"Seks, prochy & rock\'n\'roll"

rozmowa z Bronisławem Wrocławskim

Ludzie przychodzą na monodramy Bronisława Wrocławskiego po kilka razy. - Kiedyś w domu mówię, że zagrałem prawie 1000 razy te wszystkie "bogosiany", wyobraźmy sobie, że każde przedstawienie obejrzało tylko 100 osób. To jest 100 tysięcy osób, co siódmy łodzianin! - mówi aktor.

29 kwietnia 2009 r., godz. 18, pusta garderoba przy Małej Sali Teatru Jaracza. Niewypełniona tajemniczymi rekwizytami. Nawet niedotknięta teatralną magią. Asceza raczej korporacyjna: białe ściany, sześć krzeseł, sześć szafek z lustrami pod wymiar. Jedno miejsce zajęte. Z czterech żarówek po każdej stronie palą się po trzy... Na blacie tekst monodramu Erica Bogosiana, paczka słabych papierosów i zapałki. Pod nim czarne półbuty. Na chromowanym sklepowym wieszaku dwie białe koszule, czarna marynarka i czerwony podkoszulek. Bronisław Wrocławski wchodzi z kawą w duraleksowym kubku. Pewnie tą z tytułu ostatniego monodramu według Bogosiana, "Obudź się i poczuj smak kawy" - Nie, normalną. I nie żadną tam rozpuszczalną, tylko parzoną. Pani Celinka robi dobrą kawę - w głosie aktora słychać zapowiedź rozkoszy kubków smakowych. - Tak, staram się przyjść o szóstej, wyłączyć z tego świata. Tylko czemu ten wywiad ma służyć? - pyta.

I słusznie. Od 24 maja 1997 roku, czyli od premiery monodramu "Seks, prochy i rock and roll", dziennikarze rozmawiają z Wrocławskim tyle razy, ile rocznic obchodzi. A sam "Seks " tercetu: Eric Bogosian - autor, Jacek Orłowski - reżyser i Bronisław Wrocławski - aktor został zagrany już ponad 590 razy. - A Teatr Jaracza nie liczy moich sześciu spektakli w Ameryce - dodaje aktor. - Będzie prawie 600. Kiedyś w domu mówię, że zagrałem prawie 1000 razy te wszystkie "bogosiany", wyobraźmy sobie, że każde przedstawienie obejrzało tylko 100 osób. To jest 100 tysięcy osób, co siódmy łodzianin! Na to moja córka, która nienawidzi statystyki, mówi mi: "Tato, nie możesz tak liczyć, trzeba wyodrębnić grupę ". A ja: "Julka, jeżeli zmniejszymy pulę do zainteresowanych teatrem, to wyjdzie, że co trzeci!" Choć oczywiście nijak ma się to do fenomenu Janka Peszka i "Scenariusza dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego" Bogusława Schaefera czy "Kontrabasisty" Jerzego Stuhra według tekstu Patricka Süskinda granych od dwudziestu kilku lat 

- Ale miłe złego początki. Kto powiedział, że - oponuję.

- Ale ja się zbliżam do sześćdziesiątki. Pierwszą sztuką, którą zrobiłem z Jackiem Orłowskim, był "Tutam" Schaefera. Fajna, graliśmy ją z Barbarą Lauks ponad dwieście razy. Mówiłem jej: "Baśka, zapamiętajmy to, bo tę sztukę powinniśmy zagrać jako takie ruiny aktorskie ledwo dychające, ale jeszcze próbujące się wgrzebać na stoliczek, grzechocząc kośćmi". 

- Grzechocze Pan? - nasłuchuję.

- Monodramy mnie chronią. Dzięki Bogosianowi nie narzekam na serce. Ale cmentarze są pełne takich, którzy nie narzekali Robię, co mogę. To znaczy - na ile mogę się ruszać. Kiedyś deklarowałem, że to rodzaj gimnastyki. Dziś wiem to na pewno. Gra mnie wyczerpuje. Fizycznie znacznie bardziej niż kiedyś, jeśli chcę utrzymać takie samo tempo. A i tak spektakl trwa 1 godzinę 40 minut. Wczoraj zagrałem dwa przedstawienia, bo wyprosili, bo wycieczka 30 studentów ze Słowenii przyjechała na widownię. Po 20 minutach przerwy zagrałem drugi raz. Więcej już tak nie zrobię. Nie ma tu klimatyzacji luksusowej. Było gorąco, w 20 minut nie dało się zaduchu wywietrzyć, przyszedł komplet widzów. Po kilkunastu minutach spektaklu patrzę, a oni zaczynają łapać powietrze jak ryby i usypiać. Chcę rozmawiać z ludźmi, a nie jestem w stanie ich pobudzić. Gazuję więc, ile mogę, żeby nie powiedzieli po przedstawieniu, choćby i przez upał, że do dupy, a przecież zapłacili za bilet ciężko zarobione pieniądze. Krach idzie, może to ostatni widzowie Nawet dziś wysiadłem z tramwaju dwa przystanki wcześniej, bo skądinąd miły chłopak tak głośno zaczął zawracać głowę Jak ktoś przeprowadza z panem wywiad i chce się dowiedzieć o panu wszystkiego w środku komunikacji publicznej "Jak patrzę na te przedstawienie o seksie i teraz tak na pana patrzę, to robi pan wrażenie szalenie wyciszonego " I weź się pan teraz tłumacz całemu tramwajowi. Albo w banku poszedłem coś załatwić. I dziewczyna zza kontuaru mówi do mnie, że już sześć lat temu chciała pójść na "Seks ", ale mama jej nie pozwoliła, bo była za młoda Kurka wodna, to jest pewien kłopot. Jeśli założyć, że teksty, grane przez kolegę Bogosiana, były nieco buntownicze, to chyba już nie wypada, żebym dłużej był buntownikiem, koło sześćdziesiątki. Taki więcej wyleniały hipis ze mnie - mówi Wrocławski. 

Za kilka kwadransów będzie demonstrował rzednące rzekomo włosy w jednym z epizodów "Czołem wbijając gwoździe w podłogę", środkowego tytułu tryptyku. Nawet nie siwe jak u patriarchy. A Wrocławski stał się prorokiem we własnym kraju. 13 lat temu forma stand-up comedy była nowa i problematyka równie egzotyczna. Korporacje? Żebracy? Rzeczywistość dogoniła teatr w trzynaście sezonów. Publiczność też uległa przemianie. 

- Dawniej ludzie dawali pieniądze żebrakowi z "Seksu ", dzisiaj nie. Nie wiem, czy ja gorzej gram, czy właśnie lepiej. Ale to jest symptomatyczne, ludzie forsy nie dają. Choć rzecz polega na tym, by właśnie nie dawali, by mieli wątpliwości, czy może są nabierani. Ale 13 lat temu odruch był, a teraz zanikł. Naród stał się bardziej oziębły - mówi aktor i zapala papierosa. Może z zadumy, może z tremy. Ewa Wielgosińska, inspicjentka wszystkich tytułów Bogosiana, mówi, że Bronisław Wrocławski niezmiennie denerwuje się od 13 lat. A z nerwów przed spektaklem nawet niepalący palą. Sugeruję dla otuchy, że może widzowie wychodzą z założenia, iż na tylu spektaklach można się było dorobić.

- To teatr wychodzi z założenia, że dobrem samym w sobie jest utrzymywanie przedstawienia tak długo - uśmiecha się aktor. - Buty mam swoje, proszę pana - mówi i sięga po pantofle. Skóra z bliska ujawnia ślady eksploatacji. - To są moje najlepsze aktorskie buty. Obsługują wszystkie Bogosianowskie spektakle. Już je pięć razy podbijałem. Prawy, o, widzi pan, przetarł się na czubku od klękania na wylot, to mówię do szewca, niech mi pan na to łatkę naszyje, bo ja nie mogę innych butów założyć. Kupiłem je kiedyś dla siebie prywatnie ciut za małe, a tak się wyrobiły, że nie umiem w innych grać, bo one są jak rę-ka-wicz-ki. Mają 25 lat i obsłużyły tysiące przestawień Tu moja marynarka stara. Obsługuje dwa Bogosiany. Dwie białe koszule i czerwony podkoszulek. Zdaje się, że nie było w Teatrze Jaracza tańszych spektakli. W "Czołem " - to był wymysł Szatana - okrągły podeścik nam obiecywano, z pleksi, podświetlany, piękny, taką estradkę luksusowo-telewizyjną. A został "drewniok" i gra już szósty rok. A w "Kawie " nie ma już nawet żadnych przebiórek, nic - rozkłada ręce aktor. 

Więc na czym polega fenomen trzynastu sezonów "Seksu ?

- Ten pierwszy tekst Bogosiana jest wyjątkowo uniwersalny. Niech pan zważy, przez swoją niedojrzałość. My z kolegą Orłowskim zrobiliśmy akurat pierwszy, mniej więcej środkowy i ostatni monodram Bogosiana. Widzimy, ku czemu autor zmierzał, jak próbował odejść od "obrazkowego" stylu z "Seksu ". Prostego, ale właśnie ta prostota sprawiła, że to najklarowniejszy, najczystszy tekst. Co prawda publiczność, mam wrażenie, traktuje go trochę jak kabaret, show i może nie wszyscy dopatrują się w nim społecznikowskiego pazura, który tam jest. Bo wciąż ktoś chce pysznić się swoim bogactwem albo się usprawiedliwiać, a jakiś kompletny "bidok", ludzki wrak, odkrywa radość istnienia. Prędzej inne teksty się zdezaktualizują.

- Ale przecież Pan wciąż na nowo dokonuje ich aktualizacji.

- To trochę jak jazz: raz gram tak, raz inaczej. Mam nagle zastąpić "Lwa na ulicy", więc pytam, czy w ogóle ktoś przyjdzie. Mówią mi, że z pewnością, bo ludzie przychodzą po parę razy, wiedząc, że za każdym jest trochę inaczej. Improwizacja nie polega tu na zmianie tekstu. Ledwie drobiazgi aktualizuję. Jest kryzys - to mówię o kryzysie. Będzie świńska grypa, to też ją włożę. Raczej chodzi o to, że co dzień inaczej te teksty traktuję. Nie pójdzie mi jeden epizod, to inny muszę "dołożyć". Publika jest czujna. Tu nie ma się na kim oprzeć, jak w "normalnej" roli, gdzie gra się z partnerem, gdy człowiek może się czasem "przewieść", czego też się staram nie robić. Improwizacja polega i na tym, że ja się zmieniam. Premiera żadnej sztuki nie jest ostatecznością. Zauważyłem, że dopiero około 40.-50. spektaklu rozpoznaję smak roli i zaczynam się nią bawić, rozprowadzać ją raz tak, to znów tak, poznaję, jaka jest jej wyporność. Dopiero wówczas rola uczciwie osadza się w aktorze. "Czołem " gram 200 razy i, widzi pan, chodzę z tekstem. Noszę, bo gdy gram pierwszy raz w cyklu, to robię próbę z panią Ewą, bo nie mam pewności po miesiącu, czy go znam. Choć okazuje się wreszcie, że umiem. Ale zawsze znajdzie się inny zwrot. Nawet i w "Seksie " po niemal 600 powtórzeniach szukam ekwiwalentów. Tłumaczenie wciąż się rozwija. Z autorem po jego wizycie w Łodzi też podtrzymywałem kontakt, wysyłaliśmy sobie życzenia, ale kontakt się urwał. Bogosian w ostatnim monologu z "Kawy " mówi, że odchodzi. Gdzieś się tam pewnie zaszył, książki pisze, tyle wiem. Samemu mi się zdarza myśleć, jak każdemu, żeby to wszystko cisnąć, ale robota wciąga, końca nie widać, a człowiek do roboty tak naprawdę stworzony nie został, prawda? To są mądre teorie, że kierat ogłupia. Chciałoby się odejść, ale nie można, bo zawsze coś jest do zrobienia. A rzucić by to wszystko w jasną cholerę i zająć się sobą. No, niech już pan idzie. 

Wychodzę. Za dwadzieścia minut Bronisław Wrocławski wita się z widownią "Czołem ", prawie wszystkim ściskając dłonie. Po półtorej godzinie często, co zaświadcza inspicjentka, biegnie z teatru do innych obowiązków. Jest dziekanem Wydziału Aktorskiego Szkoły Filmowej. A młodzież lubi nocne próby do rana.

Leszek Karczewski - recenzent teatralny łódzkiej "Gazety Wyborczej" w sezonach 2001-2008, adiunkt ITLTiSA UŁ, kierownik Działu Edukacji Muzeum Sztuki w Łodzi

Leszek Karczewski
Gazeta Wyborcza Łódź
8 maja 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia