Siła i słabość po żydowsku

"Wszyscy byli odwróceni" - reż. Michał Zadara - Muzeum Historii Żydów Polskich

Obejrzeliśmy warszawską premierę spektaklu Michała Zadary Wszyscy byli odwróceni. Przedstawienie jest koprodukcją Muzeum Historii Żydów Polskich, agencji Centrala, Agencji Artystycznej GAP i Teatru Nowego w Łodzi (dwaj aktorzy w obsadzie). Łódzką premierę, w której wystąpi więcej aktorów Nowego, zaplanowano na 26 października.

Wybór jednej z późnych, "izraelskich" powieści Marka Hłaski na inaugurację działalności Muzeum Historii Żydów Polskich wydaje się ciekawym pomysłem. Typowa dla Hłaski, trochę już pretensjonalna historia o mocnych facetach, miłości, zdradzie, honorze, fatalistycznie pojmowanym losie i braku swojego miejsca na ziemi nabiera tu nowego wymiaru. Zadara, eksponując wątki żydowskie, proponuje nam interpretację łączącą wątki osobiste z historycznymi, czyta Hłaskę przez filtr teorii o postpamięci. Główny bohater Dov, jego młodszy brat o takim samym imieniu (w powieści nazywany Drugim Dovem) i ich ojciec o takim samym imieniu są agresywni, do bólu pryncypialni i zapatrzeni w siebie także przez historię narodu, który albo nie potrafi się bronić, albo walczy o swoje zbyt stanowczo. Żydzi urodzeni w Izraelu pogardliwie odnoszą się do Żydów z Europy, którzy pozwolili się zamknąć w gettach i obozach. Ich twarda stanowczość sprawdza się w walce z Arabami i pustynią, ale nie sprawdza się w codziennym życiu. Z kolei podszyty strachem pacyfizm przybyłego z Europy (z Polski), wiecznie uciekającego Izraela pozwala więcej zrozumieć z międzyludzkich relacji.

Bardzo szeroka, ale płytka scena podzielona jest na kilka symultanicznie wykorzystywanych stref, w których proste dekoracje symbolicznie oznaczają miejsca akcji - dom, kawiarnię, warsztat samochodowy, plażę. Cała siódemka aktorów swobodnie porusza się po tym wykreowanym na scenie miasteczku, wchodząc lub wychodząc z roli, przebierając się lub zmieniając rekwizyty, a nawet obsługując światła i nagłośnienie. Wszystko dzieje się na oczach widzów, a nawet jest ogrywane improwizowanymi dialogami (gdy jeden z aktorów nie mógł sobie poradzić z reflektorami, zaimprowizował kwestię w rodzaju: nie wiesz, jak się włącza te cholerne lampy?). Rzeczywistość montowana na bieżąco, ten nastrój wiecznej prowizorki sprawdza się jako sposób oddania tymczasowości życia w Izraelu początku lat 60, kraju tworzonego przez powracających do ojczyzny Żydów z całego świata. Gorzej z oddaniem dusznej atmosfery i nieprawdopodobnego gorąca (powieść Hłaski aż ocieka potem) - podkoszulki i wentylator to trochę za mało, zwłaszcza gdy siedzimy w nowoczesnej, klimatyzowanej sali Muzeum.

Wszystko zaczyna się od wyświetlenia na tylnej ścianie olbrzymich liter tworzących tytuł przedstawienia, a kończy się wyświetleniem słowa koniec. Czy w teatrze oglądamy więc film, czy może powieść Hłaski jest tak silnie inspirowana amerykańskim kinem, że reżyser chciał to jakoś zaznaczyć? Tak czy owak - o usunięciu powieściowej sceny przesłuchania, w której padają tytułowe słowa, fraza Wszyscy byli odwróceni nie do końca jest zrozumiała w kontekście przedstawionych wydarzeń. Staje się metaforą historii z czasów zagłady. A może to tylko sugestia miejsca, w którym oglądamy spektakl, a w Łodzi zabrzmi to zupełnie inaczej?

Nie ze wszystkimi decyzjami reżysera można się pogodzić. Koszmarnym pomysłem jest przekazywanie sobie nawzajem kierownicy jako znaku jazdy samochodem. W dodatku prowadzący wyimaginowanego jeepa udaje, że zmienia biegi. Dobrze, że nie robi buuuuu..., gdy samochód jedzie. Ciężka do zniesienia jest też maniera, z którą aktorzy wygłaszają tekst. Wszyscy krzyczą, jednocześnie bardzo dokładnie, słowo po słowie wypowiadając kwestie bez żadnej intonacji. Trochę jakby strasznie czymś wkurzony głos z samochodowego GPS podawał ci drogę z Łodzi do Eljatu. Ponieważ mówią tak wszyscy, musiała to być decyzja reżysera (a nie aktorów), być może zaznaczająca dystans do pretensjonalnych dialogów Hłaski. Najlepiej wypada to w Przypadku Esther granej przez Barbarę Wysocką (najlepsza rola, oby zagrała też w Łodzi). Anna Cieślak grająca Urszulę mówi jak postać z jakiegoś satyrycznego monologu (pani Eliza i pan Sułek) - być może dlatego, że gra postać nieznającej języka Niemki.

Bardzo dobrze Zadara rozegrał za to sceny bicia, których jest w sztuce kilka. Bita jest za każdym razem specjalna kukła człowieka, co pozwala nie tylko uniknąć naturalistycznie symulowanych okrucieństw, ale też podpowiada, że to bicie ma charakter zastępczy. Jak mówi się w jednym z dialogów, często dostajemy nie za swoje winy. Przemoc odbija się echem, także w następnych pokoleniach.

A nasi aktorzy. Mateusz Janicki i Michał Kruk (na zdjęciu) dobrze wypełniają swoje zadania. Janicki gra Drugiego Dova i w roli młodego męża naśladującego zachowania starszego brata wypada przekonująco. Kruk gra kilka epizodycznych postaci, dużo uwagi musi też poświęcić obsługiwaniu urządzeń technicznych. Obaj nieźle sobie radzą, ale - zgodnie z przesłaniem tekstu - mężczyźni dopiero na swoim podwórku pokazują pełnię swoich możliwości.

Piotr Grobliński
Kalejdoskop
7 sierpnia 2013
Teatry
Muzeum POLIN

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia