Śmiej się, Pajacu, przedstawienie musi trwać!

"Pajace" - reż. Michał Znaniecki - Opera na Zamku w Szczecinie

Wakacje to dla większości teatrów pora niczyja. Ekipy remontowe przygotowują wtedy sceny do nowego sezonu, reżyserzy szukają inspiracji w egzotycznych podróżach, a aktorzy wyjeżdżają zdobywać nowe szlify lub prowadzić letnie warsztaty z młodzieżą. Opera na Zamku nie tylko nie zwalnia jednak tempa, ale wręcz przenosi teatr w zupełnie nowy wymiar – do miasta, parku, na kondygnacje amfiteatru, prosto pomiędzy rozbawiony tłum, który niepostrzeżenie staje się częścią przedstawienia. Rzeczywistość i fikcja mieszają się tu jak w zwodniczej szklanej kuli wróżbiarza, składając z pozornie niepasujących elementów fantasmagoryczne obrazy, a nad tym wszystkim czuwa prawdziwy teatralny Mag – Michał Znaniecki!

Wydarzenie, o którym mowa to oczywiście zapowiadane od wielu miesięcy monumentalne widowisko „Pajace", na podstawie słynnej opery Ruggiera Leoncavalla. Tragikomiczna opowieść o losach niewiernej Neddy i jej męża Cania, który załamuje się na wieść o zdradach żony, lecz jako aktor musi ukryć żal pod maską pajaca, śmiać się i bawić widzów wiejskiego teatrzyku, w niezwykły sposób splotła się z okolicznościami towarzyszącymi wykonawcom szczecińskiego przedstawienia.

Poszukując środków wyrazu, które trafiłyby do współczesnego widza przyzwyczajonego do odbierania wielu bodźców jednocześnie, Znaniecki zdecydował się na kilka niestandardowych rozwiązań. Spektakl poprzedził kilkuczęściowym preludium, złożonym z rozsianych po mieście minispektakli, w odmienny sposób i za pomocą bardzo zróżnicowanych konwencji interpretujących treść Pajaców (publiczność mogła więc m.in. podziwiać występy klaunów i akrobatyczne popisy cyrkowców z Lublina, dać się porwać miłosnej historii zawartej w gorących rytmach argentyńskiego tańca, kibicować bohaterom Pajaców toczących walki w rytm hipnotyzującej capoeiry czy wysłuchać historii nieszczęśliwej miłości i zbrodni, zamkniętej w szantach). Wśród części składowych samego spektaklu znalazły się zaś bardzo efektowne elementy, takie jak wjazd na scenę zabytkowego samochodu, wielki nocny przemarsz aktorów z pochodniami i zapierające dech w piersiach akrobacje cyrkowców, obejmujące taniec na zawieszonej wysoko na drzewie linie. Wszystkim występom towarzyszyło jednak gwałtowne załamanie pogody. Cały amfiteatr dosłownie tonął w strugach deszczu, a na niebie raz po raz zarysowywały się linie piorunów.

Ale nawet tak niesprzyjające warunki nie przeszkodziły aktorom i akrobatom! Publiczność z zapartym tchem – a momentami wręcz z niedowierzaniem – przyglądała się wirującym w powietrzu gimnastyczkom, obserwowała moknących w gęstej ulewie kilkuletnich chórzystów i śledziła brawurowe ewolucje zawieszonego na linie tancerza, którego najwyraźniej nie przerażały kolejne błyskawice. Sami widzowie w liczbie nieomal czterech tysięcy (!) nie chcieli zresztą ulec burzy. Było zupełnie tak, jakby wszyscy powtórzyli sobie – za Pajacem Canio – że trzeba zapomnieć o całym świecie i się śmiać, bo przedstawienie musi trwać do końca. Jednocześnie założenie reżysera, by pokazać, jak łatwo iluzje mieszają się w naszym świecie z rzeczywistością, zaczęło spełniać się w sposób, jakiego nawet nie zakładał. Na tle ferii świateł setek reflektorów, pochodni, ledowych dekoracji, zapalniczek i błysków odbitych w lustrach arlekinów, widzom trudno było bowiem rozróżnić prawdziwe błyskawice i czasem nie byli pewni, czy to co oglądają dzieje się naprawdę, czy jest przemyślaną częścią przedstawienia. Głośno zastanawiali się wtedy czy wirujący na linie aktor naprawdę ryzykuje trafienie piorunem, czy towarzyszy mu tylko świetlna aranżacja i celowo budowane napięcie? Tych emocji szczecinianie z pewnością długo nie zapomną!

Samo przedstawienie okazało się porywające zarówno w warstwie aktorskiej, jak i muzyczno-wokalnej. Publiczność zachwyciły wykonania arii Pajaca (w tej roli Kamen Chanev), Neddy/Kolombiny (Joanna Tylkowska-Drożdż), Tonia/Taddea (Mariusz Godlewski) i Silvia (Michał Partyka). Pavlo Tolstoy w roli Arlekina, dzierżącego w dłoni groteskowy słonecznik, rozbawił zaś wszystkich do łez.

Doskonale spisała się orkiestra Opery na Zamku pod batutą charyzmatycznego Vladimira Kiradjieva (tym razem mogliśmy wsłuchać się między innymi w delikatny dźwięk harf), a także wszystkie trzy grupy chórzystów – operowa, dziecięca i miejska (złożona z 200 amatorów wyłonionych podczas castingów, na które zgłosiło się aż 500 szczecinian). Jedyną niedogodnością był chyba tylko fakt, że twórcom spektaklu nie udało się opracować sprawnego sposobu wyświetlania tekstu arii w przestrzeni amfiteatru (napisy pojawiły się tylko na chwilę w jednej z końcowych scen i nie z każdego miejsca można je było odczytać).

Pisząc o „Pajacach" Znanieckiego nie sposób nie poświęcić uwagi wizualnej stronie spektaklu. Abstrahując od zabawnych, bajecznie kolorowych kostiumów Adama Królikowskiego, zachwycających akrobatycznych ewolucji, tajemniczego milczącego pochodu z ognikami, wkroczenia na scenę roześmianego tłumu widzów wiejskiego teatrzyku czy spacerów kilkuset arlekinów po widowni, wspomnienie których daje przynajmniej szczątkowe wyobrażenie o monumentalności całego widowiska, chciałabym podkreślić kunszt Luigiego Scoglia i jego absolutnie wizjonerską zdolność kreacji scenicznych światów, która zaowocowała stworzeniem piętrowej scenografii, przywodzącej na myśl labirynt. Umieszczenie w tej symbolicznej przestrzeni setek luster, przed którymi zasiadają arlekiny, by raz po raz poprawiać łzy namalowane kredką na pobielonej twarzy, przypomina o tym, jak łatwo zagubić się pośród kłamstw, z których jedne zawsze pociągają za sobą kolejne (ten, kto skłamał raz, będzie musiał to powtarzać, nieustannie poprawiając swój rozmywający się wizerunek i skrywając mroczne tajemnice pod piętrzącymi się warstwami pudru lub Photoshopa). Zachęca do uczciwego przyjrzenia się sobie w lustrze i odpowiedzenia na pytanie, jak wygląda nasza prawdziwa twarz, które w czasach „piętnastu minut sławy dla każdego" (których nadejście przepowiadał Andy Warhol), czyli niekończącego się grania internautów przed własną publicznością z Facebooka, Snapchata i Instagrama, wydaje się wyjątkowo trafne.

Siła oddziaływania najnowszego superwidowiska Znanieckiego przypomina moc ukrytego teatru opisanego w powieści „Mag" Johna Fowlesa. Bo czyż ten rzadko spotykany moment, gdy uczestnicy spektaklu naprawdę przestają dostrzegać granicę między rzeczywistością a fikcją, nie jest chwilą absolutnej magii?

 

Agnieszka Moroz
Dziennik Teatralny Szczecin
14 sierpnia 2017

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...