Spalamy się w emocjach

"Mickiewicz.Dziady.Performance."- reż. P. Wodziński - Teatr Polski w Bydgoszczy

"Mickiewicz. Dziady. Performance" Pawła Wodzińskiego pokazuje Polskę jako państwo wirtualne. Reżyser wybrał rolę surowego obserwatora. Siadł okrakiem na barykadzie polsko-polskiej wojny i pokazuje, co się dzieje po obu stronach

Najważniejszym rekwizytem spektaklu w bydgoskim Teatrze Polskim są metalowe barierki, takie jakie dzieliły demonstrantów przed Pałacem Prezydenckim po katastrofie smoleńskiej. W "Dziadach" stanowią mur graniczny między - już nawet nie skłóconymi, tylko niemającymi kontaktu ze sobą - grupami społecznymi.

W spektaklu jedną stronę zajmuje namiotowe biedamiasteczko. Jego sfrustrowani mieszkańcy wegetują i szukają nadziei w religijno-narodowych mitach. To oni biorą udział w obrzędzie dziadów.

Po drugiej stronie znajduje się salon warszawski - żenująca parodia światowych elit. Snobistyczne kreatury, które z zapałem prowincjonalnych nuworyszów oddają się zachodnim nowinkom i epatują bogactwem. Grają w golfa, zamiast piłeczek używając pomarańczy.

Te dwie Polski łączy jedno - oderwanie od rzeczywistości. Lewitują. A świat ucieka. Od kilkuset lat. Podkreślają ten fakt krytyczne wobec naszego kraju teksty zagranicznych podróżników, którzy przemierzali go w przeszłości - przerażonych biedą, chaosem, zniszczoną przyrodą, brzydotą architektury i stosunkami panującymi między Polakami. Historyczne kwestie wygłaszają z telebimów cudzoziemcy mieszkający u nas współcześnie. Czyżby niewiele się zmieniło? Wygląda na to, że wciąż mamy opinię nieudaczników najlepiej czujących się w roli ofiar. Martyrologia jest jednym z naszych sposobów na życie. Innym - pogarda dla własnego kraju, narodu. Zataczamy się od ściany do ściany. Brakuje złotego środka.

Największą zaletą spektaklu jest to, że trafia do widzów o różnym poziomie wrażliwości i wiedzy. Podczas trzygodzinnego widowiska w dwóch aktach można się delektować tekstem Mickiewicza, niezależnie od inscenizacji Wodzińskiego. Bo jest lekka, niemal wirtualna - tak jak grana na żywo, sferyczno-chilloutowa muzyka Stefana Węgłowskiego - jednocześnie sugestywna i przekonująca. Teatr w Bydgoszczy ma znakomity zespół i arcydramat w jego wykonaniu brzmi niezwykle współcześnie. Wystarczy, że aktorzy mówią do mikrofonu, i wiemy, że ich postaci kłamią, tak jak osoby publiczne w mediach.

"Wielka Improwizacja" jest popisem Michała Czachora. Jego Konrad przychodzi do miasteczka ludzi wykluczonych jako artysta przegrany, gwiazdor z prowincji Europy. Kilkunastominutowy monolog, mówiony również na widowni, brzmi jak improwizacja współczesnego muzyka będącego pod wpływem dragów - pysznego, walczącego z Bogiem o rząd dusz ludzi młodych. Kiedy perspektywa sceny zamienia się w ekran pocięty na kolorowe pasy, podświetlany stroboskopami - polski Konrad staje się kopią Thome\'a Yorke\'a z Radiohead.

Pojedynkuje się z nim na słowa, ale używa również przemocy, Ksiądz Piotr, grany przez Mateusza Łasowskiego, tak naprawdę, od początku do końca pozostaje Guślarzem z pierwszego aktu - chwilami brutalnym, grającym na emocjach.

Oto sfera, w której spełniają się Polacy. W realnym wymiarze muszą nas rozdzielać metalowe bramki. Albo popadamy w obojętność lub marzymy o tym, żeby jak najszybciej stąd wyjechać.

Jacek Cieslak
Rzeczpospolita
7 maja 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia