlatego, że zaczynałem od teatru właśnie: skończyłem szkołę teatralną, która mnie przygotowała do zawodu aktora teatralnego. 15 lat mojej kariery zawodowej spędziłem właśnie w teatrze – założyliśmy z kolegami aktorami własną grupę teatralną – Teatr Montownia, gdzie zrobiliśmy prawie 30 premier, wiele razy grałem gościnnie w innych teatrach. Uważam, że teatr poza magią i spotkaniem z żywym widzem, najlepiej przygotowuje do roli aktora. To w teatrze pracuje się nad rolą i wiele czasu poświęca się na budowanie danej postaci – to właśnie te umiejętności wykorzystuję podczas pracy nad filmem czy serialem. Teatr mnie inspiruje.

J.G.: Czy w chwili, kiedy gra Pan ten sam spektakl po raz kolejny, pozwala Pan sobie na odrobinę spontaniczności, po jakimś czasie budując daną postać na nowo, czy raczej trzyma się Pan schematu, czegoś, co Pan sobie wcześniej zaplanował?

R.R.: To zależy od konstrukcji spektaklu. Są spektakle – szczególnie te oparte na tekstach klasycznych – gdzie sam rytm wiersza czy tekstu wymaga tego, aby ściśle trzymać się w ryzach. Granie komedii na przykład wymaga bardzo precyzyjnego odtwarzania roli co wieczór, ponieważ, jeśli się ją odtworzy źle, można spalić puentę, a wtedy nie ma śmiechu. W związku z tym to, czy pozwalam sobie na spontaniczność czy nie, zależy od rodzaju repertuaru. Warto jednak zaznaczyć, że, grając spektakl po raz setny, z pewnością różni się on od spektaklu premierowego – z czasem do roli dodaje się jakichś nowych kolorów i odcieni. Dzieje się tak dlatego, że aktor, wychodząc codziennie przed publiczność i grając tę samą rolę, wciąż ją rozbudowuje – jest to jakby pewien rodzaj tworzenia. Wielkiej dozy spontaniczności oraz improwizacji wymaga od aktora konwencja one-man-show, którą zacząłem uprawiać. Tu główna zasada mówi, że to ja jestem gospodarzem wieczoru, podczas którego chcę porozmawiać z widzami. Nie gram żadnej roli, staram się być sobą, dzięki czemu właściwie każdy wieczór jest inny. One-man-show jest taką formą, gdzie improwizacja jest istotnym elementem przedstawienia i tu rzeczywiście około 30% spektaklu opiera się na spontaniczności: ja pytam ludzi, oni mi odpowiadają, ja na te odpowiedzi reaguję i buduję anegdotę na tym, co w danej chwili usłyszę. Wymaga to wiele odwagi, dużego refleksu, ale również przygotowania i pełnej gotowości na natychmiastowe zmiany.

J.G.: A jeśli publiczność nie reaguje?

R.R.: Wtedy staram się ją do tej reakcji sprowokować. To nie jest tak, jak w momencie, kiedy ktoś zaczepi nas na ulicy – to zupełnie inna sprawa. Ludzie, przychodząc do teatru, czegoś oczekują. Poza tym ja uczę pewnej konwencji w trakcie trwania przedstawienia – po około 10-15 minutach widzowie wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi, w związku z czym są bardziej otwarci i gotowi na współreagowanie. Oczywiście, żeby to się udało, one-man-show musi mieć odpowiednią konstrukcję. Trzeba wymyślić strategię – tego nie da się zrobić od tak, ale muszę przyznać, że bardzo lubię tego typu pracę. One-man-show często porównywany jest do monodramu, a tak naprawdę monodramem nie jest, ponieważ w tej formie teatralnej z założenia pojawia się czwarta ściana – kiedy aktor udaje, że w danym pomieszczeniu jest sam. W one-man-show pierwsze, co się pojawia to zwrot do publiczności: „Dzień dobry Państwu”, czyli formuła ta jest bliższa formom kabaretowym niż teatralnym.

J.G.: Czy podczas one-man-show zdarzyła się Panu sytuacja, w której widz swoją reakcją tak Pana zaskoczył, że nie wiedział Pan, jak ma zareagować?

R.R.: Nie zdarzyło się coś takiego, dlatego że ja od początku nie jestem przygotowany na żaden scenariusz, w związku z tym każda reakcja widza jest mile widziana, zarówno, jeśli widz nie odpowiada, śmieje się lub nie chce czegoś zrobić. Tak jak mówię: nie budując żadnej postaci, będąc sobą, mogę z tym widzem swobodnie porozmawiać, dostosować się automatycznie do jego nastroju. Np. uwielbiam, kiedy widzowie się spóźniają na spektakl, co często dla aktorów jest po prostu straszne, najchętniej by wtedy spalili się ze wstydu. W tej formule, kiedy widzowie się spóźniają, ja po prostu przerywam show i zaczynam z nimi dyskutować. W one-man-show jest tak, że im więcej nieoczekiwanych rzeczy, tym lepiej dla aktora – sytuacja wygląda właściwie odwrotnie niż zwykle bywa to w teatrze. Dzwoniący telefon, jakieś dziwne zachowanie widza – to wszystko powoduje, że ja się chwytam takich sytuacji i buduję na ich bazie anegdoty.

J.G.: Wynika z tego, że one-man-show ma bardzo podobna formę do stand-up’u.

R.R.: One-man-show ma bardzo dużo wspólnego ze stand-up’em. Jest tu trochę stand-up’u, trochę kabaretu i trochę teatru – dopiero ta zbitka daje omawiane show. Używam każdej z tych strategii: kiedy, opowiadając anegdotę, wcielam się w jakąś postać, to mamy do czynienia z teatrem, kiedy zwracam się bezpośrednio do publiczności „Dobry wieczór Państwu” posługuję się formą kabaretu, natomiast kiedy prowokuję ludzi do określonej reakcji, wyciągam coś od nich, jest to zdecydowanie stand-up’owe. Szczególnie w „Ojcu polskim” jest sporo mieszaniny tych trzech konwencji. Wszystko jednak sprowadza się do jednego faceta, który wychodzi na scenę i przez półtorej godziny chce zainteresować sobą widzów. Ma ich rozśmieszyć, bo one-man-show ma za zadanie ludzi bawić, a poprzez śmiech przekazać parę istotnych informacji.

J.G.: Dziękuję bardzo za rozmowę.

Joanna Garbarczyk
Dziennik Teatralny Katowice
9 maja 2011
Portrety
Rafał Rutkowski

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia