Starcie mistrzów

"Kolacja na cztery ręce" - reż. Jan Tomaszewicz - Bałtycki Teatr Dramatyczny w Koszalinie

Zderzenie dwóch osobowości zawsze prowadzi do wyjątkowych odkryć. Nawet starcie, które powstało wyłącznie w głowie dramaturga. Podobnie jest w koszaliński spektaklu "Kolacja na cztery ręce", które miesiąc temu miało swoją premierę.

Akcja sztuki opiera się na fikcyjnym spotkaniu kompozytorów Jerzego Fryderyka Händla i Jana Sebastiana Bacha w 1747 roku w Hotelu Turyńskim w Lipsku. Händel to światowiec nieco rozczarowany własnym krajem. Jego sława zdaje się bowiem docierać do Niemiec jedynie w niezbyt wielkim procencie, który nie gwarantuje mu rozpoznawalności w ojczyźnie.

W Londynie nawet niepowodzenia jego dzieł odbijają się szerokim echem, więc kompozytor może sobie pozwolić na dostatnie i wystawne życie. Zapraszając Bacha chce mu zaimponowac swoją pozycją i bogactwem. Ilość i wykwintność dań potwierdzające pozycję najlepiej opłacanego muzyka ówczesnego świata, jaką zajmuje Händel, mają wprawić skromnego kantora z leżącego nieco na uboczu Lipska w zakłopotanie. Jednak pod tym całym blichtrem, pod samozadowoleniem gospodarza kryją się kompleksy i zazdrość o talent gościa. Händel ma świadomość, że Bach jest zdolniejszy i pisze lepszą muzykę od niego, więc stara się imponować tym, czym może, a zdecydowanie nie może muzyką.

Sztuka "Kolacja na cztery ręce" jest popularna i grana przez wiele teatrów na świecie. W świadomości polskich widzów zapisał się w pamięci spektakl Teatru Telewizji z 1990 roku w reżyserii Kazimierza Kutza w doskonałą obsadą: Janusz Gajos (Bach), Roman Wilhelmi (Händel), Jerzy Trela (Schmidt). Każda rola była tutaj perełką. Po tym spektaklu każdy teatr sięgając po tę sztukę ma poprzeczkę postawioną bardzo wysoko.

Bałtycki Teatr Dramatyczny stanął na wysokości tego trudnego zadania i zapraszając widzów na Scenę na Zapleczu serwuje im całkiem przyjemną ucztę.

Piotr Krótki jako Jerzy Fryderyk Händel jest chyba trochę zbyt stonowany. Pychę i samozadowolenie swojego bohatera można pokazać trochę mocniej, uwypuklić te jego cechy, żeby wyraźniej kontrastowały w finale, kiedy bohater objawia światu swoje lęki i swoją samotność. Kiedy widzimy go odartego z tego całego blichtru. Ten bohater to typ człowieka, który lubi być na pierwszym planie i w tym przedstawieniu jest na pierwszym planie, chociaż głównie przesiaduje na krześle z boku i przemawia.

Trochę brakuje mi rozmachu w tej postaci, ale może taki był pomysł na tę postać, bo to, co w niej najważniejsze, znalazło się w tej kreacji. Widzimy kompozytora targanego emocjami, które stara się ukryć, chociaż swojej świadomości nie może oszukać. On doskonale zdaje sobie sprawę, że nigdy nie dorówna Bachowi jako kompozytorowi, ale chce go poznać, żeby poznać wroga, a być może poznać tajemnicę jego talentu czy warsztatu. Chwilami można odnieść wrażenie, że Händel się go boi. Boi się poznać prawdę o sobie, o Bachu, przekonać się, jak wiele mu brakuje, jak bardzo nie dostaje do poziomu Bacha. Sprawia wrażenie, jakby odgradzał się od Bacha długim stołem pełnym jedzenia.

Oczywiste jest to, że Bach jest postacią skrajnie odmienną. Wojciech Rogowski gra go ze spokojem, ale też z humorem. Przez cały spektakl zachowuje skromność, nie daje się sprowokować, nie wdaje się w zawikłane dysputy z gospodarzem. Od czasu do czasu celnie rzuca jakąś uwagę. Bach Rogowskiego sprawia wrażenie, jakby interesowało go głównie jedzenie, co prowadzi często do zabawnych scen. Rogowski ma trudniejsze zadanie, bo trudno jest zagrać kogoś wyciszonego, kogoś, kto nie przemawia, nie miota się po scenie, kto mówi nie podnosząc głosu, nie wybuchając śmiechem, nie krzycząc. A jednak przykuwa uwagę. Im dłużej trwa przedstawienie, tym bardziej wysuwa się na pierwszy plan.

Udanym zabiegiem jest powierzenie roli Schmidta kobiecie - Katarzynie Ulickiej-Pydzie. Tę rolę grywali wybitni aktorzy, bo choć epizodyczna, wymagała wiele talentu, żeby przyciągnąć uwagę. Aktorka w tej inscenizacji nie wcale nie przebywa przez większość czasu w innym pomieszczeniu, jak to jest w sztuce, ale niemal cały czas jest trzecim uczestnikiem spotkania. Teoretycznie jej rola ogranicza się do podawania kolacji, ale ona z wdziękiem włącza się do rozmowy, beszta od czasu do czasu swojego szefa, podśmiewa się niego, okazuje sympatię Bachowi, a nawet zachwyt jego muzyką. Katarzyna Ulicka-Pyda jest świetna w tej roli. Chwilami wręcz kradnie spektakl swoim kolegom. A jej kombinacje z podawaniem i zabieraniem jedzenia są cudne.

Dla mnie to sztuka o rozmowie bez rozmowy. Dwóch bohaterów spotyka się na kolacji. Normalnie w takiej sytuacje ludzie siadają naprzeciw siebie i rozmawiają patrząc sobie w oczy. W tym spektaklu bohaterowie nie rozmawiają. Obaj siędzą na dwóch końcach stołu, ale jakoś tak bokiem, bardziej przodem do publiczności. Każdy z nich mówi, ale bardziej do siebie niż do partnera. Nie ma między nimi żadnej więzi, żadnego porozumienia. To celowy zabieg, który pokazuje ludzką samotność. Pokazuje bariery dzielące ludzi. Emocje, które są nasączone złymi intencjami.

I nie jest ważne, że sceneria i kostiumy są wierne historycznie, bo pod koniec aktorzy wychodzą na scenę we współczesnych ubraniach. Ich bohaterowie są równie dalecy sobie, jak w XVIII wieku.

Obsada: Katarzyna Ulicka – Pyda - Schmidt , Piotr Krótki - Haendel, Wojciech Rogowski - Bach.
Autor: Paul Barz, reżyseria: Jan Tomaszewicz, scenografia: Beata Jasionek, kostiumy: Beata Jasionek, przekład: Jacek St. Buras, zdjęcia: Izabela Rogowska.
Premiera, 14 kwietnia 2023.

Małgorzata Klimczak
Dziennik Teatralny Szczecin
18 maja 2023
Portrety
Jan Tomaszewicz

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia