Ściema na całego

"Tartuffe albo Szalbierz" - reż: Bogdan Tosza - Teatr im. Juliusza Osterwy w Lublinie

Z kogo się śmiejemy oglądając w teatrze "Tartuffe\'a"? Albo inaczej postawmy to pytanie, biorąc dodatkowo pod uwagę atmosferę bardziej dramatu niż komedii dominującą w pewnej części spektaklu Bogdana Toszy: kogo się dzisiaj powinniśmy bać?

Boimy się tych, którzy idą ślepo za Ojcem Dyrektorem czy też może tych, którzy chcieliby relacje międzyludzkie sprowadzić do Giełdy Papierów Wartościowych? Jakbyśmy nie pytali, w istocie pytamy o naszą tożsamość i jej elastyczność, czyli o granice naszych błędów. Takie zdaje się budzić refleksje lubelska inscenizacja "Tartuffe albo Szalbierza" Moliera, do której użyto przekładu Jerzego Radziwiłowicza. Stąd i inny przymiotnik dla tytułowego bohatera: nie świętoszek, a szalbierz, co przesuwa akcenty na uniwersalizm i aktualność tematyki sztuki. Dlatego Pismo Święte w sztuce symbolizuje nie tyle kler, co po prostu wartości konstytuujące porządek moralny i społeczny, a manipulacja, jaką oglądamy w sztuce dotyka słów, myśli, idei, wartości, porządku, jednym słowem: dobra i ładu. Jak to z Molierem, można by rzecz roztrząsać jako traktat o kondycji rodziny, o naturze zła, które może się przytrafić najuczciwszemu itd. Bogdan Tosza próbuje innego kodu: tu chodzi o obcego, który nagle rozsadza od środka status quo ściemniając na całego! Z tym współgra osadzona w "bezczasie" scenografia Jerzego Kaliny; a aktorów ubrał on w stroje współczesne, lecz na finał - w ubiory z epoki. 

Spektakl ma swoje walory komediowe i aktorskie. Już w pierwszej scenie oglądamy Andrzeja Redosza w roli Pani Pernelle, scholastycznej, chudej i wysokiej staruchy odzianej w czarną prostą suknię. W jej pobliżu znajduje się laska, też czarna, przedmiot, który wprowadza aurę grozy. Patrząc na Redosza czujemy wszak, że widok aktora w sukni ma zabawowy posmak, aczkolwiek rzecz jasna uśmiech nigdy nie gości na twarzy tej postaci i gdyby ktoś Redosza nie znał, mógłby pomyśleć, że Teatr Osterwy zgromadził w zasobach emerytalnych ciekawe, charakterystyczne aktorki.

Jerzy Kurczuk trafnie nadał Orgonowi rys oschłości charakterystyczny dla osób, które boją się okazywać uczucia i z tego powodu wydaje się, że uczucia są im w ogóle obce, co też wmawiają publiczności - czyli przede wszystkim rodzinie - deklaracjami, że ponad to co bliskie i co powinno być kochane - ważniejsza jest jakaś idea uosobiana przez kogoś zgoła innego. Że to jednak maska, która bardzo zrosła się z noszącym ją człowiekiem, świadczy finałowa uległość Orgona żonie, doprowadzającej do experimentum crucis, aby z jednej strony udowodnić podłość Tartuffe\'a i zarazem wykrzesać ze swego męża dawkę pozytywnych uczuć.

Żonę Orgona, Elmirę, gra Monika Babicka - i jest to chyba jej pierwsza rola w empoi kobiety dojrzałej, świadomej zawiłości losu i odpowiedzialności za ład rodzinny, także za ład serca. Grę między nią a Tartuffe ogląda się znakomicie, bo to są bardzo smakowite i dopracowane sceny, kiedy Tartuffe okazuje się obleśnym uwodzicielem i próbuje niemal siłą zdobyć Elmirę, i potem kiedy ta z kolei zastawia zasadzkę na szalbierza podejmując z Tartuffe dyskurs uwodzicielski w sposób delikatnie nachalny, a przez to znakomicie rozbudzający. Między zafrasowanymi domownikami, którzy nie wiedzą, co począć, kręci się Doryna, grana przez Magdalenę Sztejman-Lipowską. To dama do towarzystwa, mentalnie bliższa rezolutnej gosposi domowej o niezamykającej się buzi. Udanie dolewa oliwy do ognia nazywając rzeczy po imieniu.

W Tartuffe\'a, tego kultowego od prawie 350 lat świętoszka szalbierza, że palce lizać, który bez zmrużenia oka wszystko, i to i tamto, wcielił się Szymon Sędrowski. Cóż powiedzieć? Trzeba zobaczyć, to kapitalna rola, na dodatek świadomie rozpisana na bardzo niewielki zakres środków wyrazu, dzięki czemu efekt aktorski jest w sam raz dosadny. Ale też jest w tej roli jakaś autoironia, humor, co daje jej przyjemną lekkość. Sędrowski mówi powoli tonem bez nadmiernej intonacji, za to z wyraźną i silną charyzmą, która przez niektórych bywa wszak odczytywana jako wcielenie manipulacji pod płaszczykiem idei, wartości i porządku. Można by wiele napisać o tym, jak działa słowo umiejętnie wypowiedziane i właściwie adresowane. Sędrowski jest oszczędny w gestach i w ruchach, ale wystarczy nagła zmiana spojrzenia, mały grymas, ot - grymasik, aby aktor wywołał lawinę skojarzeń budujących charakterystykę postaci Tartuffa. Kiedy mówi, wydaje się jakbyśmy ten głos i ten tekst skądś znali, gdzieś słyszeli i to wcale nie raz i nie dwa, i wcale nie tak dawno. A poza tym: niezła zabawa.

Grzegorz Józefczuk
Gazeta Wyborcza Lublin
2 lutego 2010

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia