Sen czy jawa, czyli o życiu w potrzasku

"Życie jest snem" - reż. Kuba Kowalski - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Niezwykle efektowną, rozbuchaną inscenizacyjnie, bardzo mocno zmodyfikowaną w stosunku do oryginalnego tekstu Pedro Calderóna de na Barki premierę przygotowano w Teatrze Wybrzeże. Wyśmienita gra aktorów nie przysłania jednak braków spektaklu "Życie jest snem", który właściwie składa się z szeregu mini spektakli, dla których barokowy tekst jest jedynie szerokim kontekstem.

"Życie jest snem" Teatru Wybrzeże na pewno nie jest adresowane do sympatyków klasycznych tekstów. Wprawdzie w spektaklu wykorzystano wiele fragmentów tłumaczenia dzieła Calderóna autorstwa Jarosława Rymkiewicza, jednak kwestie dopisane przez dramaturg Julię Holewińską i reżysera Kubę Kowalskiego radykalnie zmieniają wydźwięk XVII-wiecznego tekstu, nie tyle przenosząc, co wrzucając go brutalnie w naszą rzeczywistość. Najbardziej jaskrawym dowodem tego, że realizatorów nie interesuje dosłowna interpretacja tekstu Calderóna jest androgeniczna, transseksualna postać Clarina, mówiącego współczesnym językiem zmanierowanego geja, prosto z "Lubiewa" Michała Witkowskiego (u Calderóna de na Barki jest to po prostu błazen). Nie znajdziemy w barokowym dramacie choćby problemu posiadania kredytu czy realiów współczesnych korporacji.

Fabuła się nie zmienia. Rosaura i Clarin trafiają w góry, gdzie znajdują wieżę, w której więziony jest Segismundo. To następca Basilia, króla Polski, trzymany w wieży w obawie przed wypełnieniem okrutnej przepowiedni ojcobójstwa i pogrążenia kraju w chaosie. Król po latach decyduje się jednak dokonać eksperymentu i, podobnie jak w późniejszym "Ubu Królu" Alfreda Jarry'ego, uczynić na pewien czas z więźnia prawdziwego władcę, a w wypadku gdyby Segismundo okazał się niebezpiecznym tyranem, wmówić mu, że to był tylko sen. Sytuacja jednak szybko wymyka się spod kontroli. Wieść o księciu prowadzi do buntu i budzi chęć do rewolucyjnej zmiany dotychczasowego porządku.

Wszystko rozgrywa się w umownej, przestrzennej, niemal kubistycznej scenografii Katarzyny Stochalskiej, składającej się z pudełkowych segmentów, wykorzystywanych jako pałac Basilia i wieża-więzienie Segismunda oraz bardzo efektownych wizualizacji Michała Jankowskiego. W pierwszej scenie obserwujemy programowanie, czy wręcz tresurę Segismunda, który w ciekawej pantomimie (bardzo dobrze ułożony ruch sceniczny przez Katarzynę Chmielewską) odtwarza m.in. gesty charakterystyczne dla największych religii świata, a część wypowiadanych przez niego słów (oryginalny, choć skrócony monolog Segismunda z tekstu Calderóna) uzyskuje naukowy komentarz i encyklopedyczne wyjaśnienie nieustannie analizującego i skanującego go komputera.

To połączenie tradycyjnej, baśniowej przestrzeni tekstu z nowymi technologiami, tradycyjnego literackiego języka (Rymkiewicz wyrzucił szereg staropolskich ozdobników znanych z wcześniejszych tłumaczeń) ze slangiem i wulgaryzmami, czy materii XVII-wiecznego dramatu ze współczesnymi realiami zaskakuje, czasami wręcz szokuje. Do dość odważnej, pachnącej literaturą i kinematografią z gatunku science fiction, wizji imperium Basilia jako gigantycznej fabryki snów (które można sobie wykupić za ciężko zarobione pieniądze jak popularne używki) trzeba się po prostu przekonać. Na pewno nie każdemu widzowi przypadnie to do gustu, bo też i nie w każdym momencie wizja ta jest przekonująca. Bronią jej jednak aktorzy.

Kuba Kowalski świetnie pracuje z aktorami Wybrzeża. Już w "Zwodnicy" było to widoczne, podobnie było w "Evie Peron" i zwłaszcza w "Ciałach obcych", realizowanych w Teatrze Wybrzeże wcześniej. Tym razem aktorzy grają koncertowo, choć spektakl składa się z szeregu często wyśmienitych epizodów-popisów aktorskich, które momentami dominują nad całością przedstawienia. Po mistrzowsku wręcz swoją rolę transseksualnego, zmanierowanego Clarina prowadzi Piotr Biedroń (to zdecydowanie najlepsza rola tego aktora w Wybrzeżu). W groteskowej, farsowej roli kompletnego odmieńca w stosunku do pozostałych postaci, świetnie tonuje emocje, jest wyrazisty, często "skrada" sceny pozostałym aktorom.

Nie sposób nie docenić ogromnie zaangażowanej, odważnej i wielowymiarowej roli Rosaury w wykonaniu Justyny Bartoszewicz, sięgającej chyba po cały wachlarz swoich aktorskich umiejętności, nieoczekiwanie prowadzącej też wątek swojej postaci w stronę średniowiecznego romansu. Z bardzo trudnej (także fizycznie) roli Segismunda bezbłędnie wywiązuje się Michał Jaros. Jedne z najlepszych scen całego spektaklu należą do Estrelli (Anna Kociarz) oraz Astolfo (Marek Tynda) - świetnie zgranego duetu z pogranicza świata wielkiej finansjery i porachunków mafijnych (brawurowa scena ubierania się na scenie). Doskonałym pomysłem jest wprowadzenie grających na żywo podczas spektaklu skrzypaczki Julii Ziętek oraz wiolonczelistki Edyty Czerniewicz.

A jednak spektakl rozczarowuje. Dlaczego? Bo budując bardzo odważną, ciekawą inscenizację, twórcy bardzo płytko prezentują główną myśl spektaklu. Choć tekst polukrowano bardzo dobrą grą aktorską, w moim odczuciu jego potencjał nie został wykorzystany. Poza garścią komunałów, w stylu "jesteśmy uwikłani w szereg medialnych zależności", "jesteśmy manipulowani na każdym kroku" i "chętnie płacimy za iluzję, czyli silne, ale bezpieczne, bo nierzeczywiste wrażenia" nowa premiera Teatru Wybrzeże niewiele mówi nam o dzisiejszym świecie, a z tego opisanego przez Calderóna zachowuje jedynie nić fabularną. Szkoda, bo od tak dobrze przygotowanego przedstawienia oczekuję czegoś więcej niż prościutkiej diagnozy i szeregu efektownych scen.

Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
5 marca 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...