Siekierą w ikonę

"Idiota" - reż. Grzegorz Bral - Teatr Studio w Warszawie

Streszczanie kilkusetstronicowej powieści jednej z najjaśniejszych gwiazd święcących na firmamencie europejskiej literatury w 90-minutowym spektaklu byłoby karkołomnym pomysłem szaleńca i w mądrej głowie Grzegorza Brala taka idea się nie zrodziła

Reżyser wybrał fragmenty i – jak napisano w materiałach programowych – „podjął żmudny proces odczytywania relacji między głównymi postaciami i konstruowania ich teatralnego kształtu”. Jest to kolejny projekt reżyserski Brala jako dyrektora artystycznego Teatru Studio. Artysta na wzór praskich alchemików, gnieżdżących się w swoich pracowniach tuż obok cesarskiego pałacu, umieścił swoje laboratorium w samym centrum oficjalnego teatralnego krwiobiegu. Kamienia filozoficznego jednak – zarówno oni, jak i Grzegorz Bral – póki co nie wynaleźli.

Reżyser wraz z aktorami poszukiwali esencji międzyosobowych interakcji. Spektakl zbudowali głównie wokół dwóch scen z powieści. Jednej – z końca części pierwszej, i drugiej – z końca części czwartej. Sprawiło to, że na pierwszy plan w warszawskim Idiocie wysuwa się nie książę-epileptyk Myszkin, lecz Nastasja Filipowna. Zranienia, których doznała i szaleństwo zemsty, w które popada, stają się osią spektaklu.

Autorzy nie ograniczają się jednak do podróży w głąb powieści Dostojewskiego. Mają ambicje, aby opowieść na motywach Idioty była opowieścią o człowieku w ogóle. O jego relacji z sacrum, z innymi ludźmi, może i z losem. Sugerować zdają się to dwie stylizowane na greckie kolumny wpisane w tył scenografii, umieszczone na czerwonej ścianie po dwóch stronach głównego wejścia, którym aktorzy dostają się na scenę. Przytoczę jeszcze kilka obrazów, które wskazują na to, że gra tu toczy się o najwyższą stawkę.

Nastasja Filipowna stoi oparta o ikonę (w staroruskim stylu) przedstawiającą anioła. Obnażony od pasa w górę otyły mistrz ceremonii rzuca w nią nożami. W późniejszej scenie rzuca zaś do samej tylko ikony siekierkami. Sprzeciw wobec milczącej transcendencji, teatralne ucieleśnienie cierpienia Nastii?

Cztery męskie postaci wchodzą na scenę z pochodniami, tańczą z nimi, pochodnie po kolei gasną. Płomień, duch, dusza szamoczą się we wszechświecie i nikną?

Kobieta w cielistych majtkach miota się po scenie, na której rozlano cztery kubły z wodą. Jest to dość paniczne. Tak jak paniczna jest nasza cielesna egzystencja zaklęta w materię i płeć, w role i konwenanse, bez ocalenia nawet nago?

Wielkie słowa, wielkie gesty, wielkie idee, a na końcu wchodzą czterej pracownicy techniczni i wyżymają rozlaną wodę ze sceny do blaszanych wiader. Wyżymają jakby też szukali esencji. Konkret zdecydowanie wygrywa z misterium. Cztery wiadra, cztery zero.

Michał Rogalski
Teatrakcje
29 października 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...