Śmiech, muzyka i taniec

"Piękna Lucynda" - reż. Ewelina Pietrowiak - Teatr im. L. Solskiego w Tarnowie

"Piękna Lucynda" w Tarnowskim Teatrze im. Ł. Solskiego to niezwykle sympatyczne zakończenie sezonu teatralnego. Lekka i wesoła komedia muzyczna Mariana Hemara, wyreżyserowana przez Ewelinę Pietrowiak, wprowadza widzów w prawdziwie letni nastrój, korespondując ze słoneczną aurą i wakacyjnym luzem. Sztuka miała premierę 5 lipca w teatrze, a dwa dni później mieszkańcy miasta mogli zobaczyć ją w scenerii Rynku.

Marian Hemar to nieżyjący już mistrz dowcipu, satyry, ale też utalentowany pisarz uprawiający tak szeroki wachlarz różnorodnych gatunków literackich, że długo przyszłoby je wyliczać. Są wśród nich nastrojowe wiersze liryczne, teksty teatralne - od dramatu po komedię - mniej i bardziej poważna publicystyka, ale też skecze kabaretowe, którymi bawił przedwojenną Warszawę. Jednak w świadomości współczesnych Polaków pozostał przede wszystkim autorem wielu popularnych piosenek, do których sam komponował muzykę.

Powojenne losy twórczości Hemara w przewrotny sposób dowodzą prawdziwości Mickiewiczowskiego twierdzenia "Pieśń ujdzie cało". Bo choć w komunistycznej Polsce funkcjonował zakaz druku jego książek, jako zamieszkałego w Londynie dysydenta politycznego i współpracownika Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa, to przecież jak nasz kraj długi i szeroki przez całe dziesięciolecia śpiewano: "Czy pani Marta jest grzechu warta", "Kiedy znów zakwitną białe bzy", "Ten wąsik", "Upić się warto" i wiele innych przebojów jego autorstwa.

Od początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku Marian Hemar wraca triumfalnie na polskie sceny i to głównie dzięki "Pięknej Lucyndzie". Od 1992 była wielokrotnie wystawiana, w końcu za sprawą Eweliny Pietrowiak zawitała też do Tarnowa i od razu wkradła się w serca widzów, którzy po premierowym spektaklu brawami na stojąco dali temu wyraz.

Nie bez znaczenia dla odbioru komedii są szczególne okoliczności jej powstania. Hemar napisał ją w Londynie z okazji dwusetnej rocznicy otwarcia pierwszego teatru publicznego w Polsce, nazwanego później Teatrem Narodowym. Powołał go do życia król Stanisław Poniatowski w Warszawie w 1765 roku, a funkcjonujący w nim polski zespół aktorski (obok włoskiego i francuskiego) zainaugurował swoją działalność, wystawiając "Natrętów" Józefa Bielawskiego, niskich lotów komedię obyczajową, będącą swobodną przeróbką krotochwili Moliera. 200 lat później Hemar wziął właśnie na warsztat ową marną komedię, tworząc jej dowcipny pastisz, bawiąc się różnymi konwencjami teatralnymi, przeplatając tekst aluzjami do polskiej klasyki literackiej - "Pana Tadeusza", "Ody do młodości", "Zemsty", a nawet "Strasznego dworu" - oraz okraszając całość piosenkami na lekką i wpadającą w ucho nutę. Podejmuje w ten sposób swoistą zabawę z widzem, od którego wymaga jednakże poczucia humoru i inteligentnego przymrużenia oka.

Przenosimy się więc w czasy stanisławowskie XVIII wieku do Warszawy, gdzie na salonach tytułowa Lucynda, urocza i bogata wdówka, jest obiektem westchnień kawalerów. O jej względy stara się między innymi młody hrabia Adam, lecz w skutecznych zalotach przeszkadzają mu najpierw natręci - ci znajomi i ci całkiem obcy - a ostatecznie leciwy, acz bogaty stryj, który także ma ochotę na ożenek z piękną wdową. Jednak intrygi życzliwej młodym ciotki Utciszewskiej doprowadzają zakochanych do szczęśliwego porozumienia, a stryja skłaniają nawet do hojnej darowizny majątkowej na rzecz Adama. Równocześnie na drugim planie toczy się romans ciotki i pana Poufalskiego, najbliższego przyjaciela młodego hrabiego.

Ale to nie w tej banalnej fa-bułce tkwi sekret powodzenia sztuki. To język dialogów przenosi nas na prawdziwe wyżyny artystyczne. Soczyste sformułowania, cięte riposty, dowcipne puenty i zabawne aluzje w pełni prezentują kabaretowy talent Hemara. Zaś rozmowa muz w prologu i finałowa piosenka - ot, taka dowcipna, śpiewana historia polskiego teatru w pigułce - stanowią klamrę zarówno dla konwencji teatru w teatrze, jak i okazji dwustulecia polskiej sceny narodowej.

Tarnowska inscenizacja "Pięknej Lucyndy" Eweliny Pietrowiak jest kolejnym pokazem jej znakomitych umiejętności reżyserskich i scenograficznych. Wszystko na scenie wydaje się perfekcyjnie przemyślane - od dekoracji, poprzez światła, stroje, muzykę, po tempo, ruch sceniczny i grę aktorską. Biel dominuje, jest wszechobecna nie tylko w scenografii, na biało ubrani są aktorzy, na biało mają upudrowane twarze, a na głowach białe peruki. Ten zabieg inscenizacyjny odrealnia świat sceniczny, przenosi nas w krainę baśni, a może raczej duchów przeszłości lub po prostu i tu, i tam zarazem. Bo w koncepcji Pietrowiak historyjka z czasów stanisławowskich funkcjonuje poza czasem, w wymiarze właśnie bajkowym, stąd na scenie mieszają się elementy różnych epok, podkreślając umowność teatralnej rzeczywistości, której widz powinien dać się uwieść. Czasem więc znajdzie się w kabarecie, czasem w środku wodewilu, a czasem nawet wewnątrz szklanej kuli z prószącym śniegiem, gdzie dwie zakochane pary szusują na nartach. I nie dziwi widza wcale, że piosenkę śpiewaną przez zakochanego Adama przy dźwiękach klawesynu, Lucynda odsłucha z tabletu. Wszystko to wspaniale wpisuje się w konwencję teatru w teatrze, zasadę umowności i zabawę z publicznością, do której wspólnie zapraszają i autor tekstu, i reżyserka.

Widowisko współtworzą kostiumy Anny Nykowskiej, przemyślnie łączące osiemnastowieczne peruki i krynoliny ze współczesnym dżinsem i trampkami, muzyka opracowana przez Bartka Szułakiewicza w stylu równie eklektycznym oraz świetna choreografia Anity Podkowy.

Najważniejsi jednak rzecz jasna są aktorzy, dla których komedia Hemara jest prawdziwym wyzwaniem - tym razem bowiem nie wystarczy wcielić się w postać i poprawnie podawać tekst - trzeba wykazać się także innymi umiejętnościami aktorskiego warsztatu. I jeśli kto wątpi w możliwości tarnowskiego zespołu, to mile się rozczaruje. Może nie wszyscy dysponują równie dobrym wokalem czy zdolnościami tanecznymi, ale nikt poważnie nie odstaje, a role pierwszoplanowe zagrane i zaśpiewane są jeśli nie brawurowo, to przynajmniej ujmująco. Kamil Urban w roli hrabiego Adama z wdziękiem parodiuje typ sentymentalnego amanta, przy czym bawi, ale nie ośmiesza, dobrze wyczuwając tę cienką granicę. Razem z Piotrem Hudziakiem (Poufalski) stanowią udany męski duet w pełnych humoru dialogach i piosenkach. Ponadto Hudziak dysponuje dobrym słuchem muzycznym i głosem, toteż w partiach wokalnych bryluje. Partnerujące im panie są znakomite. O ile jednak Zofia Zoń zdążyła nas już przyzwyczaić, że w swym zawodzie jest mistrzynią wszechstronną i rolą Lucyndy utwierdza nas w tym przekonaniu, to Kinga Piąty po rolach dramatycznych, w których ostatnio się prezentowa-.' ła, w komediowym emploi po prostu rozkwita, a do tego świetnie śpiewa i cza-: ruje gracją w tańcu. Ireneusz Pastuszak z lekkością wcielił się w starego Podkomorzego, pokazując, że żadne zadanie aktorskie nie jest mu obce, a Jerzy Pal (Skarbnik) potwierdził po raz kolejny swe umiejętności w rozbawianiu publiczności. Na uwagę zasługuje też zabawna kreacja krnąbrnego służącego Wawrzonka Moniki Wenty-Hudziak. Tomasz Piasecki jako Wietrznikowski i Ewa Sąsiadek jako Talia dorównują reszcie, bo słabych ról po prostu w tym spektaklu nie ma.

Inscenizacja "Pięknej Lucyndy" w Tarnowskim Teatrze to widowisko wyjątkowo urokliwe - radosne, lekkie, rozśpiewane, a przede wszystkim perfekcyjnie zrealizowane. Czaruje błyskotliwym humorem, zaprasza do zabawy i relaksu, gwarantując rozrywkę na wysokim poziomie. Po wakacjach w nowym sezonie pojawi się w repertuarze, stanowiąc atrakcyjną propozycję spędzenia jesiennego czy zimowego wieczoru. Warto skorzystać.

Beata Stelmach-Kutrzuba
Temi
20 lipca 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...