Ślub w Lesznie

"Ślub" - reż. Jarosław Bielski - Teatr Miejski w Lesznie

„Ślub" to spektakl zmysłowy i metafizyczny, pełen znaczeń rozpędzonej wyobraźni autora, igraszką i rytuałem zarazem. Rozkoszną i niebezpieczną zabawą w życie, w bycie bogiem, stwórcą, dyktatorem, jak i synem, ojcem, matką, królem, kochankiem, poddanym. Prawdopodobnie jest to jedna z najbardziej fascynujących sztuk polskiej literatury dramatycznej, gdzie głęboka refleksja na temat istoty człowieka zagubionego w historii dziejów, przeniknięta jest inteligentnym humorem, dystansem i specyficznym ujęciem formy jako czymś dopełniającym istotę ludzką i zarazem stwarzającą ją samą.

„Ślub" to rownież sztuka o powrocie, a może niemożliwości powrotu. Chęci powrotu do tego co było, do pewnej rzeczywistości zamkniętej w czasie i nie istniejącej już, lecz jeszcze żywej w odczuciach, w zmysłach.

Henryk staje prze dylematem takiego powrotu. Jak powrotu do świata zmarłych. Oto staje przed obliczem tego świata który powinien był już dawno odejść, nie istnieć, tego sprzed lat, może nawet sprzed wieków. Zamkniętego jednak stale w jego wyobraźni.

Henryk postanawia wejść w ten świat. Przeżyć to jeszcze raz. Jak we śnie. Może zmienić coś, może przeżyć coś czego nie zdążył kiedyś przeżyć. Doprowadzić do końca przerwany wątek miłosny młodzieńczego uczucia, przywrócić utracony świat dzieciństwa. Spotkać się na nowo z rodzicami, z przyjacielem, z narzeczoną. Odegrać jeszcze raz to co było, ale nie tak jak się wydarzyło naprawdę, ale tak jak powinno się wydarzyć.

Pragnie powrotu do tego co już nie istnieje, ale może ponownie zaistnieć za mocą wyobraźni.

Tak jakby nasza wyobraźnia była jedyną prawdą naszego istnienia.

Wkracza w ten świat, poddając się jemu i jednocześnie modyfikując go za pomocą powtórzeń gestów, słów.

Nagle ten nowy-stary świat rodzi się na jego oczach. Ale nie taki jak dawniej, jaki pamięta, lecz jako korowód dziwnych postaci, podobnych i nie podobnych, czy to do rodziców, czy do przyjaciela, narzeczonej, jak rytuał słów i gestów, pustych, niedorzecznych, czasem banalnych, czasem wzniosłych, zdeformowanych, przekształconych, przeinaczonych, pozbawionych jednak całkowicie prawdy człowieka. Henryk nie wie jak się odnaleźć w tym dziwnym świecie, powoływanym przecież przez niego samego. Jest jego uczestnikiem i obserwatorem zarazem. Poddaje się jemu i buntuje zarazem, zmieniając jego obraz. Chcąc nie chcąc, staje się jakby kimś innym od siebie samego, jakimś kapłanem celebrującym dziwną mszę w swego rodzaju „kościele ludzkim", gdzie rytuał działań wobec innych staje się jedynym doświadczeniem prawdy istnienia.

Ten rytuał jednak jest sam w sobie grą, sztucznością, w którą prawdziwe życie może tchnąć jedynie ofiara. Ofiara drugiego życia. Władzio, przyjaciel, musi umrzeć. Ta prawdziwa ofiara nadaje tej dziwnej grze w życie głębi i namacalności istnienia. Zamienia dotychczasową grę w konkret życiowego doświadczenia, w rytuał życia i śmierci.

Jest jednak nieodwracalna. Nie ma już powrotu do przeszłości. Konkret ofiary ludzkiego życia przywraca ponownie do pustki i nieumiejętności zrozumienia własnego istnienia. Budzi ze snu, stając przed obliczem samego siebie wobec nicości.

Chciałbym tu przywołać słowa samego Gombrowicza: "Ślub to dramat człowieka współczesnego, którego świat został zrujnowany, który (we śnie) ujrzał dom swój zamieniony w karczmę, narzeczoną – w dziewkę. Pragnąc odzyskać przeszłość, człowiek ten ogłasza ojca swojego królem, w narzeczonej chce widzieć dziewicę. Daremnie. Gdyż nie tylko świat mu zrujnowano, on sam uległ ruinie i już skończyły mu się tamte uczucia... Natomiast na gruzach dawnego odsłania się świat nowy, pełny okropnych zasadzek i nieobliczalnej dynamiki, pozbawiony Boga, stwarzający się z ludzi w przedziwnych konwulsjach Formy. Upojony wszechwładzą swojej rozpętanej ludzkości, on ogłasza się królem, bogiem, dyktatorem i chce za pomocą tej nowej mechaniki sprawić aby odżyła w nim czystość, miłość... tak, on sam sobie da ślub, narzuci go ludziom, zmusi aby to ratyfikowali! Lecz ta rzeczywistość, stwarzana poprzez formy, zwraca się przeciwko niemu i go druzgocze."

W innym fragmencie autor dodaje: „Więc Ślub na scenie powinien stać się górą Synaj, pełną mistycznych objawień, chmurą, brzemienną tysiącem znaczeń, rozpędzoną pracą wyobraźni i intuicji, Grand Guignolem, obfitującym w igraszki, zagadkową missa solemnis na przełomie czasów u stóp niewiadomego ołtarza. Ten sen jest snem i toczy się w ciemnościach, on ma prawo do tego aby go rozjaśniały tylko błyskawice (bardzo przepraszam, że w sposób tak górnolotny wyrażam się, ale inaczej nie mógłbym dać do zrozumienia, jak ma być wystawiony Ślub."

Jakie to trudne, ale jednocześnie fascynujące, podjąć wyzwanie autora wykreowania tej historii na scenie. Zawsze jednak miałem świadomość konieczności dialogu z autorem, tak w lekturze jak i w pracy scenicznej. Gombrowicz intryguje, prowokuje, ale rownież wprowadza w ogromne zakłopotanie ilością postaci, wątków, sytuacji, powtórzeń, które nie zawsze są napisane ze znajomością reguł scenicznej gry. Oczywiście autor sam ustala swoje reguły gry i akceptujemy je lub nie. Wiemy jednak, że Gombrowicz nie chodził do teatru i nie zawsze można ufać jego propozycjom rozwiązań scenicznych. Trzeba umieć je zinterpretować odpowiednio do zamierzeń inscenizacji. Dlatego tez poczułem konieczność uproszczenia pewnych partii sztuki, skrócenia przeraźliwie długich monologów Henryka i wyeliminowania pewnych zagmatwanych i często już odległych konfliktów historycznych, jednakże w stałym „dialogu" z autorem, analizując jego wypowiedzi odnośnie tego dramatu i jego listy do argentyńskiego reżysera, Jorge Lavelliego, autora jego francuskiej, światowej prapremiery. Uwagi w tych listach pozwoliły mi na utwierdzenie mnie w konieczności ingerencji w tekst. Pragnąłem za wszelką cenę jednak uniknąć bezmyślnej kastracji dramatu. Konieczność uproszczenia sztuki była podporządkowana głównie chęci odnalezienia esencji sztuki, bliższej może dzisiejszemu widzowi, a może jedynie bliższej mnie samemu.

No i jeszcze jedno do czego muszę się przyznać. Od początku pragnąłem zrobić Ślub bez Pijaka. Nie chodzi o to że jest to zbędna postać. Nie. Postać Pijaka wprowadza inne wątki, dziś już jednak odległe, niejasne w swej wymowie. Poza tym kim powinien być dziś Pijak? Jest to swego rodzaju problem. W okresie pisania dramatu i w kontekście tamtych lat stosunkowo łatwo było odczytać duże znaczenie tej postaci i jej niebezpieczeństwo. Nawet w późniejszym okresie aluzyjność postaci do władzy była oczywista w kontekście komunistycznej dyktatury. Ja jednak chciałem oddalić się od konkretnej epoki historycznej, czy politycznej dramatu, skierowując uwagę na samego Henryka i jego świat. Tak jakby to było napisane dzisiaj. Starając się odnaleźć uniwersalne wartości zawarte w problematyce samego sensu egzystencji, skonfrontowanej z naszą prywatną historią. Musiałem tym samym pozbyć się Pijaka. Ta decyzja ułatwiła mi rownież podejście do adaptacji dramatu.

W imię tych przemyśleń i wyżej wspomnianych uwag autora, które dały mi dużo do myślenia, doszedłem do wniosku, że Ślub powinien ograniczyć się jedynie do ślubu. Kierując się rownież niedokończonym dramatem, „Historia" , gdzie sam Gombrowicz powraca do rodzinnego domu, stwierdziłem, ze podstawą do nowej adaptacji utworu będzie wątek powrotu. Gombrowicz zresztą wielokrotnie w swojej twórczości podejmuje ten temat. Temat powrotu. I ja to rozumiem doskonale, jako Polak mieszkający ponad trzydzieści lat w Hiszpanii, w kulturze podobnej do tej w której przebywał ponad dwadzieścia lat sam autor i w której pisał Ślub. To i wyżej wymienione uwagi odnośnie Pijaka, skłoniły mnie do pracy nad tym tekstem, ograniczając akcję sztuki jedynie do owego tematu powrotu do rodzinnego domu, do sfery rodzinnej i do ślubu jako centralnego i jedynego wątku sztuki, redukując tym samym osoby dramatu do 5 głównych postaci: Henryka, Władzia, Matki, Ojca i Marii. Nie ma też dworu, bo dworem jest publiczność, która wraz z postaciami dramatu stwarza całą rzeczywistość ślubu. Mój ,,Ślub", to znaczy moje odczytanie dramatu Gombrowicza, jest powrotem Henryka po latach, dlatego też nie jest młodzieńcem. Nasz Henryk ma być rówieśnikiem Gombrowicza w chwili, gdy ten pisał ,,Ślub". Chciałem, aby aktor grający postać Henryka był w wieku pisarza, w teatrze w Lesznie Henrykiem będzie Karol Wróblewski. Ten powrót dojrzałego człowieka, do przeszłości, do młodości, ma wówczas inne znaczenie. Poza tym nasze życie właściwie kształtowane jest głównie poprzez rodziców, przyjaciół, pierwszą miłość. Nie potrzeba wiele więcej. Dlatego też nie ma Pijaka. Nie ma zewnętrznej ingerencji. Jedynie sam Henryk musi rozwikłać swój los, sens swojego istnienia. Rzeczywistość kreowana przez Henryka jest jego osobistym starciem się z samym sobą. Powrót po latach do domu rodzinnego, który już nie jest domem. Powrót do miłości młodzieńczej, do przyjaźni chłopięcej. To wszystko jest wytworem wyobraźni Henryka. To jego gra i jego porażka. Nie ma zewnętrznego wroga. Wróg jest w nim samym. Dlatego nie ma tu miejsca na Pijaka. Sam Henryk musi stawić czoła swemu życiu, zasadom gry, ustalonym przez niego samego. Sam musi zasmakować gorzkiego doświadczenia porażki, sam music stawić czoła sobie samemu. Jest bowiem prawdziwie sam. Tak jak i my jesteśmy sami, skazani na samotne doświadczenie naszej egzystencji.

Mój powrót do Polski, jeśli tak to można nazwać, bo jest to powrót w sensie artystycznym, zawodowym, odbywa się poprzez Leszno i tutejszy Teatr Miejski, którego dyrekcja zaufała mi otwarcie drugiego sezonu. Wielki zaszczyt, wielka niespodzianka, duża odpowiedzialność i trema zmierzając się z wyżej wymienionym Ślubem tak często przecież wystawianym w Polsce. Ta propozycja reżyserii złożona przez Panią Dyrektor, Beatę Kawkę, nie była przypadkowa. Pani Beata widziała spektakl Ślubu, który zrobiłem z moim Teatrem Replika w Hiszpanii, i który graliśmy na Festiwalu Gombrowiczowskim w Radomiu w zeszłym roku, jak również potem w Cricotece w Krakowie i w Teatrze Pieśni Kozła we Wrocławiu. Myśle, ze znakomite przyjęcie tego spektaklu przez wrocławską publiczność, gdzie Pani Beata widziała ten spektakl, zachęcił ją do zaproponowania mi reżyserii tej samej wersji w Teatrze Miejskim w Lesznie. Przyznaje się, że nigdy przedtem nie byłem w Lesznie i nie wiedziałem, że powstał tam teatr tak prężnie działający. Nie mogłem nie odmówić. Szczerze mówiąc nie miałem już w moich planach reżyserowania w Polsce. Upłynęło zbyt dużo czasu. Cała moja działalność artystyczna związana jest już od ponad trzydziestu lat z Hiszpanią. Jednak możliwość realizacji Ślubu po polsku, z polskimi aktorami, w polskiej scenerii teatru, dla polskiej publiczności chłonnej i krytycznej jednocześnie, było dla mnie wyzwaniem nie do odrzucenia. Szczęśliwie też mogę spotkać się na scenie z wybitnymi kolegami sprzed lat. Z Iwoną Bielską w roli Matki i Mariuszem Saniternikiem w roli Ojca. Z Iwoną spotykam się po raz pierwszy w pracy i jestem pełen podziwu dla jej oddania i osobowości jaką emanuje na scenie. Z Mariuszem rozpoczynałem moją drogę teatralną w PWST w Krakowie i na deskach Teatru Jaracza w Łodzi. Poznanie Karola Wróblewskiego przy próbach „Wiśniowego sadu" i w sztuce „Zagraj mi to jeszcze raz Sam", pozwoliło mi odnaleźć Henryka. Młodzi aktorzy Teatru Miejskiego, Anna Mrozowska, Daniel Mosior i Adrian Rux, dopełniają obsadę Ślubu. Jestem pewien posiadania wspaniałej obsady aktorskiej. Jola Łobacz pracuje nad scenografią i kostiumami, Ewa Garniec panuje nad odpowiednim oświetleniem przestrzeni, Chema Perez przywiózł muzykę z Hiszpanii. Jaime Nieto zrobił piękny, znaczący plakat. Nad całością czuwa Pan Dyrektor Blażej Baraniak i cała ekipa techniczna teatru jest bardzo oddana i stale pomocna w trakcie prób. Pozostaje tylko praca i praca do dnia premiery.

Dziękuję wszystkim uczestniczącym w tym spektaklu za możliwość „powrotu" do mego rodzimego teatru.

Jarosław Bielski
Materiał Teatru
13 września 2017

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia