Siedmiu wspaniałych

Rzeszów ich ukształtował

Odgrywają w polskiej i światowej kulturze role niepoślednie. Ale początki ich wielkich karier są zakorzenione w Rzeszowie. Bez Rzeszowa każdy z nich dalej nie zaszedł by tak daleko.

W pierwszym spektaklu, który po wojnie 1939-45 rozpoczął działania obecnego Teatru im. Wandy Siemaszkowej (wówczas Teatru Narodowego Ziemi Rzeszowskiej!), a były to fragmenty aktu drugiego „Wesela" Wyspiańskiego w realizacji Władysława Konarskiego rolę Jaśka grał Kazimierz Dejmek. Był to jego pierwszy kontakt ze sceną. Jedyny aktorski, bo wkrótce zasłynął jako wybitny reżyser spektakli, które trwale weszły do kanonu polskiego teatru. Na czele ze słynnymi mickiewiczowskimi „Dziadami" w Teatrze Narodowym, w pamiętnym 1968 roku, z płomienną rolą Gustawa Holoubka jako Konrada, którą wyprowadził młodzież studencką na ulice Warszawy. Dejmek zasłynął jako twórca w polskim teatrze nurtu plebejskiego i głęboki wyznawca promowania sztuk polskich, znacząc to „Historyją o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim", „Żywotem Józefa", „Dialogusem de Passione albo żałosną tragedyą o Męce Jezusa" i inscenizacjami sztuk Wyspiańskiego, Fredry, Bałuckiego i in. Był dyrektorem Teatru Narodowego w Warszawie, Nowego w Łodzi, który obecnie nosi jego imię, i Polskiego w Warszawie. W latach 90. ub. wieku ministrem kultury. Reżyserował w Czechach, Niemczech, Norwegii, i Włoszech w słynnym Teatro Piccolo di Milano. Urodzony w Kowlu na Kresach do Rzeszowa z rodzicami - jego ojciec był Czechem, trafił za okupacji niemieckiej jako kilkunastoletni chłopak. W Rzeszowie przyjaźnił się z licznymi rówieśnikami, m.in. moim Ojcem, z którym uczęszczali do jedynej dostępnej młodym Polakom Szkoły Handlowej kształcącej sprzedawców sklepowych. Ta nauka nie posłużyła Dejmkowi do kariery teatralnej, ale o pobycie w Rzeszowie, który dał mu schronienie i kolegach do końca życia pamiętał.

W latach 1945-49 grała na rzeszowskiej scenie aktorka lwowska Neonilla Kilar, matka później światowej sławy kompozytora Wojciecha Kilara. M.in. Balladynę w przedstawieniu „Balladyny" Słowackiego w reżyserii Wandy Siemaszkowej. Ciekawą historię z tym związaną opowiedział mi w Rzeszowie Wojciech Kilar. - Rodzice musieli opuścić Lwów i zamieszkaliśmy w Rzeszowie - wspominał przy kawie w hotelu „Prezydenckim" - moja matka zaraz po przyjeździe zaprosiła do nas Wandę Siemaszkową, której w Krakowie nie powodziło się najlepiej. To dzięki mojej matce pojawiła się w Rzeszowie, objęła dyrekcję teatru i reżyserowała m.in. „Balladynę". Była tam scena, w której Balladyna skazuje małych posłańców: Ręce im odjąć i oczy wyłupić! Do lochu wrzucić! - mówi. Jednym z nich byłem ja... Kosztowało mnie wiele żeby nie parsknąć śmiechem na scenie. Z trudem panowałem nad sobą, a miałem 13 lat! Kilkakrotnie spotykałem się z Kilarem w Rzeszowie. Urzekał wielką kulturą i uprzejmością, poczuciem dystansu do rzeczywistości i tego co dawał ludziom, subtelnym humorem z odrobiną sarkazmu. W Rzeszowie, którego został Honorowym Obywatelem, mieszkał w latach 1945-46. Jego rodzice po opuszczeniu Lwowa zamieszkali przy ul. Grunwaldzkiej 6. W Rzeszowie chodził do Szkoły Muzycznej I st. na fortepian do Kazimierza Mirskiego, który dostrzegł w nim przyszłego kompozytora. Już jako wybitny twórca przyjaźnił się z Romanem Polańskim i pisał muzykę do wielu jego filmów, m.in. słynnego „Pianisty". Za muzykę do „Draculi" Coppoli dostał Oscara. Muzykę filmową pisał do ponad 130 filmów, z polskich, Wajdy, Kutza, Zanussiego, Kieślowskiego, Różewicza, Hasa i Konwickiego. Był autorem muzyki do filmu „Samo swoi" i solówki granej na pile w „Rejsie". Tworzył wspaniałe dzieła muzyki symfonicznej, jak „Krzesany", „Orawa", „Exodus", „Kościelec" i „Victoria", granych m.in. w rzeszowskiej filharmonii i na Muzycznych Festiwalach w Łańcucie. Urodziny organizował na Jasnej Górze. W roku śmierci obchodził 81.

W Teatrze Narodowym Ziemi Rzeszowskiej w roku 1945 debiutował jako aktor, późniejszy sławny reżyser, twórca Teatru Telewizji i dyrektor Teatru Narodowego w Warszawie Adam Hanuszkiewicz, który słynął jak na lata 70 ub. stulecia z szokujących inscenizacji dzieł romantycznych (słynne, japońskie motocykle honda, jakimi aktorki, m.in. grająca Goplanę Bożena Dykiel wjeżdżały na scenę w „Balladynie" Słowackiego!) - W Rzeszowie w teatrze musiałem zrobić nagłe zastępstwo w operetce „Miłość na Marsie" - opowiadał goszcząc w Rzeszowie po latach i udzielając mi wywiadu dla „Nowin" - dyrektor teatru rzeszowskiego Bogdan Proskurnicki w tej operetce śpiewał główną partię, ale pamiętnego wieczoru kiedy zmuszony zostałem do nagłego debiutu wracając z Lublina ugrzązł samochodem w śniegu. A na sali bite komplety! Stefan Marczyk, kierownik muzyczny teatru, błaga mnie: Adam, chodziłeś na próby, spektakl znasz, zaśpiewasz! A ja dotąd śpiewałem tylko w łazience przy goleniu... Ale zaśpiewałem. Marynarkę mi ktoś dał, ktoś inny spodnie. Takich, co w nich na scenę można było wejść, własnych nie miałem. Dali mi wódki... Recenzent gazety rzeszowskiej nazajutrz napisał: „Ładnie Hanuszkiewicz zrobił to zastępstwo. Tylko po co śpiewał...?!"

Józef Szajna jeden z czołowych reformatorów współczesnego teatru, reżyser, scenograf, malarz i grafik do końca życia czuł się związany z Rzeszowem. W Rzeszowie urodził się 13 marca 1922 roku, chodził do szkół i stąd wywędrował w świat. W Rzeszowie są trzy jego ślady - „Szajna - Galeria" w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej, jeszcze niedawno obecny w jego repertuarze spektakl „Deballage" oraz rzeźba „Przejście 2000" na Placu Cichociemnych. „Deballagiem" Szajna sławił rodzinne miasto w Meksyku, na Słowacji, we Lwowie, Kijowie i Bukareszcie. Piszę o tym obszernie w książkach „Spotkania z Szajną" i „Szajna. Ślady ostatnie". Są pokłósiem bliskiej znajomości z Szajną, którą znowu zawdzięczam swojemu Ojcu, koledze szkolnemu Szajny z rzeszowskiego Gimnazjum, obecnie II LO, licznym spotkaniom i rozmowom z nim, wielu podróżom. - Człowiek sam siebie zaniedbuje - mawiał Szajna - dlatego okrucieństwo rządzi światem. Ja toczę nieustanną i uporczywą walkę o ocalenie naszego człowieczeństwa. Żyję i przeżywam swoje życie z tą jedną ideą, która jest wciąż warta najwyższych poświęceń. Ślady tej filozofii są obecne w jego malarstwie, grafice, formach przestrzennych i spektaklach, jak m.in. „Replika", „Witkacy", „Faust", „Dante" i „Cervantes", czy w 1962 r. zrealizowane z rzeszowianinem Jerzym Grotowskim „Akropolis". W latach 1955-66 był dyrektorem Teatru Ludowego w Krakowie. W 1972r. Teatr Klasyczny w Warszawie przekształcił w Centrum Sztuki Teatru Studio. Inscenizował przedstawienia w Europie, Izraelu, Egipcie i Meksyku. „Replika" weszła encyklopedycznie do kanonu światowej awangardy teatru.

Inny wielki twórca teatru Jerzy Grotowski urodził się w Rzeszowie 11 sierpnia 1933 r. Przez jakiś czas mieszkał w podrzeszowskiej Nienadówce. Zmarły niedawno, wybitny znawca jego twórczości i blisko z nim związany przyjaciel prof. Zbigniew Osiński dowodził, że pobyt szczególnie w Nienadówce miał bardzo istotny i wyrażający się w faktach wpływ na myślenie Grotowskiego o sztuce teatru. Grotowski urodził się w Pałacyku Lubomirskich na zwieńczeniu Alei pod Kasztanami. W Rzeszowie spędził dzieciństwo po czym wyjechał z rodziną do Krakowa. Po studiach w Krakowie założył i prowadził w Opolu Teatr Laboratorium 13 Rzędów. Wystawił w nim m.in. „Dziady" i „Kordiana" oraz słynne „Akropolis". Przenosząc swój teatr do Wrocławia i przekształcając w ośrodek badania metody aktorskiej opublikował manifest „Ku teatrowi ubogiemu". Napisał w nim, że należy w teatrze pozostawić tylko aktora i widza odrzucając literaturę, plastykę, muzykę itp. Aktor w akcie całkowitym tworzenia ogałaca siebie docierając do najgłębszych pokładów swojej psychiki. Za szczytową realizację tej idei uznano „Księcia Niezłomnego" z 1965 r. Najważniejszym spektaklem Grotowskiego była „Apocalypsis cum figuris" o powrocie Chrystusa do ludzi i przez ludzi brutalnie odrzuconego. Grotowski był twórcą projektu Teatru Źródeł angażującego z całego świata przedstawicieli sztuk pierwotnych o charakterze widowiskowym, zwłaszcza z Meksyku, Indii i Haiti. W 1982 r. w ramach warsztatów na Columbia University w Nowym Jorku poszukiwał w technikach rytualnych kultur pierwotnych elementów uniwersalnych. Od 1985 r. na toskańskiej wsi Pontedera z uczniami z całego świata badał sztuki rytualne. Kiedy zmarł po długiej i ciężkiej chorobie swoje prochy kazał wysypać do Oceanu Indyjskiego. Parę lat wcześniej pojawił sie na krótko we Wrocławiu i Rzeszowie. W Rzeszowie zauważony tylko przez Krystynę Świerczewską z „Nowin", która poinformowała o tym czytelników i kilku kolegów.

Wielki pianista i odtwórca Chopina Adam Harasiewicz, z Chodzieży w Wielkopolsce, gdzie się urodził, do Rzeszowa przyjechał z rodzicami mając siedem lat. - Był to wrzesień 1939 rozpoczynała się wojna, uciekaliśmy z zachodu sądząc, że Niemcy nie dojdą tak daleko - wspominał przy kawie we „Wiedeńskiej" na rzeszowskiej starówce namówiony na rozmowę dla „Nasz Dom - Rzeszów". - Na ulicach Rzeszowa słyszało się strzelaniny. Zapamiętałem na ul. Grunwaldzkiej żydowski sklep, w którym na początku wojny można było jeszcze kupić smaczne cukierki. W Rzeszowie mieszkałem do matury. Przez jakiś czas z rodzicami u siostry ojca Janiny Liwo w willi naprzeciw parku przy ul. Dąbrowskiego. W ogrodzie drzewa wiśniowe rodziły soczyste owoce, których smak pamiętam do dziś. Harasiewicz z pietyzmem wspominał swoje pierwsze lekcje fortepianu u Janiny Stojałowskiej. Twierdząc, że od niej nauczył się wydobywania dźwięku z instrumentu, prowadzenia frazy, żeby nie było przesady i jakże potrzebnej prostoty dającej grze piękno. Przychodziła do ich domu przy ul. Kościuszki 8. Lubił granie, zawsze je lubił. Z przedmiotami szkolnymi szło gorzej. Na szczęście matematyk w gimnazjum, obecnym I LO, był wyrozumiały. Nie męczył przy maturze, która była warunkiem zdawania do konserwatorium muzycznego w Krakowie. Najważniejszymi w karierze Harasiewicza były I nagroda w Konkursie Chopinowskim w 1955 r., recitale przed królową Julianą II w Brukseli, uroczysty koncert inaugurujący w 1960 r. Międzynarodowy Rok Chopinowski w sali ONZ w Nowym Jorku i drugi w Carnegee Hall, nagranie kompozycji Chopina dla Philipsa. Mieszka w Salzburgu. - Zakochałem się w tym pięknym, mozartowskim mieście, a także w pewnej początkującej rumuńskiej śpiewaczce, która do dzisiaj jest moją żoną - mówił. Na jednej ze ścian jego wilii wisi dyplom Honorowego Obywatela Rzeszowa.

Pochodzacy z Rzeszowa Tomasz Stańko, światowej sławy muzyk, „król trąbki", stale koncertujący w Stanach Zjednoczonych i zachodniej Europie, twórca hymnu Rzeszowa co godzinę płynącego z wieży ratusza, na stałe nowojorczyk, to również Honorowy Obywatel Rzeszowa. - Tam gdzie się człowiek urodził, otworzył oczy i zobaczył słońce, jest jego ziemia - mówił. W dźwiękach jego trąbki, długich, powolnych, często o przydymionej, mglistej konsystencji, chwilami ponurawej, zawsze lirycznej, momentami świdrującej, jest obfitość barw i odcieni, magia i zaczarowanie. - Wyjechałem wcześnie i mieszkałem w Rzeszowie krótko, ale zawsze czułem się rzeszowiakiem - wspominał - Jestem koczownikiem, kręcę się po świecie, cały czas na walizkach, dużo koncertuję, ale Rzeszów jest mi zawsze bliski. Mój ojciec pochodził z Rzeszowa, mama ze Zwięczycy, i do dziś mam w Rzeszowie rodzinę. Stańko urodził się w 1942 r. Do szkoły muzycznej chodził w Krakowie, gdzie nie uczył się gry na trąbce, lecz na skrzypcach i fortepianie. Trąbką zachwycił się w harcerstwie, kiedy na obozie kazano mu grać na sygnałówce. Gdy wybrał naukę w klasie trąbki na krakowskiej Akademii Muzycznej, u pochodzącego z podrzeszowskiej Słociny prof. Ludwika Lutaka, wiedział, że chce grać jazz, jako opozycję wobec ówczesnej „naszej małej stabilizacji". W wieku 20 lat z pianistą Adamem Makowiczem założył zespół Jazz Darings. W rok później dołączył do słynnego Kwintetu Komedy. Przełomem był debiut na Festiwalu Berliner Jazztage'70. - Graliśmy pośród samych gwiazd - mówi. Nagrał mnóstwo płyt, łącznie ze zrealizowanymi dla prestiżowej ECM "Balladyną", "Matką Joanną" i "The Soul of Things". Ukazało się pięć jego albumów, w tym poświęcony Powstaniu Warszawskiemu "Wolność w sierpniu". Nadal aktywny, dużo komponuje i występuje w całych Stanach. Spośród „Siedmiu Wspaniałych Rzeszowian", obok Harasiewicza, jest jedynym żyjącym.

 

Andrzej Piątek
Nasz Dom Rzeszów
19 kwietnia 2018

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia