Śmiano się ze mnie. I żeśmy się dośmiali

Rozmowa z Andrzejem Sewerynem

Mamy do czynienia z mechanizmami, które ja osobiście znam z okresu tzw. komuny. Mechanizmy podporządkowania sobie mediów, np. poprzez działania Orlenu, opanowanie przez jedną partię telewizji publicznej, próby kontrolowania TVN-u. To są oczywistości - mówi Andrzej Seweryn. W serialu "Rojst'97", gdzie gra dziennikarza Witolda Wanycza, temat niezależności mediów jest jednym z kluczowych wątków.

- Z Andrzejem Sewerynem rozmawiamy niedługo po premierze serialu "Rojst'97" - kontynuacji głośnego "Rojsta", w którym wciela się w postać dziennikarza Witolda Wanycza
- Główną rolę, inaczej niż w przypadku poprzedniej części, gra kobieta. W nawiązaniu do tego pojawia się temat parytetów w polskim kinie i wyrównywania szans
- Szczególnie mówimy do polskiej władzy! Do tych, którzy bajdurzą o "niewieścich cnotach" - podkreśla
- 15 lat temu się ze mnie śmiano - mówi z kolei, komentując brak społecznego dialogu. - Życzę nam, abyśmy nie opuścili Unii Europejskiej - puentuje

Dawid Dudko: Panie Andrzeju, uśmiecham się szeroko, bo w końcu udaje nam się porozmawiać. Pierwotny plan zakładał wywiad z okazji pana 75. urodzin. Jest pan bardzo zapracowany.

Andrzej Seweryn* - Jestem, ale pańską propozycję pamiętam. Mam nadzieję, że spotkamy się, jak Bóg da, przy, osiemdziesiątych urodzinach.

Słyszał pan o czymś takim, jak klątwa drugiego sezonu?

- Klątwa może nie, ale to jest tak, jak z drugim przedstawieniem po premierze w teatrze, na ogół drugie jest słabsze. W przypadku naszego serialu, jeśli taka klątwa istnieje, mogę ją interpretować à rebours, czyli przeciwnie. Myślę, że "Rojst'97" to jeszcze lepsza robota niż jego poprzednik. Mam na myśli wspaniałą konstrukcję tego serialu, tak ze strony scenarzystów – Kacpra Bajona i Janka Holoubka – jak ze strony reżysera, montażystów. I aktorstwo np. Magdy Różczki czy Łukasza Simlata – to lekcje naszego zawodu. Dla młodych, ale również i dla starych.

Uczynienie kobiety główną bohaterką tej opowieści to zasadnicza zmiana w stosunku do pierwszej części.

- Jakże słuszna to decyzja.

Zwiastun zmian w polskim kinie?

- Historia polskiego kina to również filmy, których bohaterkami były kobiety. Nie miałem poczucia, że u nas w kinie istnieje podział, który sprawia, że kobiety-reżyserki nie reżyserują, a kobiety-aktorki nie grają głównych ról i że nie ma scenariuszy, w których kobiety odgrywają ważną czy główną rolę. Tego dowodzą prace Wandy Laskowskiej, Barbary Sass czy Agnieszki Holland, które stanowiły jednak mniejszość produkcji polskiej kinematografii. Kobieta od lat jest krzywdzona przez tradycje kulturowe, społeczne, religijne, ekonomiczne i należy z tym skończyć. Wprawdzie kobiety w Polsce miały wcześniej prawa wyborcze niż np. Francuzki, ale to za mało. To, co się dzieje w ostatnich latach, jest dla mnie bardzo ważne i słuszne. Mówię o procesie wyrównywania szans, zarobków, innego rodzaju myśleniu przez mężczyzn o kobietach, ale i kobiet o sobie – w społeczeństwie, w rodzinie...

Koniec z monopolem na tzw. męskie opowieści?

- Dla mnie kobieta zawsze jawiła się jako ta, która jest niezawisłą jednostką, a nie realizującą się wyłącznie w zależności od mężczyzny. Dla mnie była niezbędną partnerką. Na równych prawach. W pracy i w życiu osobistym.

Mówmy to bardzo głośno i apelujmy. Nie tylko do producentów czy reżyserów, ale też do polskiej władzy.

- Szczególnie mówimy do polskiej władzy! Do tych, którzy bajdurzą o "niewieścich cnotach". Natomiast jeśli chodzi o sztukę, trzeba uważać. Wydaje mi się, że kobieta czy mężczyzna wtedy mają być głównymi bohaterami, jeśli taka jest opowieść, którą scenarzysta i reżyser chcą podzielić się z widzem. Nie dlatego, że taki panuje trend. Przeżyłem taki okres w historii mojej ojczyzny, kiedy młodzi ludzie chcący dostać się na studia mieli tzw. punkt za pochodzenie. Intencje rozumiałem, ale czy to tak trzeba było robić? Więc co, teraz będziemy ustalali limity, kwoty? Tu automatyzm wydaje mi się dyskusyjny.

Pozostaje pytanie, czy jeśli nie wprowadzimy tych limitów, to te naturalne proporcje w kwestii pisania scenariuszy czy obsadzania kobiet przyjdą same?

- Poważnie traktuję ten argument z pańskiej strony. Rozumiem też te zasady w kwestii Oscarów czy propozycję Oli Koniecznej i Manueli Gretkowskiej, które na festiwalu Młodzi i Film w Koszalinie przyznały nagrodę gender, a także obietnice Olgi Tokarczuk, że już nigdy nie powie :"Panie i Panowie". Zobaczymy, to nie są proste sprawy.

"Rojst" to również, a może przede wszystkim, opowieść o mediach, o tym, jak próbuje się zniszczyć ich niezależność.

- Oczywiście! I ten mój Wanycz jest dobrym przykładem na to, że są granice kompromisu w jego zawodzie. Prawda o przeszłości to warunek zdrowego funkcjonowania społeczeństwa demokratycznego. Bez niej stajemy się słabi, łatwo nami manipulować, okłamywać nas. Ale z tym trzeba walczyć każdego dnia.

Bez prawdy stajemy się słabi, łatwo nami manipulować, okłamywać nas. Ale z tym trzeba walczyć każdego dnia

W "Rojście'97" pada znamienne stwierdzenie, że czasy się zmieniły, przyszedł okres potransformacyjny, ale we władzach znowu są ludzie, którzy chcą sobie podporządkować rzeczywistość, media.

- Mówi pan o 1997 r.? Bo możemy również porozmawiać o roku 2021.

Rozmawiajmy.

- Mamy do czynienia z mechanizmami, które ja osobiście znam z okresu tzw. komuny.

Co to są za mechanizmy?

- Mechanizmy podporządkowania sobie mediów, np. poprzez działania Orlenu, opanowanie przez jedną partię telewizji publicznej, próby kontrolowania TVN-u. To są oczywistości.

I, podobnie jak to zostaje pokazane w "Rojście'97", mediów regionalnych.

- Właśnie to mam na myśli.

Dostajemy serial z jednym z najbardziej gorących wątków w ogólnopolskiej debacie publicznej.

- Staramy się być ludźmi myślącymi. Oczywiście, że interesujemy się tym, co dzieje się w naszej ojczyźnie, troszczymy się o nią, myślimy o niej. Jestem z pokolenia '68, jestem starszy niż reżyser, ale rozumiem się znakomicie z Jankiem Holoubkiem czy Jankiem Matuszyńskim. Chwilami lepiej, niż z moimi rówieśnikami. Być może przepaść międzypokoleniowa, o której tak często dzisiaj się mówi i pisze, nie jest zjawiskiem nieuniknionym.

Polityczno-społeczny wymiar tej historii zachęcił pana do udziału w kontynuacji?

- Nie stawiałem sobie takich pytań, otrzymałem konkretną propozycję z konkretnym scenariuszem od człowieka, którego szanuję i podziwiam. To w dużej mierze ciąg dalszy, choć "Rojsta '97" można oglądać bez znajomości "jedynki".

Co pan pamięta z tak uważnie odzwierciedlanych przez twórców lat 90.?

- Champs-Élysées, Theatre de l'Odeon... itp. itd.... Odpowiadam w ten sposób, aby podkreślić, że brak mi w moim życiorysie lat 80. i 90. przeżytych w Polsce. Cały ten okres spędziłem w Paryżu. To, co mi zostało w pamięci, to ciągła obserwacja mojej ojczyzny, przez wizyty, które stały się możliwe dzięki pracy. Pracowałem wtedy często w Polsce, w kinie, w teatrze. Lata 90. kojarzą mi się z tym nowym światem, który zaczęliśmy budować. Ten okres to też tragedie powodowane transformacją, zróżnicowana relacja między światem a Polską, przygotowywanie do wejścia do NATO, do wejścia do Unii Europejskiej.

Chętnie podjąłbym dyskusję o tym, co to znaczy polityczne, co to znaczy społeczne i co to znaczy moralne. Bzdury

Z dzisiejszej perspektywy, co ze zmian się nie udało?

- Jacek Kuroń czy pan premier Mazowiecki pewnie odpowiedzieliby precyzyjniej. Mnie się wydaje, że to, co się w Polsce nie udało, to wychowanie nas na demokratów. Zwłaszcza jeżeli wprowadzamy tak dramatyczny, dynamiczny kapitalizm. Pamiętam Areopag organizowany przez arcybiskupa Gocłowskiego w gdańskiej filharmonii. Kiedyś wziąłem w nim udział i pozwoliłem sobie powiedzieć, że powinniśmy ciągle starać się rozmawiać, nie zrywać dialogu z naszymi braćmi i siostrami moherowymi. To było z 15 lat temu. Wtedy się ze mnie śmiano. I żeśmy się dośmiali.

Nie umieliśmy się porozumieć?

Nie umieliśmy stworzyć warunków do dialogu, który był jeszcze wtedy możliwy. Nie potrafiliśmy uczynić, by społeczeństwo lepiej rozumiało pojęcie demokracji, obowiązków większości wobec mniejszości, tolerancji, opieki społecznej. Ale wie pan, ja jestem tylko aktorem, tylko reżyserem i tylko dyrektorem.

Aktorem, reżyserem i dyrektorem - bardzo duża siła oddziaływania i wpływania na ludzi.

- Każdy odpowiada za swoje. Czasem słyszę pytanie: czy artyści powinni wypowiadać na temat polityki? Każdy ma prawo wypowiadać się na każdy temat, byle mówił w miarę mądrze!

Wypowiada się pan również poprzez kierowany przez siebie teatr.

- Wydaje mi się, że w Polskim dialogujemy z historią, dialogujemy ze społeczeństwem. I pozwalamy na dialog, nikogo z niego nie wykluczamy. Biorę za to pełną odpowiedzialność.

I za potencjalne oskarżenia, że "Seweryn robi polityczny teatr"?

- Jeżeli robimy przedstawienie "Baba-Dziwo" według Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i jest tam mowa o dyktaturze, o roli kobiet, jeżeli gramy przedstawienie "Słowo jest ogień", oparte na tekstach Norwida, w którym mówi o tym, kim jest Polak, to chętnie podjąłbym dyskusję o tym, co to znaczy polityczne, co to znaczy społeczne i co to znaczy moralne. Bzdury. Tego typu pojęcia są używane w jakimś celu. Jeśli ktoś mówi "Seweryn robi teatr polityczny", to po to, by powiedzieć, że Seweryn działa na szkodę polskiego widza.

Skoro tak dużo w naszej rozmowie pojawia się Polski, to czego pan jej życzy?

- Po pierwsze końca pandemii, czyli zdrowia. Po drugie życzę Polsce dialogu. Powtarzam to, zgodnie z moimi głębokimi przekonaniami, zgodnie z tym, czego nauczyła mnie pani prof. Radziwiłł czy Jacek Kuroń. Życzę nam, abyśmy nie opuścili Unii Europejskiej i nadal szanowali jej wartości demokratyczne. A potem tego, o czym mówił Tuwim – żeby prawo było prawem.

___

*Andrzej Seweryn - jeden z najbardziej cenionych polskich aktorów, absolwent warszawskiej PWST (obecnie AT), reżyser, od 1 stycznia 2011 r. dyrektor Teatru Polskiego w Warszawie. Wiele lat spędził we Francji, gdzie pracował w kinie i teatrze. W Polsce najbardziej znany m.in. z ról w "Ziemi obiecanej", "Don Juanie", "Różyczce" czy "Ostatniej rodzinie". Za "Dyrygenta"Andrzeja Wajdy uhonorowany Srebrnym Niedźwiedziem na Berlinale. Laureat Orła i nagród na festiwalu filmowym w Gdyni. Wcielił się w postać dziennikarza Witolda Wanycza w dwóch częściach serialu "Rojst", dostępnych na platformie Netflix.

Dawid Dudko
Onet.Kultura
21 lipca 2021
Portrety
Andrzej Seweryn

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia