Śnij o miłości

"In Dreams Begin Responsibilities" - reż. Magda Szpecht - Małopolski Ogród Sztuki

Widzowie, którzy mieli swobodnie przemieszczać się w przestrzeni-instalacji, zaprojektowanej przez Zuzę Golińską, po wejściu do Sali Małopolskiego Ogrodu Sztuki natychmiast zaczynają poszukiwać miejsc, zapewniających poczucie bezpieczeństwa. Ustawienie rzędu krzeseł wzdłuż jednej ze ścian sali można uznać za kompromis i rezygnację twórców z "przymuszenia widzów" do ruchu. Osoby wybierające siedzenia znajdujące się poza obszarem instalacji, wiele na tym tracą.

Magda Szpecht w "In Dreams Begin Responsibilities", tak jak w swoich wcześniejszych spektaklach: wałbrzyskim Schubercie i zrealizowanej w TR Warszawa "Możliwości wyspy", w bardzo delikatny sposób znosi granicę dzielącą publiczność od tego, co dzieje się na scenie. Być może to zaufanie, jakiego nabrałam do Szpecht, oglądając jej poprzednie spektakle, skłoniło mnie do zajęcia miejsca na jednym z materaców wyspowo rozłożonych na scenie. Chwilę po tym jak usiadłam, podeszła do mnie jedna z aktorek i wręczyła mi złożoną kartkę, na której napisano "Przypomnij sobie czas, kiedy pierwszy raz byłaś zakochana". Był to najbardziej subtelny środek wprowadzający w nastrój spektaklu, z jakim kiedykolwiek spotkałam się w teatrze. Odebrałam ten gest jako niezwykle indywidualny, mimo że niektórzy spośród pozostałych widzów również otrzymali karteczki. Były na nich wypisane - jak sądzę - instrukcje, bo po ich otrzymaniu ruszali w kierunku aktora, by przekazać mu kartkę albo przenosili przedmioty znajdujące się w jednej części instalacji, do drugiej. Czasami aktorzy prosili siedzące na materacach osoby o naciśnięcie odpowiedniego przycisku na magnetofonie, z którego odtwarzany był głos narratora. Innym razem zapraszali do wspólnych działań ruchowych.

Twórcy poprzez wykorzystywane przez siebie zabiegi dążą raczej do pełniejszego "zanurzenia" widzów w stworzonej rzeczywistości niż wytrącenia ich z komfortu. W krakowskim spektaklu owo "zanurzenie" jest niezwykle istotne ze względu na materię literacką obraną przez reżyserkę za punkt wyjścia. Opowiadanie Delmore'a Schwartza to sprawozdanie ze snu narratora, w którym siedząc na sali kinowej, stał się widzem filmu fabularnego o życiu swoich rodziców przed jego przyjściem na świat. Szpecht udało się osiągnąć efekt oniryzmu przede wszystkim poprzez dezintegrację tradycyjnego układu scena-widownia, ale także dzięki muzyce wykonywanej na żywo przez Krzysztofa Kaliskiego oraz projekcjom wideo. Obrazy pojawiające się na ekranach ustawionych w różnych częściach sali miały charakter poetyckich impresji. Przedstawiały młodych aktorów biorących udział w spektaklu - dwie dziewczyny i trzech chłopaków grających pary - filmowanych wśród palm ogrodu botanicznego; kąpiących się w wannie ustawionej na zapadni dużej sceny Teatru im. Juliusza Słowackiego albo stojących nieruchomo, pozwalając, by na ich nagich ciałach siadały motyle. Obrazy działały niezwykle kojąco, powiedziałabym nawet - terapeutycznie - w obliczu niskiej temperatury na zewnątrz i szarej, smogowej mgły unoszącej się w powietrzu. Kiedy w finale spektaklu Lena Schimscheiner uchyla drzwi prowadzące ze sceny wprost na podwórze MOS-u, do sali wdziera się zimne i pachnące dymem powietrze. Wyprowadzenie ze "snu" zostaje przeprowadzone również przez działanie na zmysły. Chłód i zapach wpływają na doświadczenie widza, zanim ma on szansę zinterpretować znaki sygnalizujące koniec przedstawienia.

Powtarzające się nagrania wyznaczają podskórny, senny rytm spektaklu, którego akcja rozwija się jedynie pozornie, prowadząc do coraz głębszego zanurzenia w strukturze snu, a nie do fabularnego przedstawienia historii rodziców narratora. Wnikanie w sen nie prowadzi do rozpoznania sytuacji dramatycznej czy wyczytania z aktorskich działań złożonych psychologicznie postaci. Opowieść o młodości ojca i matki narratora splata się z historiami miłości młodych ludzi, przedstawianymi za pomocą choreografii, działań z przedmiotami czy właśnie filmowych nagrań. Aktorzy mając do dyspozycji całą przestrzeń teatralnej sali, czasem znikają widzom z oczu albo pozostają wobec siebie w dużych odległościach, by po chwili znów złączyć się w działaniach wymagających bardzo bliskiego kontaktu fizycznego.

Struktura spektaklu, stale rozpraszana przez symultaniczne pojawianie się obrazów filmowych, aktorskich działań i dźwięków muzyki, tworzy się w indywidualnym akcie percepcji każdego z widzów. Twórcy operują przede wszystkim ruchem w przestrzeni i dźwiękiem, opowiadanie Schwartza wprowadzane jako głos z offu wydaje się mylić tropy i komplikować to, co udaje nam się zobaczyć na scenie. Czy aktorzy mówią o swoich rodzicach? Czy odgrywają rodziców narratora opowiadania? Jeżeli tak - która z par przedstawia ich historię? Choć chęć odnalezienia się w rzeczywistości spektaklu skłania do zadawania takich pytań, twórcy dyskontują ów stan niepewności. Widz staje się dzięki niemu podmiotem, którego położenie opisuje autor, a więc kimś trwającym w silnej konfuzji związanej z doświadczeniem złączenia dwóch odmiennych temporalności: przeszłości i teraźniejszości. Rozpoznanie swojej pozycji w moim przypadku nie przyszło od razu i było wynikiem dłuższego procesu pracy spektaklu w wyobraźni. Powtórzenia sekwencji powodują, że obrazy zapadają w pamięć, a precyzyjne, ale subtelne oddziaływanie na zmysły koduje w ciele emocje i wrażenia. Eksperymenty, jakie podejmuje Magda Szpecht na gruncie relacji między publicznością a sceną są niezwykle ciekawe, ale przede wszystkim - co moim zdaniem nie zdarza się często w polskim teatrze - dalekie od powierzchowności. In Dreams Begin Responsibilities i inne spektakle reżyserki wymagają od widzów nie odwagi, ale zaufania.

Zuzanna Berendt
Internetowy Magazyn Teatralia
15 lutego 2017

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...