Siła chóru

Rozmowa z Martą Górnicką

Nadal zajmuję się stereotypami kulturowymi odnoszącymi się do kobiet. Próbuję je jakoś rozbijać, dyskutować z nimi, próbuję je w pewien sposób przekraczać - mówi reżyserka MARTA GÓRNICKA.

Występ na tegorocznym festiwalu Foreign Affairs nie jest pierwszym występem Pani teatru chóralnego w Berlinie. Jesienią 2011 "Chór kobiet" zaprotestował tutaj na scenie w HAU przeciwko takim wzorcom kobiecości jak bycie jedynie ofiarną matką i dobrą gospodynią domową czy dbanie o urodę po to, żeby się podobać mężczyznom, słowem przeciwko uległości i brakowi indywidualności. Ten niewspółczesny wzorzec kobiecości jest ciągle jeszcze szeroko mile widziany.

Niestety tak.

W "Magnificacie" podejmuje Pani nieco podobną problematykę. Dlaczego postanowiła Pani wrócić do tego tematu?

Nadal zajmuję się stereotypami kulturowymi odnoszącymi się do kobiet. Próbuję je jakoś rozbijać, dyskutować z nimi, próbuję je w pewien sposób przekraczać. Ale ja "Magnificat" rozumiem jednak inaczej. Jest dla mnie esejem o kobiecie w systemie kościoła. Jest to spektakl, który w zasadzie nie zajmuje się religią - my zajmujemy się religijnością i tym, jaki ona ma wpływ na kobiety dzisiaj, jaki ma wpływ na kobiety w Polsce, jaki ma w ogóle wpływ na człowieka w dzisiejszym świecie. Skonstruowałam ten esej w oparciu o dwie postaci, które są jakby rewersem i awersem jednej figury, czyli z jednej strony Matki Boskiej i jej kulturowego obrazu skonstruowanego w Polsce: matki, która jest jednocześnie dziewicą, płaczącej, modlącej się, cichej, a z drugiej Agawy z "Bachantek". Próbuję się zastanawiać w jaki sposób ten obraz wpływa dzisiaj na kobiety i czy można mu się w jakiś sposób oprzeć.

"Magnificat" jest pieśnią, która przewija się przez Pani utwór. Czy mogłaby Pani powiedzieć więcej o jej roli w spektaklu?

"Magnificat" jest pieśnią chwalącą Maryję, a w zasadzie sławiącą chwałę Pana. To jedna z największych i rozpoznawalnych biblijnych wypowiedzi kojarzonych z Matką Boską. W spektaklu jest ona rzeczywiście w bardzo różny sposób wykorzystywana i przetwarzana, w sensie muzycznym korzystamy z pięciogłosowego "Magnificatu" Bacha. Fragment najbardziej wzniosły i jednocześnie najbardziej radosny wybrzmiewa na końcu wieczoru, ale ten akord przewija się od pierwszych nut do ostatnich, pojawiając się w taki może nie oczywisty, ale jednak bardzo konkretny sposób. Myślę też, że sam finał jest mimo wszystko niejednoznaczny - staramy się go zaśpiewać w poetyce pewnej wolności i śpiewu, który nie jest skostniałym śpiewem chórów klasycznych czy kościelnych. My śpiewamy go wręcz popowo i dlatego nasze zakończenie jest również w pewnym sensie ironiczne.

Czy pieśń "Magnificat" była punktem wyjścia przy tworzeniu przez Panią tego spektaklu? Jak Pani pracuje nad swoimi utworami?

"Magnificat" jako pieśń pojawiła się później. Najpierw tak naprawdę był temat, kobieta w systemie kościoła, w systemie władzy kościoła. Pierwsze słowa, które zapisałam i od których zrodził się spektakl, to była - jak to nazwać? gra językowa? - w każdym razie było to "Bóg zapłać", od tego zaczęłam pisać. Zwykle układam teksty kolażowo, korzystając z rozmaitych tekstów kultury i innych, przepisów kuchennych, tekstów filozoficznych, antycznych. I zwykle właśnie teksty antyczne pełnią istotną rolę, są dla mnie ważnym punktem odniesienia. Ale wykorzystuję też teksty z codziennego języka, fragmenty z gazet, i również "ochłapy", takie strzępy językowe, które gdzieś w nas funkcjonują, o których czasem nawet nie do końca wiemy, skąd się biorą. Po prostu są one gdzieś w nas, funkcjonują bardzo głęboko. Są to nierzadko teksty z naszej narodowo romantycznej klasyki, to może być Mickiewicz, nawet jeśli tego nie wiemy, są to rzeczy dla nas Polaków ważne. Język jest dla mnie zawsze punktem wyjścia. Moim celem przy pracy nad chórem było stworzenie nowego języka, wypowiedzi dla kobiet, i stworzenie nowego języka wypowiedzi dla teatru. Odczuwałam bardzo silną potrzebę stworzenia dla kobiet języka, który będzie ich językiem, a z drugiej strony odczuwam - i to jest też wielki temat chóru - trudność przy odkrywaniu, co to znaczy próbować mówić własnym głosem i jednocześnie poszukiwać ciągle tego języka dla siebie. To takie nieustanne zmaganie się. Aby więc stworzyć nowoczesną, pełną i mocną wypowiedź, zdecydowałam się na to, żeby mieszać ze sobą języki i próbować przekraczać język poprzez to, że fragmenty tekstów nawzajem się oświetlają, stawiane jeden obok drugiego potrafią wchodzić ze sobą w różne relacje, rozmawiać ze sobą. Teksty nie zawsze mówią same przez siebie, ale w kontekstach. Cały zebrany repertuar bardzo różnych tekstów gram sobie, miksuję, w zasadzie bawię się językiem.

To stąd tyle humoru w Pani spektaklach. Jeździła już Pani na występy gościnne z "Magnificatem" po całym świecie. Czy są różnice w reakcjach na spektakl w Polsce i za granicą?

Wydaje mi się, że tak. Pisałam ten spektakl z myślą o kobietach w Polsce, w ogóle z myślą o Polsce, i nie sądziłam, że pojawi się on rzeczywiście na całym świecie. Nie zakładałam, że tak się wydarzy. Kiedy pojechaliśmy z nim pierwszy raz do Francji, gdzie został przyjęty fantastycznie, w Teatrze Narodowym w Strasburgu były owacje na stojąco, zaczęliśmy rozmawiać z widzami, skąd ich entuzjazm. Francuzi odczytywali ten spektakl w innych warstwach niż w Polsce i uświadomili mi, że jest uniwersalny. Dla nich opisywał on sytuację pewnego zagrożenia fanatyzmem religijnym, czy po prostu religijnością, która jest źle pojęta. We Francji patrzono na niego nie z perspektywy katolickiej, ale muzułmańskiej. Inni widzowie mówili, że jest to spektakl po prostu o człowieku. W Polsce "Magnificat" jest odbierany też bardzo dobrze, ale rzeczywiście jakby inaczej. Przy tym inaczej jest odbierany w Warszawie, a inaczej w mniejszych miejscowościach. Paradoksem jest, że nasz chór, który powstał w Warszawie, jeździ dużo więcej po świecie niż po Polsce. Jeśli jednak trafiamy do mniejszych miejsc, ludzie reagują na ten spektakl bardzo emocjonalnie. Są wzruszeni, poruszeni, niezależnie od tego czy są katolikami lub katoliczkami czy nie, wszyscy mówią, że on niesie ze sobą bardzo dużą prawdę. Jest to dla mnie jako reżyserki największy komplement.

Spektakl jest mocny i krytyczny. Czy ze strony konserwatywnych katolików w Polsce nie było słychać protestów?

Zaskakujące jest to, że tych głosów nie było. Myślę, że spektakl nie przebił się do skrajnie prawicowych środowisk, ani też do tych, które organizują protesty wokół takich wydarzeń. Ukazała się kiedyś jedna recenzja, w której nazwano mnie czarownicą, i raz jedna z widzek chciała mnie pobić, ale to były incydentalne przypadki. "Magnificat" jest radykalnym krokiem w bardzo trudny temat dla kobiet, kobiet w Polsce, ale to właśnie jest celem mojej pracy, żeby dotykać tematów, które są bolesne i dla nas trudne. Musimy się z nimi mierzyć. Taka jest przecież idea prawdziwego chóru w teatrze - nie wiemy wprawdzie dokładnie, czym on był w starożytności, zachowało się tak niewiele, ale przeczuwamy, że to była potęga, że miał niesamowitą siłę. Chciałabym, żeby nowoczesny chór działał w podobny sposób, żeby poruszał, mówił do widza, żeby go zmieniał i żeby działał katartycznie.

"Requiemaszyna", następny spektakl po "Magnificacie", również pokazywany tu w Berlinie na Foreign Affairs, jest rozszerzeniem Pani pracy na głosy nie tylko kobiece i sprawy dotyczące nie tylko kobiet. Jakie ma Pani jeszcze dalsze plany na przyszłość?

Bardzo chciałabym rozwijać tą ideę teatru chórowego. Rzeczywiście "Requiemaszyna" jest kolejnym krokiem. Wydawało mi się, że idea odzyskania kobiet dla chóru się powiodła i że mogę iść dalej. "Requemaszyna" powstawała w zupełnie inny sposób, jest też krokiem w innym kierunku. W przyszłości chciałabym stworzyć mocną wypowiedź wokół obecnej sytuacji w Polsce i w Europie. Moje najbliższe plany są związane z teatrem, który nazwałabym partycypacyjnym czy społecznym, otwarciem się chóru na pewne grupy społeczne, które w pewnym sensie nie mają głosu lub trudno im jest go zabrać. Przygotowuję jesienią projekt w Izraelu z udziałem sześćdziesięciu izraelskich Żydów i Arabów. Bardzo się cieszę, że udało mi się zaprosić do współpracy obie grupy. Będzie to spektakl na temat ludzi i konfliktu i mam nadzieję, że będzie on także zabawny - chyba tylko w ten sposób można mówić o tej niezwykle trudnej sytuacji.

Iwona Uberman
MOE-Kultur-Newsletter
23 września 2014
Portrety
Marta Górnicka

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...