Stłamszona niewinność

"Lekcja" - reż: Marcin Ehrlich - Teatr Mały w Łodzi

Teatr Mały w Manufakturze postanowił rozpocząć nowy sezon ambitnym przedsięwzięciem - premiera "Lekcji" Ionesco, która odbyła się dokładnie 1 września, była inauguracją kulturalnego roku szkolnego 2010/2011. Na widowni zasiadła młodzież z Gimnazjum i Liceum Umiejętności Twórczych w Łodzi. To doskonały pomysł na potraktowanie teatru jako obowiązkowego elementu edukacji każdego młodego człowieka oraz zastąpienie nudnego apelu ciekawym widowiskiem.

Ale na przedstawieniu mieli szansę dobrze się poczuć nie tylko uczniowie, inscenizacja Marcina Ehrlicha jest bowiem efektem rzetelnej, reżyserskiej pracy. Z tekstu Ionesco nie wycięto bodaj jednej kwestii, przez co spektakl nie wymaga żadnej dodatkowej wiedzy. Widzowie, którzy nie znają „Lekcji”, nie pogubią się w domysłach, natomiast wielbiciele literatury mogą zachwycać się kreacjami aktorskimi, gdyż w tym przedstawieniu aktorzy zaprezentowali cały swój warsztat i zbudowali wyraziste, różniące się między sobą postaci. Właśnie te różnice tworzą napięcie, które jest wyczuwalne od pierwszych chwil przedstawienia. Przepełniona młodzieńczą energią, ubrana w żółtą, dziewczęcą bluzeczkę i rajstopy tego samego koloru Uczennica (Maria Gudejko) wchodzi w skomplikowaną relację z udzielającym korepetycji Profesorem (Marek Kołaczkowski), nad którym górę biorą mroczne instynkty, znajdujące ujście - pomimo licznych ostrzeżeń Służącej (Loretta Cichowicz). Dominująca osobowość i brak umiejętności panowania nad sobą doprowadzają do tragedii, której nie da się cofnąć.

Przedstawienie rozgrywa się w skromnie umeblowanej przestrzeni, gdzie każdy z elementów scenograficznych i rekwizytów jest albo czarny, albo czerwony. Nic dziwnego, skoro na scenie obserwujemy walkę namiętności z mrocznymi, niepohamowanymi żądzami. Krzesła, stół, ramy okna oraz mały, kuchenny barek znajdujący się z lewej strony sceny  (a także szelki i muszka Profesora) są czerwone, natomiast ściany i podłoga toną w czerni. Czerwono-czarne są także ustawione z prawej strony sceny schodki prowadzące do kuchni, po których parokrotnie przejdzie przeczuwająca najgorsze, chroma Służąca. Swastyka, która w tekście Ionesco znajduje się na opasce, jaką Profesor i Służąca w jednej z ostatnich scen umieszczają sobie na ramieniu, tu zastąpiona została czerwonym i czarnym trójkątem. Symbolizuje bliżej nieokreśloną ideologię siły, która zwycięża właśnie dlatego, że reprezentuje to, co odwieczne i niezniszczalne - zło, przemoc, ciemną stronę ludzkiej osobowości. Nadaje to opowiadanej historii uniwersalny rys, jest także wskazówką podpowiadającą, że największe niebezpieczeństwo totalitaryzmu jako ustroju społecznego przejawia się w relacjach między ludźmi, jednostkami, w zwykłych, codziennych kontaktach. Rozmowa dwóch osób przestaje być wymianą poglądów, za to staje się próbą sił zmierzającą do narzucenia współrozmówcy swoich zasad. W świecie zdominowanym przez ideologię totalitarną partnerstwo jest słowem nie tyle zakazanym, co niezrozumiałym, nieznajdującym zastosowania. Profesorowi udaje się w końcu zaszczuć Uczennicę, która przegrywa walkę z doświadczonym agresorem, stając się bezbronną ofiarą. 

Wykorzystanie piosenki „Frere Jacques” nuconej przez większość z nas w dzieciństwie na początku spektaklu wydaje się zapowiadać sielankową atmosferę w jakiej powinno przebiegać spotkanie dwojga kulturalnych ludzi. Jednak kiedy słyszymy tę samą piosenkę tuż po popełnionym morderstwie podkreśla ona jedynie makabryczność sytuacji. Profesor, który z jowialnego, na każdym kroku chwalącego dziewczynę staruszka nagle (zrzucając z siebie szlafrok) przedzierzgnął się w sadystycznego dręczyciela, przed Służącą wchodzi w rolę ofiary własnej żądzy, nad którą po raz kolejny nie był w stanie zapanować. Seksualne napięcie, jakie od początku panowało między maturzystką i starszym o dwa pokolenia Profesorem, znalazło ujście. Takiego obrotu sprawy mogliśmy się spodziewać obserwując żonglerkę globusem, który za sprawą jednej z najsłynniejszych scen w historii kina nabrał symbolicznego znaczenia. Taki koniec był nieunikniony, niewinność nie może bowiem bezkarnie istnieć w świecie, w którym by przetrwać trzeba wyeliminować innych.

W przedstawieniu Marcina Ehrlicha nacisk położony został na psychologiczny aspekt opowiadanej historii. Freud powiedziałby, że Profesor nie zakończył procesu indywiduacji, nie poradził sobie z przyswojeniem archetypu cienia. Prowadzi to do kolejnych wniosków, zbliżających postać Profesora do Fausta - „to, co wiemy, nie przyda się na nic” zdaje się mówić nauczyciel, który nie jest w stanie wytłumaczyć uczennicy podstaw arytmetyki, której „nie można wytłumaczyć. Trzeba to zrozumieć wewnętrzną matematyczną intuicją”. Bezużyteczność przegrywającej z życiową praktyką wiedzy staje się głównym tematem spektaklu. Nie wystarczy wiedzieć, trzeba myśleć, rozumieć i czuć - tylko wtedy jesteśmy w stanie osiągnąć pełnię człowieczeństwa. Arystoteles mówił, że całość to więcej niż suma części. To najtrafniejsza definicja Człowieka i Sztuki.

Olga Ptak
Dziennik Teatralny Łódź
3 września 2010

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...