Smutna (?) prawda

"Między nami dobrze jest" - reż. Grzegorz Jarzyna - TR Warszawa

Sztuka Masłowskiej to coś znacznie szerszego, aniżeli tylko socjologiczny raport oparty na badaniach GUS-u. Tematyka dramatu Doroty Masłowskiej wystawianego na deskach TR Warszawa nie odbiega znacząco od poprzednich dzieł jednej z bardziej utalentowanych i oryginalnych pisarek młodego pokolenia. Tak jak w "Wojnie polsko-ruskiej" i "Pawiu królowej" Masłowska powraca do znajomych wątków bogactwa, pop kultury i "Polski B". Tyle że jest to próba jakby bardziej świadoma i pogłębiona. Oto, na naszych oczach, Masłowska dorasta

Dorasta, dojrzewa i poważnieje, przez co opisywane przez nią problemy zmagania się z polską codziennością wydają się być jeszcze cięższe i bardziej przytłaczające, niż miało to miejsce do tej pory. Zwłaszcza, że pisarka umieszcza je w komórce najbardziej dla wszystkich polskich Polaków świętej i nietykalnej, czyli w rodzinie, w której wzięte zostają na sceniczny dramaturgiczny warsztat kobiety z trzech pokoleń: babcia, matka i córka. Dzieli je praktycznie wszystko, poza niedoścignionym marzeniem wyczytywanym z kartek zdezaktualizowanego brukowca – aby kiedyś, gdzieś, żyć jak gwiazdy.

Ów sen o sławie i bogactwie wydaje się aspiracją przynajmniej dla dwóch młodszych pań. Najstarsza – staruszka na wózku inwalidzkim – właściwie żyje w swoim własnym świecie. Jej zegar i wszystkie wspomnienia, zatrzymały się na odległym beztroskim lecie, które brutalnie przerwał wybuch wojny. Grana przez Danutę Szaflarską babcia egzystuje jakby w półśnie; nieustannie zasłuchana we wspomnienia, gubiąc granicę między tym, co jest retrospekcją a tym, co dzieje się realnie tu i teraz, czasem opowiada o swoich myślach na głos. Wnuczka – mała metalowa dziewczynka – przy babci wygląda trochę jak dziecko z obcego, nieznanego świata. Niemal każde słowo z języka staruszki ma w jej języku inną definicję. Jest ironiczna i wygadana. W odróżnieniu od staruszki, nie snuje opowieści – prezentuje je jak hostessa z programu telezakupowego. To, co mówi babcia, dla dziewczynki stanowi zaledwie klisze – stare i wytarte od ciągłego używania, ale jednak ciągle obecne w jej języku. Mimo wszystko, chociaż tak różne, właściwie skazane są na nieustanne (przynajmniej w wymiarze fizycznym) bycie razem. Jedna jeździ dookoła ciasnego mieszkanka przykuta do wózka, druga – uzbrojona w swoje buty na kółkach.

W tej samej ciasnej klitce razem z babcią (matką) i dziewczynką (córką) tkwi Halina. Nie mówi o wojnie, ale zbiera kubki po jogurtach, oszczędza, przetwarza wszystko, co się da i marzy o lepszym życiu z brukowca znalezionego w śmietniku. To jednak marzenia bez szans na spełnienie, bo Halina i jej zaprzyjaźniona sąsiadka już za bardzo zadomowiły się w świecie braku i najtańszych produktów, aby naprawdę móc i chcieć coś w tym tanim płaskim światku zmienić. Nawet ich ulubiona gazetka, pokazująca tę lepszą rzeczywistość, zdaje się manifestować swoją wyższość i dzielącą ją od „czytelniczek” przepaść. Jej nazwa „Nie dla Ciebie” jakby szydzi z Haliny i dokładnie określa i ustawia jej miejsce w społecznej drabinie.

Jednak, nie oszukujmy się, Masłowska nie byłaby sobą, gdyby poprzez fotografię dysfunkcyjnej rodziny z niezamożnego środowiska nie chciała dotrzeć do czegoś, co tkwi głębiej i pokazać więcej. Jej sztuka to więc coś znacznie szerszego, aniżeli tylko socjologiczny raport oparty na badaniach GUS-u. Z właściwą sobie wprawą i zachwycającą językową wrażliwością pisarka obnaża wszystkie grzeszki polskiego społeczeństwa, w którym problem stanowi nie tylko odwieczna kwestia: biedni nie rozumieją bogatych, oddzieleni od nich kartkami brukowców. To też kwestia tego, że bogaci pozostają całkiem znieczuleni na biedniejszych od siebie. Ci, którzy uciekli od tego zwykłego taniego świata, niczego się po drodze nie nauczyli. Kiedy patrzymy na reżysera (Woronowicz), aktora (Maćkowiak) czy dziewczynę (Gąsiorowska), widzimy, że od kobiet z małego mieszkanka różnią ich jedynie kostiumy i atrybuty. Nic więcej. Są pretensjonalni, posługują się stereotypami, mówią nie słuchając siebie nawzajem. Nie mają nawet świadomości, że zwykli ludzie, których wykorzystują do swoich pseudoartystycznych wizji albo do tego, by po prostu poczuć się lepiej, są tuż obok. Bo granice między tymi światami są cienkie i płynne, niemal transparentne. Właściwie wszyscy i tak, dosłownie i w przenośni, pozostają cały czas na tej samej scenie. Zmienia się jedynie aktualny punkt widzenia (te szybkie, płynne przejścia doskonale podkreśla oszczędna, mobilna, modułowa scenografia Magdaleny Maciejewskiej).

Jedni i drudzy pozostają zamknięci w swoich ciasnych stereotypach, potęgowanych popkulturą i łatwo dostępnymi sloganami z reklam. Jedni i drudzy są zasupłani w historii, z którą nie potrafią się uporać i mądrze z niej wybrnąć. Jedni i drudzy próbują zagłuszyć prawdę bezsensownym, nic nie wnoszącym paplaniem.

I tylko widzowie po spektaklu na jakiś czas zamilkną, bo kiedy już z twarzy zniknie uśmiech, wywołany chytrymi, zgrabnymi, przewrotnymi żonglerkami słownymi Masłowskiej, zacznie do nas docierać, że to My, że to Polska właśnie i że w takim razie nie jest między nami wcale tak znowu dobrze.

Izabela Smolińska
ksiazeizebrak.pl
1 kwietnia 2011
Teatry
TR Warszawa

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia