Sophie - na pozór wszystko jest w porządku

"Sophie" - reż. Kamila Michalak - Teatr Nowy im. Tadeusza Łomnickiego Poznań

Spektakl „Sophie" opowiada o utracie szacunku do siebie, dotyka zawiłości emocjonalnych i ludzkiej psychiki. W krótkich kadrach życia i kilku ujęciach rzeczywistości tytułowej bohaterki, pokazuje oblicze chorej miłości, zagubienia, straty siebie, bezradności, powolnego spadania w dół, zakrawając nawet o odrobinę szaleństwa.

Taneczna historia Alisy Makarenko, odpowiedzialnej za ruch sceniczny, jest świetnym wprowadzeniem do przedstawienia. Rozpoczyna się od delikatnego gestu i lekkiego półmroku, w który wplata się muzyka industrialna Cezarego Kołodzieja. Dyskotekowy flirt, subtelne muśnięcie poruszają lawinę wydarzeń, która systematycznie toczy bohaterkę na samo dno, zatraca się dopuszczalna granica, wszystko brzydnie, a świat przyspiesza. Dla kontrastu dźwięki milkną, zostaje tylko oddech. Czerwień strojów wydaje się mieć wiele twarzy. Na początku symbolizuje miłość, namiętność, pożądanie, później agresję i krwistą złość. Czuły dotyk zamienia się w uderzenie, spokojny szept w nerwowy krzyk.

Sceny budują obraz samotności i zagubienia, odtrącenia oraz utraty szacunku. Zmienne tempo spektaklu oddaje życiową sinusoidę. Sophie (Martyna Zaremba) ma tendencję do zaplątywania się w toksyczne relacje, w której dwie osoby próbują rozmawiać, a raczej stworzyć tylko pozór rozmowy. Wymieniają się słowami, których nie słuchają, albo słuchają tylko tego, co chcą. On zapewnia ją, że może mu powiedzieć o wszystkim, ona pyta, jak minął mu dzień: „Naprawdę, czy naprawdę chcesz wiedzieć, jak minął mi dzień? Nie! Dlaczego nie?" Ona powoli nie wie, co ma odpowiadać, żeby nie wzbudzić gniewu i agresji. Żeby znów nie oberwać. Nie żyje pełnią siebie, zaszczuta i zastraszona. Nie jest sobą, ukrywa się pod maską: „kiedy truchtam, to znaczy, że chce mi się siku, a kiedy trzymam nogę w górze, to znaczy, że boli mnie głowa." Operowanie krzykiem i ciszą, spokojem i niepokojem pozwalają trzymać widza w ciągłym napięciu i zainteresowaniu, a jedna z ostatnich scen podnosi publikę z krzeseł, sięgając po narzędzie ostateczne, jakim jest folia i taśma klejąca. „Sophie" to nie pierwszy i nie ostatni spektakl, w którym musi być wykorzystany projektor, a wraz z nim obraz na ścianie. Z jednej strony, może się wydawać, że jego pojawienie się na scenie ma jakiś większy sens. Może chodzi o pokazanie bohaterki wtapiającej się w przestrzeń, która pod wpływem rozgrywających się wydarzeń znika z pola widzenia? Z drugiej jednak strony ten zabieg wydaje się być zupełnie zbędny i niewiele wnoszący do przedstawienia.

Reżyserka (Kamila Michalak) nałożyła na aktorów trudne zadanie zbudowania skomplikowanego świata uczuć, oddania psychologicznej zawiłości ludzkiego umysłu. Wewnątrz bohaterowie są bardzo pogubieni, pełno w nich bałaganu, przeciwieństw, a nawet małych niedorzeczności. Emocje, które się w nich gnieżdżą, w jednej chwili atakują umysł i eksplodują na zewnątrz. Niekiedy odnosi się wrażenie, że pewien rodzaj opętańczego szaleństwa niesie, zwłaszcza główną bohaterkę, po scenie, co powoduje, że świetnie wyraża ona całą złożoność i wielowarstwowość ludzkiej psychiki. Poza wariactwem w jednej chwili, potrafi w następnej zachowywać pozory normalności, by za moment spowiadać się przed publicznością: „Czy coś dzisiaj czuję? Nic. Zupełnie nic. Wycięłam sobie pamięć." Czy nie chcę rozmawiać? Chcę. Bardzo chcę. Czy wiem, że chcę sobie pomóc? To jest absolutnie upokarzające. Czy jestem zła? Już nie potrafię się złościć. Czy obwiniam innych? Nie obwiniam. Nie myślę o innych, o sobie też nie myślę." Jej świat kruszy się na oczach publiczności. Życie ulatuje z niej niczym powietrze z balonika. Widz obserwuje, jak delikatnie dotyka dna, choć cały czas próbuje pokazać i przekonać nawet samą siebie, że wszystko jest w porządku. Aktorka nie tylko wykazuje się umiejętnością operowania dość szeroką gamą uczuć, ale także jest bardzo zwinna, co pokazuje w pierwszej, tanecznej scenie. Dodatkowo odznacza się sporą odwagą, grając momentami nago i dając się zamknąć w plastikowej folii. Jej partnerzy, piękni i zdolni, pozostają jednak brutalni. Łączy ich umacnianie Sophie w poczuciu, że jest nikim, że jest nienormalna. Poza tym są jednak dwoma zupełnie odmiennymi postaciami. Jeden gwałtowny, agresywny i fałszywy (Mateusz Ławrynowicz), odbierający wszelkie nadzieje, drugi spokojny, opanowany i stwarzający pozory bezpieczeństwa (Andrzej Niemyt). Cała trójka oscyluje na krawędzi, gdzieś pomiędzy przerażającym horrorem, a sielankowym dniem.

„Sophie" to bardzo intrygujący spektakl o kilku płaszczyznach ujętych w nowatorski sposób. Liczba rekwizytów jest ograniczona, w zamian za to zostaje wykorzystana muzyka, światło, dotyk, czy oddech, które wraz z aktorami opowiadają o stwarzaniu pozorów, okłamywaniu samego siebie, zatraceniu, chęci wypisania się z tego świata. Poruszane tematy w wielu przypadkach mają tendencję do trącania struny pretensjonalności, która tutaj nie miała okazji zabrzmieć ani razu. Natomiast długo po spektaklu niesie się w głowie krzyk Sophie, rodzący nieoczekiwane pytania, jak na przykład, co też takiego siedzi w głowie mężczyzny, który potrafi podnieść rękę na kobietę? Jakie ma motywacje i wzorce, aby podejmować takie działania? Jednak odpowiedzi można doszukiwać się w literaturze, filmach, własnej głowie, czy wyobraźni, a któregoś dnia może ta odpowiedź zostanie też odkryta na deskach teatru.

 

Daria Bełch
Dziennik Teatralny Poznań
30 kwietnia 2015

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...