Stare (nie)dobre małżeństwo

"Udręka życia" - reż. Jan Englert - Teatr Narodowy w Warszawie

Udręka życia miała być przypomnieniem wysokiej jakości przedstawień Teatru Narodowego. Sięgnięcie po tekst Hanocha Levina obiecywało dużo. W zestawie: doskonały dramat i wybitni aktorzy. Zabrakło: reżyserii i pomysłu na realizację

Jan Englert podjął próbę ratowania prestiżu Teatru Narodowego, gdzie w ostatnim czasie nie działo się najlepiej. Niedobrą passę zaczęła Maja Kleczewska, której premierę Orestei przesunięto na następny sezon. Później zawrzało w środowisku przez nieobecność Grażyny Szapołowskiej na spektaklu, w którym grała jedną z głównych ról. A ostatnio wystawiono dwa długo oczekiwane przedstawienia: Sprawę i Nosferatu, sztuki klasy średniej – i to najłagodniejsze określenie ich jakości. Narodowy musiał odbudować zaufanie. Za reanimację wziął się sam dyrektor.

Na deski teatralne kolejny raz trafił tekst izraelskiego pisarza Hanocha Levina. Jego twórczość cieszy się ostatnio niesłabnącą popularnością. Jona (Janusz Gajos) i Lewiwa (Anna Seniuk) przeżyli w małżeństwie 40 lat. Mężczyzna postanawia nagle odejść. Uznaje, że resztę życia chciałby mieć tylko dla siebie po to, by realizować plany, których dotąd nie udało mu się urzeczywistnić. Wprost mówi do swojej żony, że jej nie kocha i że  przestała być dla niego atrakcyjna. Kobieta próbuje się dowiedzieć, o co tak naprawdę chodzi, nie wierzy w nagłą przemianę męża, nie pozwala mu odejść. Ze sceny wieje strachem przed samotnością i przemijaniem.

Scenografia Barbary Hanickiej jest minimalistyczna. Wydaje się, że to wszystko, co potrzebne jest do rozegrania całej sytuacji. Łóżko na podeście i ogromne okno z imitacją multimedialnego widoku Tel Awiwu – nic z tej dekoracji nie przytłacza słów i  nie odwraca uwagi od dialogu bohaterów, ale są też w niej elementy niezrozumiałe. Bo co mają oznaczać trzy nagłe wybuchy w mieście, mniej więcej w połowie spektaklu? Dlaczego pojawia się kosmos w momencie odejścia Jona? Coś się zadziało, ale zabrakło w tym sensu.

Teatr Narodowy dysponuje trzema scenami, dla Udręki życia wybrano najgorszą z możliwych. Nielogiczne jest wystawienie tak intymnej rozmowy, w tak kameralnym miejscu, jakim jest sypialnia na ogromnej scenie Sali Bogusławskiego, gdzie małżeńskie łoże staje się zaledwie małym elementem wśród wielkiej całości. Drażni pusta przestrzeń. Aktorzy, aby być słyszalni muszą mówić do siebie głośniej, a to zabija ich intymny kontakt, staje się nienaturalne.

Powiedzieć należy otwarcie – jest nudno. Spektakl  jest przewidywalny, żarty przemycane na scenie nie śmieszą. Englertowi nie udało się uchwycić sedna komedii rodzinnej proponowanej przez Levina. W rezultacie oglądamy nużącą i dłużącą się próbę rozstania. W dodatku bez ciekawego bilansu spędzonych wspólnie lat.

Dagmara Olewińska
Teatr dla Was
27 grudnia 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia