Śmierć w barnych dekoracjach

"Podróż zimowa" - reż. Maja Kleczewska - Teatr Polski im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy

Tekst "Podróży zimowej", w którym Elfriede Jelinek opowiada o brudach życia, zbrodniach, chorobach, upływie czasu, umieraniu skomponowany jest w sposób niezwykły. Wstrząsający i urzekający zarazem

Wstrząsający poprzez demaskowanie i nazywanie po imieniu tego wszystkiego, o czym nawet myśleć nie chcemy, co rozpaczliwie spychamy do piwnic naszych umysłów i domów; urzekający, bo oparty na wspaniałych, niemal muzycznie nawracających frazach poetyckiej prozy.

Do pokazania na scenie w całości tekst Jelinek choćby tylko ze względu na swą obszerność raczej się nie nadaje. Dlatego Łukasz Chotkowski i Maja Kleczewska dokonali jego adaptacji. Skondensowali utwór bardzo mocno, przydali mu dramaturgii, czyniąc czytelnym i łatwym w odbiorze dla widza.

Nie brakuje tu ani Fritzla, gwałciciela córki, porywacza Nataschy Kampusch, córki zniewolonej przez matkę (bardzo dobra rola Karoliny Adamczyk), umierającej na raka kobiety(ciekawa kreacja Małgorzaty Witkowskiej), samotnych, opuszczonych przez rodziny starców, chorych na demencję, społecznych kołtunów, a nawet samej autorki. Reżyserka zadbała o różnorodność nastrojów poszczególnych scen, wprowadziła wiele bardzo atrakcyjnych środków teatralnych, a także przerywniki w postaci solówek wokalnych. Joanna Sokołowska wykonuje np. kilka pieśni Schuberta, w których pojawiają się w motywy odchodzenia, samotności, śmierci, o których Elfriede Jelinek mówi w swoim tekście.

Są też piosenki śpiewane przez aktorów dramatycznych. Piotr Stramowski wykonuje np. utwór zespołu Queen, którego solista Freddie Mercury jest symbolem śmierci przychodzącej z AIDS, a w następującym po piosence monologu, aktor gloryfikuje dobrodziejstwo Internetu, gdzie można znajdować niezliczone ilości coraz to nowych partnerów Problem aktualny i ważny.

Całość inscenizacji podszyta jest tłem z bardzo zróżnicowanej w klimacie muzyki. Pobrzmiewające na ścieżce dźwiękowej odgłosy kojarzące się z zimą, jak szum wiatru w mroźny dzień, są w wielu miejscach potem zdominowane przez niskie, głuche, często pulsujące tony, które budują mroczny klimat dla odbicia najciemniejszych stron ludzkiej natury, najniższych instynktów postaci. Odwołują się do najskrzętniej ukrytych motywów działań oprawców i do zdławionego wołania o pomoc ich ofiar.

"Opowieść zimowa" jest efektem zafascynowania Jelinek pieśniami Franza Schuberta skomponowanymi do poezji Wilhelma Muellera. Inscenizacja odbiega od poetyckiego ducha Jelinek, przenosząc ciężar na publicystyczny wydźwięk wypowiedzi. Jest spektaklem w dużej mierze reżyserskim. Kipiącym od pomysłów i efektów. Także na grę aktorów. Dwa monologi wyróżniają się z całości sposobem podawania tekstu. Elisabeth Julii Wyszyńskiej i Jelinek, w której imieniu mówi przebrany za autorkę Michał Czachor.

Julia Wyszyńska, w roli prawie ćwierć wieku więzionej i gwałconej i zapładnianej przez ojca córki Fritzla, siedzi na podłodze pod ścianą z firany bokiem do widowni; projekcja jej twarzy widoczna jest na poruszanej wiatrem zasłonie z tyłu sceny. Twarz aktorki jest jakby martwa, głos cichy, beznamiętny. Życie wypreparowało bohaterkę z wszelkich emocji? Pomysł znakomity. Ale w praktyce nie dostatecznie się sprawdza. Scena ciągnie się dość długo, tekst nie z każdym słowem dociera do publiczności. To w pewnym momencie zaczyna nużyć.

Podobnie jest w finałowym monologu Michała Czachora. Też z założenia podawanym niemalże szeptem, bardzo powoli, choć z większą dozą ekspresji i całkiem dużym przymrużeniem oka. Bo to humorystyczny monolog, przepojony ogromną dozą gorzkiej autoironii. Jak wynika z treści, ma widza zmęczyć do tego stopnia, by ten odetchnął z ulgą, kiedy wreszcie gadająca Jelinek na zawsze zniknie pod lodem. To również ciekawie pomyślana scena, ale samo wykonanie nie do końca przekonuje. W dalszej części aktor już nieco przesadnie zwalnia tempo i wycisza głos, tracąc kontakt z widzem.

Najwięcej prawdy dociera do publiczności za sprawą Beaty Ziejki w scenie z sokowirówką. Monolog wygłaszany podczas przyrządzania owocowego koktajlu doprawianego prochami z urny jest protestem przeciwko eksponowaniu ofiar. Aktorka zaczyna z uśmiechem, hiperpoprawną wymową dając do zrozumienia, z jakiej warstwy społecznej się wywodzi, z czasem staje się coraz bardziej refleksyjna, wreszcie żałosna. Przekonuje widza, że także jest ofiarą, chociaż jej cierpienia nikt nie dostrzega. Jest jedną z tych, którzy ponoszą winę za ukrywanie zbrodni, spychanie brudów życia do piwnic. Ale sama też jest bardzo nieszczęśliwa, bo niezauważalna. Żeby bowiem doczekać się ludzkiego współczucia trzeba być ofiarą najstraszliwszej zbrodni, a przecież do nich dochodzi właśnie przez brak empatii w życiu codziennym. Przez niedostrzeganie zwykłych problemów drugiego człowieka. To bardzo złożona i ciekawa postać. I znakomicie przez Beatę Ziejkę pomyślana i zagrana.

Jednoznacznym oskarżeniem społeczeństwa jest postać Szopa Pracza w wykonaniu Michała Czachora. Delikatnie komediowymi środkami pokazuje, że jedyne naprawdę silne uczucie przeciętnego człowieka do innych to zawiść.

Wstrząsająca jest scena odwiedzin córki (Julia Wyszyńska) u ojca zamkniętego w domu wariatów. To rozrachunek Elfriede Jelinek z własną przeszłością. Mateusz Łasowski bardzo przejmująco gra rolę chorego na Alzheimera człowieka; jego zagubienie, rozpacz. Pomimo młodego wieku nawet po zdjęciu maski, a może trzeba by powiedzieć - zwłaszcza wówczas - jest bardzo przekonujący. Bo maska, choćby najbardziej efektowna i najbardziej zbożnemu celowi artystycznemu służąca, ogranicza jednak możliwości aktora, zabiera mu szansę wygrania emocji twarzą. Nawet, jeśli jest to mało wyrazista twarz cierpiącego na demencję czy odczłowieczonego zwyrodnialca Fritzla.

Kiedy na scenie padają najcięższe oskarżenia, zwłaszcza o hipokryzję, w wąskiej przestrzeni pomiędzy gęstymi firanami a lustrami poruszają się postaci symbolizujące zobojętniałe na to, co dzieje się w czterech ścianach czy pod podłogą, społeczeństwo. Pod koniec zasłony zostają usunięte a lustra odbijają publiczność spokojnie przyglądającą się orgii na scenie. Dosadne i efektowne, ale mało oryginalne.

Jelinek została w tej inscenizacji trochę zbanalizowana, trochę "zatupana". Zwłaszcza w swoich refleksjach na temat śmierciAle może dzięki temu nie wyszliśmy z teatru ciężko załamani?

Anita Nowak
Teatr dla Was
26 kwietnia 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...