Społeczeństwo jest niemiłe

"Rechnitz. Opera - Anioł Zagłady" - reż. Katarzyna Kalwat - TR Warszawa

"Anioł zagłady" to najlepszy tytuł w historii tytułów, może tylko "Gwiazda zbawienia" Franza Rosenzweiga (nazwisko - też zazdro) jest tu jakąś konkurencją. "Anioł zagłady" to dzieło filmowe w reżyserii Bunuela o party gone wrong, o imprezie udanej inaczej, ale nie on wymyślił ten najlepszy tytuł, tylko wziął koledze (mój podwykonawca od riserczu spóźnia się z dostawą, nie mogę potwierdzić), który z kolei wziął to świętemu Janowi (Ap 9,11).

Tytuł ten, jak widać, lubi być pożyczany i tym razem go pożycza, ciężko powiedzieć od kogo, Elfriede Jelinek, noblistka, od której pożycza tytuł razem z całym tekstem Katarzyna Kalwat, reżyserka teatralna. "Anioł zagłady" pasuje, gdy masz opowiadać o party typu zakalec, o imprezie, która "siada" w sensie negatywnym. O tym jest "Rechnitz" ("Anioł zagłady"): o przyjęciu pożegnalnym, które się kończy morderstwem zbiorowym. Proszę się nie gniewać, bo to nie jest spojler - jeżeli historia jest o Holokauście, to chyba wiadomo, że ktoś musi nie żyć, i z grubsza wiadomo kto. Konkretnie o zbrodni w Rechnitz powstała osobna książka: Sacha Batthyany, "A co ja mam z tym wspólnego?", por. również Monika Muskała, "Między >>Placem Bohaterów<< a >>Rechnitz<<: austriackie rozliczenia".

"Jeżeli recenzent pisze, że spektakl jest >>ważny<<, chodzi mu, że nudny oraz że nieśmieszny. Ten spektakl jest bardzo ważny" (Lloyd Evans, "The Spectator" z 2 marca 2019). No właśnie. Nie że "Rechnitz" się załapało na recenzję w "Spectatorze", tylko ogólna uwaga jest ogólnie słuszna. "Rechnitz" jest nie tylko "ważne", ale jeszcze self-important, przejęte sobą w najwyższym stopniu. Sens uświęca środki, bo jeśli opowiadasz o ludzkim cierpieniu i o ludzkim okrucieństwie, to znaczy o społeczeństwie, które jest niemiłe - miłość ci wszystko wybaczy.

Do twórczości Jelinek już nieraz miałem okazję się ustosunkować, bo jest popularna pośród polskich reżyserów i mała szansa, że nie zobaczysz któregoś jej dzieła, jeśli chodzisz do teatru. Pozwolą Państwo, że nie będę się powtarzał, tylko zacytuję: "Jelinek jest rzadkim przypadkiem noblisty-grafomana. Tym razem jej rozlazły, zakalcowaty tekst podano w formie psychozy na scenie. Słuchasz i masz wrażenie, że ci ktoś defekuje do ucha i jest tego kogoś więcej niż jeden" (o "Podopiecznych" w reżyserii Miśkiewicza).

"Rechnitz" Katarzyny Kalwat jest spektaklem dwuczęściowym, przy czym obie części oglądamy naraz. Z tyłu, ale wyżej, zasiada kwartet smyczkowy i sunie sobie na strunach, z przodu, ale niżej, zasiada kwintet aktorski i sobie sunie na sobie. Muzycy coś tam brzdąkają, a aktorzy coś tam grają. Spektakl się narodził jako czytanie sceniczne, tak zwane performatywne (nie dziwię się Wordowi, że ten przymiotnik podkreśla czerwonym szlaczkiem), a obecnie jest tym samym, tylko po tuningu. Czytanie turned show. Melorecytacja. Wygib z podkładem muzycznym. Posiadówka performatywna. Nekroperformans. Postpamięć. Banalność zła. To hasztagi dla studentów.

Nie mogą się zdecydować na tytuł jeszcze bardziej niż autorka, która nadała tylko dwa tytuły. Klasyfikacja gatunkowa - opera - też chyba wynika z niezdecydowania. A istnieje forma pośrednia między operą a operetką i jest to operka.

Ostatnio się mówi o botach piszących prozą. A czy już istnieją boty reżyserujące? Jeśli nie, to niech kupią sobie bilet do TR Warszawa, siądą i się uczą. Gdyby bot reżyserował, toby wyszło "Rechnitz". Składniki: druga wojna, Austria, Jelinek, TR Warszawa, aktorzy TR Warszawa, sekcja smyczkowa - i jedziemy z koksem. Bot nazywałby się Inprogress albo Postdramatix. Ja na przykład jestem botem od przykrych recenzji o nazwie Destroix.

Tomasz Tyndyk, najpoważniejszy aktor teatralny w Polsce, może filmowy też najpoważniejszy (por. "Zjednoczone stany miłości", ksiądz ze śmiercią w oczach), świetnie wypełnia swoje zadanie, czyli powagę tak poważną, że jakby zabawną. Aktorom we farsie niezmiennie trzeba tłumaczyć: graj mi na serio, twoja postać wcale nie wie, że jest taka śmieszna, im poważniej zagrasz, tym się będą bardziej śmiali. Drodzy reżyserzy, nie tłumaczcie na okrętkę, tylko na przykładzie. Wystarczy powiedzieć: Tyndyk. Zagraj mi "Tyndyka".

"Najważniejsi jednak pozostają aktorzy, którzy demonstrują kreatywność, sztuczność narracji, wydobywając istotę przesłania Jelinek - oto historia zostaje wtłoczona w formę, która uwodzi swoim wyszukanym pięknem, niezwykłością, w dużej mierze niwelując znaczenie samej treści, którą Posłańcy mają do zakomunikowania" (Tomasz Miłkowski o spektaklu "Rechnitz"). Czyli prościej mówiąc: im gorzej, tym lepiej. Im się bardziej nudzisz, tym masz większą pewność, że to ważne dzieło. Tak to by można wybronić nawet padaki Rubina.

Katarzyna Kalwat, uczennica Lupy, postasystentka, również "ma coś" z Austrią. Ci Austriacy mają przegwizdane - ciągle się rozliczają ze swoją przeszłością i ciągle nie mogą się jakoś rozliczyć. Jest jak w Klerze Smarzowskiego: "Chodzi o to, żeby zbierać, ale nie uzbierać i skończyć zbieranie". Nie wiem, czy jest naród na tym kontynencie bardziej rozliczany i mniej rozliczony. To jak z wodą morską, że im więcej pijesz, tym większe pragnienie.

Temat tego przedstawienia to jest takie coś, o czym nie da się mówić, ale ponadto nie da się nie mówić. Tak by ujął to Derrida. "Rechnitz" niby jest o Holokauście, ale tak naprawdę szerzej, "Rechnitz" jest o Złu i próbuje to pokazać - będąc Złym Spektaklem. A już się bałem, że będzie ciężko, bo o Holokauście. Ciężko było, owszem, ale nie dlatego, bo ten spektakl nie jest o Holokauście, tylko jest o niczym. Nie że nie widzę dla niego targetu. Widzę, ale nie doceniam, bo będzie to artystowska widownia okołoakademicka, ale z drugiej strony - każdemu wolno kochać.

Są takie spektakle, których nie czuję się recenzentem, tylko spowiednikiem. To były grzechy tego przedstawienia, więcej grzechów nie pamiętam.

Maciej Stroiński
Przekrój online
26 marca 2019
Teatry
TR Warszawa
Portrety
Katarzyna Kalwat

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia