Shakespeare jak zużyta gąbka

13. Międzynarodowy Festiwal Szekspirowski - podsumowanie

Ekrany, telewizory, kamery, mikrofony... Nie brakowało sprzętu RTV na Międzynarodowym Festiwalu Szekspirowskim. Już rok temu prof. Jerzy Limon, szef festiwalu, zapowiadał, że głównym motywem tegorocznego przeglądu wystawień Szekspira będzie to, co dziś jest największym wyznacznikiem nowoczesności w teatrze - multimedia. Szekspir najwyraźniej potrzebuje liftingu.

„Maszyna do odtwarzania“. Tak można by jednym zdaniem określić zespół The Wooster Group z Nowego Jorku. Grupa pod przewodnictwem Elizabeth LeCompte wskrzesza na scenie rejestrację spektaklu Johna Gielguda z 1964 roku. Aktorzy starają się jak najdokładniej odtworzyć każdy szczegół nagrania, które wyświetlane jest za nimi na ekranie, tworząc tło dla ich działań. Scena wypełniona jest monitorami, niczym w studiu telewizyjnym. Atmosferę oczekiwania podtrzymują komunikaty „Please Stand By“. Wreszcie rusza machina. Padają pierwsze słowa z ekranu, to Richard Burton w roli Hamleta. W tym samym czasie aktor Scott Shephard próbuje się wpasować w obraz za nim. I tak będzie przez cały spektakl. Kiedy ruszy jedna z siedemnastu kamer, które transmitowały na żywo dzieło Gielguda (wtedy było to w Stanach Zjednoczonych pionierskie przedsięwzięcie, w Polsce Teatr TV przedstawiał spektakle teatralne na żywo od 1953 roku!), aktorzy dostosują swoje położenie na scenie do nowego obrazu na ekranie. Także scenografia – stół, oparcie krzesła, fotel – będą dostosowane do kadru filmu. Wszystko po to, żeby jak najwierniej odtworzyć przeszłość. Mimo że taśma (celowo tak przygotowana) się urywa, znikają z niej postacie, dźwięk jest zakłócony przez szumy i zniekształcenia. Aktorzy naśladują nawet te „utracone“ klatki. Zatrzymują się w pół kroku, cofają się, ponownie ruszają do przodu, imitują głosem efekt znany ze starych magnetofonów, odtwarzających taśmę ze zbyt dużą prędkością. Nie robią tego mechanicznie. Czasem spoglądają na jeden z monitorów, żeby sprawdzić, czy są wystarczająco „wierni“. Czasem się w tym gubią. Czasem sami śmieją się z tego, co robią. 

Są też trzy monitory, które pokazują detale. Ręka na mieczu, układająca się jednocześnie w znak krzyża, zbliżenia twarzy, oczu... Bo także tych żywych aktorów, stojących przed nami tu i teraz, śledzą kamery. Pomysł ciekawy, ale wystarcza na 15 minut. Przez resztę trzygodzinnego przedstawienia czekałem, czym jeszcze zaskoczy mnie LeCompte. Niestety nic takiego się nie zdarzyło. Może poza autoironicznym momentem, kiedy film się urywa, a aktorzy, bezradni wobec braku „ściągi“ z Gielguda, zastanawiają się, co mają robić. Tani i ograny chwyt. Bardziej przejmująca była scena pogrzebu Ofelii. Nie zwłoki zostały umieszczone w grobie, a zjeżdżający w dół monitor pokazujący ciało córki Poloniusza. Pogrzeb XXI wieku. 

Doceniam kunszt aktorów, którzy wiele miesięcy pracowali z materiałem filmowym, stanowiącym podstawę woosterowskiego Hamleta (choć przypomina mi to uczniów, którzy oglądają ekranizację lektury zamiast przeczytać tekst). Doceniam pracę techników, którzy w zasadzie są twórcami tego przedstawienia. Na żywo miksują sceny z „Hamleta” Gielguda, przetwarzają głosy, pod dyktando reżyserki nadają bieg akcji. Doceniam wreszcie pracę studentów, którzy przez rok, pieczołowicie usuwali postaci z oryginalnego zapisu. Tylko po co? Na brodwayowskiego „Hamleta“ publiczność przychodziła dla gwiazd - Richarda Burtona i Elizabeh Taylor oglądającej go z balkonu. Na spektakl Wooster Group przyciąga legenda zespołu i cztery tony sprzętu, którego używają w trakcie przedstawienia. 

Na festiwalu był jeszcze jeden „Hamlet“. Rumuński. Ten też się odwoływał do przeszłości. Na telewizorze rodem z lat osiemdziesiątych mogliśmy zobaczyć Sir Laurence’a Oliviera (w filmie z 1948 roku). Choć całość była z zupełnie innej epoki. Właściwie epok. Bo z innej była scenografia, z innej kostiumy, jeszcze z innej... telewizory. Całość tworzyła wrażenie kiczu. 

Scena to długi korytarz - skośny sufit dzięki perspektywie wydłuża przestrzeń. Sufit jest zarazem ekranem. Projekcje podkreślają atmosferę aktualnej sceny, ekran mieni się dyskotekowymi światłami, pojawiające się na nim animowane kwiatki podkreślają nieznośnie różową romantyczność Ofelii, innym razem na ekranie - suficie ukazuje się duch ojca Hamleta. 

Pierwsze skrzypce w tej inscenizacja dzierży Horacjo. On pierwszy pojawia się na scenie, trzymając w ręku przenośny odtwarzacz typu Boombox, z którego wydobywają się odgłosy wiatru. Większość spektaklu Horacjo będzie filmował akcję amatorską kamerą. I tu pierwsza niespodzianka. Reżyser Radu Alexandru Nica dużo pozmieniał w tekście Szekspira, choć sam się zarzekał, że niewiele dopisał. Horacjo jest więc połączeniem kilku postaci. Oprócz swoich kwestii, wypowiada także słowa Rosenkranza i Guildernsterna, jak i przejmuje niektóre kwestie Hamleta („Być albo nie być“). Jest jednocześnie jego przyjacielem, jak i cynicznym i dwulicowym pachołkiem Klaudiusza. On też wypowiada kwestie ducha ojca. Czasem można się było w tym pogubić. 

Ofelia jest infantylną, przesadnie romantyczną dziewczynką. Choć i ten „romantyzm“ w naszych czasach podszyty jest wulgarnością i wyuzdaniem. Taki jest i Hamlet, pożądający Ofelii szczeniacką miłością. Pierwsza część spektaklu poświęcona jest temu wątkowi. Hamlet pożąda, ale i bawi się uczuciami dziewczyny. Wykorzystuje ją i odtrąca. Oszalał czy udaje? To pytanie wraca przy każdej realizacji Hamleta. Tu wydaje się, że obłęd nie jest udawany. Hamlet biega półnagi po scenie, wykrzykując przez megafon swoją złość, ale nie zastanawia się ani czy bić, ani czy nie bić (Klaudiusza). Nie ma tego problemu. 

Przedstawienie traci na swoim uroku, gdy rozpoczyna się druga część. Poloniusz zabity, Ofelia nie żyje. Została już tylko rozgrywka między Klaudiuszem, Laertesem i Hamletem. Robi się zbyt dramatycznie. Powaga sytuacji nie pasuje do konwencji kiczu, który budował na początku ten spektakl. Dzięki światłom, wizualizacjom i kostiumom rumuński „Hamlet“ ma baśniową atmosferę. Jednocześnie jest to mieszczańska historia, w której Laertes pobiera od ojca kieszonkowe a Hamlet wygraża sobie, Klaudiuszowi i otoczeniu pistoletem. Intrygujące, ale do czasu. 

Przy takim natłoku efektów filmowych, blado wypada „Ryszard III“ przywieziony z węgierskiego teatru w Cluj w Rumunii. Reżyser Gábor Tompa użył tylko 3 ekranów LCD, wyświetlane na nich filmy są przerywnikami w akcji dramatu. Uwerturę spektaklu tworzy obraz zniszczeń po ataku na WTC oraz taniec ubranej w lateksowy kostium tancerki, która bawi się koroną. Miejsce akcji to salon wypełniony gablotami z ludzkimi preparatami. Ryszard Gloucester nie był pierwszym ani ostatnim potworem w historii świata. Pełno w niej trupów władców i niewygodnych poddanych. Nie zmienia to faktu, że Ryszard był wyjątkowym okazem. Świetnie kreuje go Zsolt Bogdán. Jest okrutny, wyrachowany, a jednocześnie zabawny. 

Inscenizacja Gábora Tompy jest uwspółcześniona nie tylko przez monitory. Także kostiumy i rekwizyty - narzędzia zbrodni. Profesjonalny morderca odwiedzający więzienie Tower wyciąga spod płaszcza cały arsenał strzykawek i trucizn. Bohaterowie porozumiewają się przy pomocy telefonów komórkowych. Choć tu znalazło się i miejsce dla reliktu przeszłości - budek telefonicznych. Co zatem spowodowało porażkę tego przedstawienia? Zbytnia monotonność pośród natłoku intryg, morderstw i krwawych gier. Szkoda, bo były w węgierskim „Ryszardzie III“ momenty ciekawe. Choreografia (zwłaszcza z początku spektaklu) przekazuje znacznie więcej niż kolejny monolog. 

Były na tegorocznym festiwalu także spektakle klasyczne w swojej formie. Preludium – „Hamlet“ Roberto Bacciego zagrany przez florecistów - męczyło nazbyt tradycyjnym i nienajlepszym aktorstwem. Podobnie „Kupiec wenecki“ Edwarda Halla z The Whatermill Theatre, mimo przeniesienia akcji do więzienia, gdzie pomieszkują geje i transwestyci (zespół składa się z samych mężczyzn), także ograniczył się do tego jednego pomysłu. Z kolei eksperymentalna „Burza“ Paraller Group, mimo przeładowania techniką (podgląd z monitoringu, rozmowy poprzez ekran i kamery) mogłaby się obyć całkowicie bez niej.

Marcin Wasyluk
Teatr
19 grudnia 2009
Prasa
TEATR

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...