Spontaniczna reakcja widzów spektaklu

Jerzy Gorzelik - "Miłość w Königshütte" reż. Villqista

To była spontaniczna reakcja widzów tego spektaklu. Nikt się na nic nie umawiał - mówi w rozmowie z Dziennikiem Zachodnim Jerzy Gorzelik, lider Ruchu Autonomii Śląska, na temat zachowania publiczności w trakcie przedstawienia Ingmara Villqista pt. Miłość w Königshütte

Był pan na premierze spektaklu "Miłość w Koenigshuette" wystawionego w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. Widział pan wstających podczas ostatniej sceny członków Ruchu Autonomii Śląska. Czy było to wcześniej uzgodnione?

O tym, że osobami, które wstały, byli członkowie Ruchu Autonomii Śląska, dowiedziałem się z recenzji Henryki Wach-Malickiej, którą przeczytałem w waszej gazecie. Ludzie rzeczywiście wstawali w kolejnych rzędach, ale nie zauważyłem, żeby to byli członkowie RAŚ. Oczywiście, byli oni na widowni, ale niekoniecznie to oni wstali.
No chyba, że nie poznaję własnych pracowników. To była spontaniczna reakcja widzów tego spektaklu. Nikt się na nic nie umawiał.

Czy nie przypominało to w tym momencie wiecu politycznego?

Myślę, że jest to pewną normą, że ludzie wstają na koniec przedstawienia w teatrze.

Ale działo się to jeszcze w trakcie przedstawienia.

Tak, ale podczas ostatniej sceny. Nie zauważyłem naruszenia żadnych norm zachowania. Wydaje mi się, że wiec polityczny jest tu już nadinterpretacją.

Czy w takim razie to przedstawienie nie było już bardziej performance'em niż sztuką?

Nawet jeśli, to nie postrzegałbym tego jako zarzutu. Nie powinno to być zbyt zaskakujące. W dzisiejszych czasach sztuka często wychodzi poza ramy. To kwestia autora. Część z rzeczy przedstawianych w sztuce, dla ludzi interesujących się historią Górnego Śląska, nie jest odkrywcza. Pionierstwem jest fakt, że artyści zaczęli w ogóle poruszać ten temat.

Wykorzystaliście to więc politycznie?


Ludzie nie są przyzwyczajeni do słuchania takich rzeczy ze sceny, dlatego myślę, że przedstawienie trafi w emocje ludzi na Górnym Śląsku. Sztuka oczywiście dotyczy interpretacji historii, ale nie jest tak pierwszy raz. Wiele sztuk miało akcenty polityczne. Ten spektakl też takie miał, ale mówił też o sprawach uniwersalnych. Przede wszystkim spektakl jest dziełem autora. Autor tego przedstawienia nie ukrywa swoich poglądów, ale ma do tego prawo. Na pewno dla wielu osób spektakl był szokujący i myślę, że ludzie będą dyskutować na jego temat. To przecież normalne, nawet w życiu politycznym, że odnosi się do różnych artystycznych form wyrazu.

Przedstawienie sprawy wprost i niepozostawienie widzowi pola do interpretacji nie razi pana?

To jest prawo autora. Nie czuję się kompetentny, żeby recenzować sztukę. A jeśli chodzi o widzów, jest to kwestia gustu. Mnie akurat komunikowanie się wprost nie przeszkadza. Autor ma do takiego przedstawienia święte prawo, natomiast widz ma prawo wyrazić później swoje zdanie. W ten sposób również artyści mogą mówić o ważnych problemach. To przedstawienie jest naprawdę pionierskie, ta tematyka nigdy wcześniej nie była poruszana przez artystyczne grono. Ta sceniczna adaptacja dla niektórych jest bardzo ważna.

Zgadza się więc pan z Robertem Talarczykiem, dyrektorem Teatru Polskiego w Bielsku-Białej, że został włożony kij w mrowisko?


Tak, jestem podobnego zdania. Uważam, że przedstawienie, właśnie przez swój pionierski charakter, gdzie na scenie wypowiada się dużo mocnych słów, wywoła reakcję.

Czy członkowie RAŚ-u będą teraz zobowiązani zobaczyć spektakl?


Nie mamy zadekretowanej historii, czy zadekretowanego sposobu myślenia. Odbiór tego przedstawienia może być różny dla różnych naszych członków. Dla niektórych zapewne ważne będzie, że niektóre rzeczy zostały wyartykułowane głośno w teatrze. Każdy może pójść na to przedstawienie, jeśli tylko będzie chciał.

Justyna Toros
Dziennik Zachodni
4 kwietnia 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia