Statek kosmiczny Eskapizm

"Odyseja kosmiczna 2021" - reż. Alicja Borkowska - Teatr Powszechny w Warszawie i Fundacja Strefa WolnoSłowa

Co zabrałbyś ze sobą na bezludną wyspę? A co spakowałbyś, zmuszony niebawem wyruszyć na odległą planetę? Gdybyś mógł zmienić w swoim życiu jedną rzecz – co by to było? A gdybyś mógł już teraz zapomnieć o jednym wydarzeniu – co byś wybrał? A gdybyś za jakiś czas naprawdę musiał podjąć te decyzje? Dziesięć, dziewięć, osiem...

„Odyseja kosmiczna 2021" to spektakl, w którym bohaterowie mierzą się z tego typu pytaniami. Zgodzili się polecieć na Marsa – niektórzy bardzo tego chcieli, inni nie widzieli lepszego rozwiązania, a jeszcze inni zdecydowali tak bez żadnych wyraźnych powodów. Coś za sobą zostawiają – porzucają rodziny, z czegoś rezygnują, coś chcą zyskać lub po prostu potrzebują uciec. Wydaje się, że łączą ich dwie rzeczy – mają możliwość zaczęcia wszystkiego od nowa i nikt nie ogranicza ich wolności. Zostali wybrani, dostali szansę – dopiero z czasem zauważają ciężar, który spadł na nich razem z tą nieprzeciętnością.

Spektakl w reżyserii Alicji Borkowskiej w większości zbudowany jest z aktorskich improwizacji – trudno doszukać się tutaj klasycznej fabuły, choć oczywiście można by było odnaleźć jakiś punkt kulminacyjny lub wypatrzeć inne modelowe elementy. Ale nie to jest tutaj istotne – najwyższą wartość spektaklu stanowią pojedyncze sceny, migawki, drobne historie jednostek. Takie indywidualne życiorysy wydają się nagle dużo ważniejsze – postaci nie są już kropkami na gęsto zaludnionej Ziemi. Owszem, w Kosmosie zapewne okażą się jeszcze mniejsi niż na ojczystej planecie, ale w czasie pobytu na statku mogą sprawiać wrażenie wyjątkowych. To oni utworzą nowe społeczeństwo – to oni muszą podjąć dobre decyzje, oni dadzą początek kulturze, sami wykreują obraz nowego człowieka. To oni zdecydują, jak wiele ziemskiego dziedzictwa zachować, a co odrzucić. Mogłoby się wydawać, że to poważne zadanie należy powierzyć ekspertom – kulturoznawcom, ekonomistom, psychologom, socjologom, politykom. Tymczasem na pokładzie znajdują się ludzie, dla których wyprawa nie stanowi podboju – nie odpowiada na odczuwane przez nich powołanie. Prędko okazuje się, że tym, co zaprowadziło ich na statek była potrzeba ucieczki – od wspomnień, upokorzeń, od długów i rodzin. A przede wszystkim – od siebie samych. Czy tacy ludzie zdolni są utworzyć zdrowe społeczeństwo? Nie chcą się poznawać, nie chcą się integrować. Nieustannie kierują nimi obawy i lęki, których nie zostawili na Ziemi. Oni nawet nie wierzą w świat, któremu mają dać początek. Naiwne pragnienia i ideały, które mieli w momencie oderwania się od Ziemi prędko umierają – bo właściwie nic się nie zmieniło. Zamiast drzew i miast mają wokół siebie ciche i nieskończone przestrzenie, które – parafrazując zdanie Pascala – przerażają. Być może obiecano im wolność, póki co nikt nie narzuca im praw lub obowiązków, a większość ludzi, od których chcieli się uwolnić została na Ziemi. Ale oni sami zupełnie się nie zmienili. Nieraz pewnie zmieniali pracę, aby zacząć z czystą kartą – być może nieraz się przeprowadzali lub wkraczali w nowe towarzystwo. Zapewne odliczali do weekendu, czekali na jakieś Święta, pokładali nadzieję w Nowym Roku lub chociaż sądzili, że po przespaniu nocy wszystko się poukłada i rano będzie lepiej. Nie będzie. W nowym mieszkaniu, w nowej szkole, w nowym mieście – nie będzie lepiej. Na Marsie także nie będzie lepiej, jeżeli jedyne podjęte działanie to próba ucieczki.

W kolonizatorach kiełkują przeróżne marzenia – chcieliby, aby na Marsie każdy miał tyle samo i żeby nikogo nic nie wyróżniało. Chcą, aby było cicho i aby można było spokojnie zajmować się filozofią. Pragną odpoczywać, nie silić się na rozmowy lub niemal przeciwnie – nigdy się nie nudzić. Marzą o braku żalu, wstydu i gniewu, a także o pozbyciu się rzeczy znacznie prostszych – dowodów osobistych, spraw majątkowych, opłat za jedzenie, aneksów kuchennych. Jedna z bohaterek (Maria Robaszkiewicz) wykrzykuje żądanie samotności tylko na własne życzenie, potrzebę uniwersalnego języka, prostego odczuwania boga i braku przymusu w kwestii odczuwania go w ogóle – pragnie obecności umarłych, artyzmu jako cechy wszystkich ludzi, a nawet „dowolności w posiadaniu dupy". Jak wiele z tego jest możliwe? I czy na statku faktycznie panuje wolność? Dwie młode kobiety, które odmawiają rodzenia dzieci dla nowego społeczeństwa zostają zbyte obietnicą, że to Mars będzie rodził – przyszłe dzieci mają rosnąć w glebie, a po oddzieleniu się od niej czeka je swobodne wypasanie. Czy na statku nie ma żadnej presji? Kiedy Kapitan (Michał Jarmicki) decyduje wyjść na zewnątrz, aby naprawić uszkodzony element, zostaje oskarżony o bohaterstwo, którego w nowej historii ludzkości też już nie powinno być. Czy na statku wszyscy są dla siebie mili i panuje między nimi równość? Pod nieobecność Kapitana jego pozycję próbuje zająć młodszy mężczyzna (Grzegorz Falkowski), który jako jeden z niewielu czuje górnolotne powołanie, obowiązek i misję – pozostali pasażerowie zostają przez niego przyrównani do krów, które lecą na Marsa co najwyżej jako przyszłe hamburgery. W ten sposób zarzuca im bezczynność, głupotę oraz zakorzenioną w chrześcijaństwie zależność od pasterza. Kapitan wraca, zdradza prawdę o sobie i przez chwilę jest mu lżej – wszystkim wydaje się być lżej. Do momentu kolejnego kryzysu.

Na statku kosmicznym czas okazuje się jeszcze bardziej problematyczny niż na Ziemi. To już zupełnie inny czas – on nie zniewala, nie pędzi, nie goni. On po prostu sączy się gdzieś obok. Jego temat został dosyć ciekawie podjęty w monologu młodej Roxy, granej przez Natalię Łągiewczyk. Dziewczyna – wcześniej sprawiająca wrażenie dosyć infantylnej i przyznająca, że lot na Marsa to jedna z wielu rzeczy, które robi wbrew sobie – w scenie tej odkrywa, że po raz pierwszy w życiu ma czas. Czas? Oceany czasu, z którymi nie wie, co zrobić. Uznaje to za najbardziej nieludzkie – jest przerażona tym, że w całej historii ludzkości nie było podobnego stanu, bo dotąd nie wymagało się od człowieka jedynie tego, aby przeżył. A ona nigdy wcześniej nie miała takich myśli – zaczyna zdawać sobie sprawę z przedziwnej lekkości i nie wie już, kim jest. Jeszcze niedawno chciała jedynie być bezpieczna.

Pozostali bohaterowie też nie są wolni od rozterek, na które nie mają wpływu. Mierzą się z własną pamięcią oraz z myśleniem i jego brakiem, zadają ontologiczne pytania o naturę Kosmosu, powracają do szukanych przez lata odpowiedzi na temat granic i nieskończoności. Rozglądają się za własnym miejscem w przerastającej ich całości i nie potrafią go znaleźć, a kiedy – przytłoczeni obawą o powrót ról społecznych – mają dosyć wzajemnych relacji i siebie samych, wyobrażają sobie spotkanie z Marsjaninem. Marsjanin to obcy. Aby nie zachować się wobec niego rasistowsko, trzeba zapamiętać kilka rzeczy – „on dla ciebie jest tym, kim ty dla niego... on dla siebie jest tym, kim ty dla siebie". Czym myśli Marsjanin? Czym je? Czy się modli? Bawi się, rozmnaża, umiera? Czy wystarczy to wiedzieć, by się porozumieć?
Kiedy w przyszłości bohaterów powoli zaczynają jawić się Marsjanie, Ziemianie nie chcą opuścić ich przeszłości. Ci ludzie boją się o tych, którzy zostali na Ziemi. Zastanawiają się, czy na pewno nie lepiej byłoby ratować ojczystą planetę. Obawiają się, że ich wyprawa zabrała Ziemianom zbyt wiele pieniędzy. Nie wiedzą, czy do Ziemi trafią informacje o ich postępach. Aż nagle dociera do nich wiadomość o protestach na rodzimym globie. Spektakl nie daje odpowiedzi na to, co właściwie dzieje się na naszej planecie (to już któryś raz, kiedy mnożą się pytania, a odpowiedzi brakuje), ale częste wzmianki na jej temat pokazują, jak silny związek z nią zachowali kosmiczni kolonizatorzy. Choćby próbowali uciec od dotychczasowych problemów i zobowiązań, trudno im pozbyć się hodowanej przez lata przynależności. Kiedy jesteś na Ziemi, zapewne nieszczególnie czujesz się Ziemianinem. Możesz być Polakiem, Francuzem, Europejczykiem, ale zapewne nigdzie nie poczułbyś się Ziemianinem tak bardzo, jak poza Ziemią. W przestrzeni kosmicznej zdajesz się nie należeć do niczego.

Spektakl – zrealizowany w ramach projektu „Dramaturgie społeczne" przez Teatr Powszechny w Warszawie i Fundację Strefa WolnoSłowa – jest przejawem ciekawego, humanistycznego podejścia do wątku kolonizacji Marsa. Wątek ten – kiedyś pojawiający się raczej w nierealnych fantazjach i fabułach science fiction – coraz częściej wnika to tematów codziennych. Można z zafascynowaniem rozmawiać o tym przez pryzmat technologii, jednak ważny jest także głos tego typu. Ale na tę chwilę ten głos może głównie pytać – odpowiedzi są jeszcze zbyt daleko. Trudno powiedzieć, czy „Odyseja kosmiczna 2021" jest spektaklem o wyprawie na Marsa. To raczej historia o bezowocnej ludzkiej tułaczce przez człowieczeństwo własne i człowieczeństwo w ogóle – tragiczny obraz ludzi, którzy swoje idealistyczne pragnienia i utopijne wizje akumulują w rzeczywistym, zbliżającym się celu. Wszystkie okoliczności – lot w kosmos, protesty na Ziemi, awarie i problemy techniczne – pozostają niedopowiedziane i giną w cieniu indywidualnych smutków, wspomnień, rozważań. Oto odwieczne problemy człowieka spotęgowane przez nowoczesność – sprawnie wyrażone poprzez tekst Artura Pałygi (napisany na podstawie improwizacji aktorskich) przytłaczają w spektaklu wszystko inne. Scenografia jest bardzo prosta – ma sugerować pokład statku – a pod naporem zwerbalizowanej treści łatwo zapomnieć o zastosowanych światłach, dymach, kolorowych kostiumach aktorów i innych użytych elementach.

Fabułę spektaklu także trudno byłoby streścić, a relacje pomiędzy bohaterami właściwie nie istnieją – co oczywiście można wytłumaczyć tym, że przed wejściem na statek byli sobie obcy, a i po opuszczeniu Ziemi niewiele się między nimi zmieniło. Pomimo wartościowych refleksji spektaklowi zdaje się brakować spójności i złożoności. Czy właśnie taką wielką niewiadomą jest sytuacja nadchodzącego nowego człowieka? Czeka go przymus podboju i zarażanie innych jego cywilizacją, co zresztą „wiodące" społeczności robią od zawsze? Dopadnie go pragnienie bycia zapamiętanym i zapomnianym jednocześnie? Ogarnie go coraz bardziej uciążliwe odczuwanie czasu? Pod koniec sztuki pada sugestia, że może lepiej byłoby nie lądować nigdzie. Oto wieczna ucieczka – dryfowanie. Myśl, duch, świadomość – jakkolwiek nazwać niematerialną część człowieka, musi ona nieustannie znajdować miejsce dla materialnego ciała, od czego nie uwolni jej nawet zawiśnięcie w przestrzeni kosmicznej.

Anka Jaworska
Dziennik Teatralny Poznań
31 grudnia 2020
Portrety
Alicja Borkowska

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...