Słowacki na wesołą nutę

"Beniowski. Ballada bez bohatera" - reż. Małgorzata Warsicka - Teatr Nowy im. Tadeusza Łomnickiego Poznań

W Teatrze Nowym trwa sezon na Polskę. Małgorzata Warsicka prowadzi widzów na poszukiwanie narodowych korzeni, sięgając po klasyczny, romantyczny tekst.

Idąc tropem wieszcza Słowackiego, reżyserka nie odnalazła jednak szlachetnych pomników polskości, bo dużo bardziej zainspirowała ją postać antybohatera - Maurycego Beniowskiego. Hulaszczy tryb życia i światowe podróże młodego szlachcica przysporzyły mu wiele złej sławy - jego niezwykłe losy Słowackiemu posłużyły raczej jako pretekst do romantycznych dygresji, lecz Warsicka skupiła się na Beniowskim i jego niebohaterskich postępkach, szukając w nim cech typowo polskich, a nawet słowiańskich.

Słowacki śpiewająco

Co ciekawe, Beniowski nie pojawia się w tym spektaklu wcale - opowiada o nim i śpiewa pięć bohaterek (Anna Mierzwa, Alicja Juszkiewicz, Karolina Głąb, Oliwia Nazimek i Julia Rybakowska) ubranych w punkowo-słowiańskie stroje. Konwencja spektaklu jest prosta - to folkowo-rockowy koncert, więc aktorki śpiewają lub melorecytują kolejne partie poematu, a przygrywa im zespół muzyczny. Śpiewają ładnie, ciekawie, zróżnicowanie, muzyczną narrację wzmacniają aktorskim gestem - zwykle żartobliwym, kabaretowym wręcz, aby podkreślić śmieszność swojego nieobecnego bohatera. Z koncertu czasem robi się kobiecy stand-up, tyle że recytowany jedenastozgłoskową, romantyczną frazą.

Śpiewanie poezji jest co prawda wdzięcznym pomysłem, ale przecież nie nowym. Ta formuła spektaklu szybko się wyczerpuje i staje się powtarzalna. Słyszymy kolejne fragmenty, sceny opisy, oglądamy scenki, ale nic nie posuwa się naprzód. W każdą opowieść aktorki wkładają wiele energii, ale widownia nie jest chyba nawet w stanie cały czas podążać za wartkim tekstem - nie jest on łatwy, muzyka dyktuje szybkie tempo, a nagłośnienie czasem zawodzi. Słowackiego zagłusza raz gitara, raz perkusja, a my tracimy zainteresowanie kolejnym wybrykiem Beniowskiego.

Na bogato

Jedyna dynamiczna zmiana zachodzi w scenografii, kiedy w głębi unosi się kurtyna, podnosząc girlandy migających lusterek - trochę niczym z dyskotekowej kuli, trochę jak tasiemki z telewizyjnej Szansy na sukces. W połączeniu z obszerną instalacją przypominającą srebrzyste skrzydła sięgające aż po widownię, błyszczy się tam naprawdę sporo. Do tego bohaterki biegające w nieco kiczowatych punkowo-ludowych wdziankach, i jeszcze wydzielone miejsce dla zespołu - na scenie jest przaśnie i tłoczno. Muzyka Karola Nepelskiego intryguje słowiańskimi motywami, ale też nie jest w żaden sposób konsekwentna. Czasem z koncertu rockowego trafiamy na disco albo nawet do programu Jaka to melodia, i nie zawsze ma to swoje uzasadnienie w narracji.

I na wesoło

W przypadku takiego klasycznego tekstu na scenie najważniejsze jest chyba pytanie o to, do jakiego widza ma być skierowany. Przypuszczam, że wyśpiewując Beniowskiego, Warsicka próbuje zainteresować młodego widza przepełnionego niechęcią do lektur szkolnych. Pokazuje mu, że romantyczny wiersz jest dźwięczny, rytmiczny, plastyczny, śpiewny - można go zarapować, można zaimprowizować, prawie zawsze brzmi dobrze i często zaskakuje humorem. Być może jej się to udaje, bo w spektaklu jest sporo prostych żartów sytuacyjnych, a bohaterki zgrywają się z Beniowskiego bez ustanku, podkreślając wszystkie dwuznaczności i złośliwości tekstu. Z romantycznego poematu reżyserka z dramaturgiem Michałem Pabianem wydobyli przede wszystkim elementy czysto rozrywkowe, nadające się do lekkiego musicalu. Nic w tym złego, bo rzeczywiście wiele jest w nim ironii i dystansu. Zastanawiam się tylko, czy żeby nadawał się na współczesną scenę, musi być koniecznie jeszcze śmieszniejszy? Wygląda na to, że Warsicka nie ma o swoich widzach najlepszego zdania.

Anna Tomczyk
kultura.poznan.pl
30 kwietnia 2018

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia