Stan terminalny

"Terminal 7" Larsa Norena, to opowieść o powrotach do miejsc, które się opuściło. "Terminal 7" Andrzeja Domalika, to spektakl o czasie, który te opuszczone miejsca zmienia i obnaża pamięć ludzi, rejestrujących je fragmentarycznie i zawsze indywidualnie. Jednak, ta szlachetna rzecz o pamięci, przez to że snuje się lunatycznie i niekiedy beznamiętnie, może odejść w niepamięć widzów...
Prosta fabularnie historia powrotu syna do rodzinnego domu, do umierającej matki, jest jak postój na ostatniej stacji (stąd tytułowy terminal, tak wieloznaczny), która kiedyś była miejscem startu. Dorosły syn odwiedza dom i rozpoznaje w nim miejsce inne niż to, w którym się wychował i z którego uciekł. Powraca do matki, będącej w terminalnym stadium, toczącego ją nowotworu, a jednocześnie na nowo, retrospektywnie przygląda się ścianom oraz zamkniętym w nich najbliższym. A ci najbliżsi - jedni żywi, drudzy martwi - są wspomnieniem, które otacza powracających jak skóra. Nie można jej z siebie zdjąć, odkleić od siebie, by zmieniła kształt. Syn powraca do domu, który zastygł w czasie. Tylko on - przybysz, widzi zmiany, chociaż w rzeczywistości one tylko mu się roją. Popielata scenografia, wypłowiała i sterylna, tworzy martwą przestrzeń, niekiedy rozpraszaną przez ciepłe, niby słoneczne światło. Postaci w błękitno - szarych kostiumach są przyprószone kurzem i siwizną. Poruszają się w nienazwanym czasie, który trudno określić jako przeszłość czy teraźniejszość. Ten bezczas wypycha bohaterów ze sfery żywych do sfery martwych i odwrotnie. Czas spektaklu to rytm terminalny - kiedy świadomość nie potrafi już definiować czasu, kiedy nazywanie czasoprzestrzeni przestaje być naturalne, wychodzi poza zasięg przypisanych człowiekowi możliwości. Czas, pulsujący w rytmie wypowiadanych refrenowo tekstów, wielokrotnie powtarzanych kwestii, rozdwaja się także w postaciach. Zarówno syn, jak i matka mają swoje odbicia. Zdublowany syn ( Paweł Paprocki - Mariusz Bonaszewski) i podwojona matka (Halina Skoczyńska - Beata Ścibak) to zderzenie młodości ze starością, wspomnienia z zapomnieniem, zdrowia z chorobą, siły ze słabością. Te opozycje są jednak różnie zintensyfikowane i kryją się w nich odmienne pamięci ludzkie - (nie)pamięć młodego mężczyzny, który opuszcza smętne miasteczko oraz stara pamięć matki - ocalająca wspomnienie młodości, czyli memoria bolesna, schorowana. Przez opustoszały dom przewijają się zjawy, którym trudno jednoznacznie nadać status żywych lub martwych. Przechodzą obok siebie, rozmawiają ze sobą, patrzą na siebie, a jednak są od siebie oderwani, tak jakby każdy był zamkniętym na klucz pokojem, którego wnętrze ogląda się przez dziurkę w drzwiach albo przez okno. A jest to widok nieostry, zamazany, niejednoznaczny. Jak slajdy, które wyświetlane są na ścianie - ujęcia z kolejnych scen. Cała ta powtarzalność, zataczanie koła, refrenowość, jest jak wołanie o przywrócenie zaprzepaszczonego, minionego czasu. Ale głosy bohaterów, zwłaszcza coraz słabszy głos matki, odbijają się pustym echem od ścian domu. Czas zamyka w sobie porządek rzeczywistości, połyka ją jak zgłodniały wąż młode myszy. Aby w tej ascetycznej przestrzeni wypowiedziało się słowo, musi zostać wypowiedziane mądrze. To ono kreuje nagą przestrzeń, chroni postaci przed całkowitym spopieleniem. Jedyna Halina Skoczyńska zinterioryzowała tekst, który budowany jest na jakiejś niesamowitej dojrzałości, wewnętrznej sile determinującej wypowiadanie prawdy. Skoczyńska wie, co i do kogo mówi, myśli o słowie, bombarduje je emocjami. W swej wielkiej mądrości, jest także niezwykle piękna. Niestety, reszta zespołu, płowieje jak scenografia, szarzeje jak kostiumy. Beata Ścibak, poza wdziękami urody, nie prezentuje żadnej wewnętrznej siły swojego aktorstwa. Paweł Paprocki stłumiony do tego stopnia, że niewidzialny. Anna Grycewicz tak uwypukla emocje, że staje się histeryczna, a Mariusz Bonaszewski po raz kolejny koncentruje się na doskonaleniu swojej intonacyjnej maniery, którą co bardziej wprawieni widzowie umieliby powtórzyć. Artur Żmijewski to posąg ojca, a nie wizerunek z krwi i kości. Myślę jednak, że ten aktorski problem interioryzacji Lorena ma swoje powody. Bierze się z poczucia obcości. Być może adaptacja Domalika sprawiła, że aktorzy osiedli na mieliźnie nieznanego podłoża. Jedynie genialna robota Haliny Skoczyńskiej ratuje ten spektakl przed totalnym znudzeniem widzów. Bo przyznać muszę, że wraz z większą częścią widowni zdarzało mi się ziewać wielokrotnie. I kręcić. I wiercić. I sprawdzać, kiedy koniec. Chwilami, moje zmęczenie "Terminalem 7" osiągało stan terminalny - mimo szlachetnych zamierzeń reżysera i równie szlachetnego uporu "widzowskiego", by nie zasnąć. Bo, jakkolwiek reżyser pewnie nie chciał przedstawiać prawd objawionych, tak one szybko objawiły się same. Zbyt szybko. Teatr Narodowy w Warszawie Lars Noren "Terminal 7" reżyseria: Andrzej Domalik scenografia: Marcin Jarnuszkiewicz kostiumy: Dorota Rogueplo muzyka: Tomasz Stańko reżyseria światła: Edward Kłosiński Obsada: Halina Skoczyńska (gościnnie); Beata Ścibakówna; Anna Grycewicz; Paweł Paprocki; Artur Żmijewski Premiera: 8 grudnia 2007r.
Dorota Kowalkowska
Dziennik Teatralny Warszawa
8 stycznia 2008

Książka tygodnia

Hasowski Appendix. Powroty. Przypomnienia. Powtórzenia…
Wydawnictwo Universitas w Krakowie
Iwona Grodź

Trailer tygodnia