Straciła koszykówka, zyskała scena

rozmowa z Wiktorem Zborowskim

Nigdy w życiu nie chciałem grać Hamleta, nie rwałem się też do Konradów i Kordianów. To nie jest moja "bajka" - mówi aktor WIKTOR ZBOROWSKI.

Czy to prawda, że Pański wuj, ceniony aktor Jan Kobuszewski, wpłynął na wybór przez Pana aktorskiego zawodu?

- Do pewnego stopnia tak. Co prawda miałem być sportowcem, bo uprawiałem wyczynowo koszykówkę, grałem w reprezentacji Polski juniorów i wiązałem ze sportem całą moją przyszłość, ale w maturalnej klasie na mistrzostwach w Vigo w Hiszpanii doznałem ciężkiej kontuzji kolana i to był koniec moich planów. W tym czasie, w 1968 roku, zerwanie wiązadeł w stawie kolanowym było równoznaczne z końcem kariery sportowej. Nie bardzo wiedziałem wtedy, co ze sobą zrobić. Postanowiłem, że na początek będę zdawał do szkoły teatralnej, ale gdybym się nie dostał, nie zamierzałem próbować powtórnie. Miałem natomiast przygotowywać się cały rok do egzaminów na medycynę, bo w mojej rodzinie zawód lekarza był popularny i licznie uprawiany. Jednak udało mi się dostać do PWST za pierwszym podejściem, więc - jak pani widzi - kultura bardzo zyskała, medycyna straciła.

Wuj Jan pomagał w karierze?

- Pomocą było to, że przygotował mnie do egzaminu wstępnego. Dawałem z siebie, ile tam trzeba było i w prozie, i w wierszu, a on mnie przesłuchiwał i robił uwagi. Wspomagała nas też pani Wanda Kruszewska z krakowskiej PWST. W końcu przeegzaminowali mnie oboje, pokiwali głowami i stwierdzili, że oni by mnie przyjęli. I słusznie, bo rzeczywiście udało mi się.

Uchodzi Pan za aktora komediowego. Tak Pan chce być postrzegany?


- Oczywiście, że tak. Ludzie zobaczyli mnie w takich rolach i polubili, a ja w repertuarze komediowym bardzo dobrze się czuję, choć zdarzało mi się też grać postaci dramatyczne i to - bezczelnie powiem - z sukcesem. Wcale się jednak na te dramatyczne role nie upieram, bo jest wielu kolegów po fachu, którzy świetnie grają dramat, a niewielu, którzy potrafią bardzo dobrze zagrać komedię.

Pana kolega Marian Opania w jednym z wywiadów powiedział, że duszę ma Hamleta, ale to widzowie zdecydowali o jego komediowym repertuarze. Jak jest z Pana duszą?

- Całkiem inaczej - nigdy w życiu nie chciałem grać Hamleta, nie rwałem się też do Konradów i Kordianów. To nie jest moja "bajka". Natomiast potrafiłem grać role dramatyczne, jak chociażby tytułową postać w "Człowieku z La Manchy". To zresztą piękny musical Daleła Wassermana.

A rola w nim pewnie ulubiona...

- Ulubionych ról miałem kilka. Ogromną satysfakcję dało mi granie Papkina w reżyserii Gucia Holoubka w Teatrze Ateneum, lubiłem grać Mackie Majchra w tymże teatrze w reżyserii Krzysia Zaleskiego, a u Laco Adamika w tej samej "Operze za trzy grosze" - Peachuma. Wszystko to role dramatyczne, znajdowałem w ich graniu dużo przyjemności. Co zaś się tyczy musicali, to oczywiście obok wspomnianego "Człowieka z La Manchy," cenię też sobie podwójną rolę kapitana Haka i Darlinga w "Piotrusiu Panie", czyli musicalu Jeremiego Przybory i Janusza Stokłosy, w reżyserii Janusza Józefowicza. Natomiast było też wiele ról, które mnie męczyły i nie przepadałem za nimi. Wolę jednak mówić o tym, co mnie cieszy. Ostatnio na przykład uwielbiam wprost grać w Teatrze Polonia w spektaklu "Boska" z Krysią Jandą, która jest w nim genialna, a ja mam prawdziwą przyjemność jej partnerować.

Wymienia Pan role teatralne, a przecież to w filmie zagrał Pan postać, z którą utożsamia Pana każde dziecko prowadzone do kina na ekranizację "Ogniem i mieczem". Miał Pan świadomość odpowiedzialności, przyjmując rolę Longinusa Podbipięty - bohater z polskiej klasyki literackiej dostał pańską twarz.

- Doskonale zdawałem sobie z tego sprawę i dlatego zgodziłem się na tak daleko idącą charakteryzację, czyli mocne podgolenie głowy, przefarbowanie włosów na blond, włożenie niebieskich szkieł kontaktowych. No i wąsy też musiałem przykleić, bo nie zdążyłem zapuścić tak sumiastego zarostu. Chodziło o to, by twarz mojego bohatera wyglądała jak na rycinach w starych książkach. Kiedy mnie Jurek Hoffman zobaczył, to się tylko szeroko uśmiechnął i niczego nie poprawiał.

Czyli nie miał Pan tremy?

- Akurat w tym wypadku nie miałem żadnej tremy, zwłaszcza że przyzwyczajałem się długo do tej postaci, bo Jurek dawno mi już obiecał tę rolę, prawie 10 lat przed realizacją filmu.

Podczas festiwalu Talia był Pan w Tarnowie z Marianem Opania z programem kabaretowym. Ta Pańska przygoda z kabaretem trwa już dość długo.


- Tuż po szkole teatralnej wraz z kolegami: Andrzejem Strzeleckim, Krzyśkiem Majchrzakiem, Joachimem Lamżą i Markiem Siudymem założyliśmy kabaret KUR, który zrobił wówczas furorę. Najpierw daliśmy kilka spektakli w szkole teatralnej i od razu nas "kupił" świętej pamięci Andrzej Jarecki do STS-u - tam graliśmy przez rok aż do zamknięcia tej sceny. Później występowaliśmy na scenie Dudka na Nowym Świecie, też przez rok, a potem to jakoś się rozpadło. Robiliśmy sporo programów kabaretowych w telewizji, ale już jako grupa przyjaciół, a nie stacjonarny kabaret. Następnie był kabaret ZAKR-u, który prowadził nieżyjący już Ludwik Klekow i kabaret Janka Stanisławskiego, też świętej pamięci. A od jakiegoś czasu, to już będzie około 10 lat, z Mankiem Opania właśnie robimy sobie taką naszą "dróżkę kabaretową".

Udziela się Pan też w dubbingu. Daje to aktorowi satysfakcję czy tylko pieniądze?

- Satysfakcję to daje wtedy, gdy podkłada się głos żywemu aktorowi, bo trzeba się starać, by mu nie zepsuć roli, a czasem nawet można coś poprawić. Jeśli chodzi natomiast o dubbing postaci animowanych, to jest to dobra zabawa. Żeby dzieci też ją miały, to my, aktorzy, skupiamy się po prostu na precyzji działania.

Jest Pan w długoletnim związku z Marią Winiarską. Posiadanie jednej żony w Pana fachu to rzadkość. Ma Pan jakąś receptę na udane małżeństwo?


- Powiem krótko: nie ma takiej recepty. Małżeństwo to jest odpowiedzialna, ciężka praca bez urlopu, bez wolnych dni. Czasem trzeba też schodzić sobie z drogi w umiejętny sposób.

Ma Pan dwie córki. Czy któraś poszła w Pana zawodowe ślady?


- Młodsza Zosia w tym roku skończyła Akademię Teatralną. Na razie nie ma stałego angażu, ale mam nadzieję, że wkrótce uda się jej znaleźć jakieś miejsce, choć teraz młodzież ma naprawdę bardzo trudno. Obecnie gra u Krysi Jandy w Teatrze Polonia w przedstawieniu "Przygoda". Natomiast starsza córka mieszka w Brazylii, w Polsce ukończyła prawo, a tam razem z mężem i teściową prowadzi duże biuro handlu nieruchomościami.

W wolnych chwilach podobno lubi Pan wędkować.


- Kiedyś rzeczywiście lubiłem i często wędkarstwo uprawiałem - pociągało mnie przechytrzanie ryby czy to na spławik, czy na spinning. W spinningu nawet startowałem w różnych zawodach w Polsce przez 5 lat. Teraz już prawie tego hobby nie uprawiam - jakoś mi przeszło. Jak mam czas, to gram w golfa - mój aktualny handicap to 13.

Na dużym ekranie będziemy mogli wkrótce Pana oglądać w kilku filmach. Do końca roku w "Ślubach panieńskich", "Małej maturze 1947", "Milionie dolarów", a w przyszłym roku w "Bitwie warszawskiej 1920" i w "Och, Karol 2". Który z tych filmów zarekomendowałby Pan naszym czytelnikom?

- Właściwie wszystkie. W filmie "Milion dolarów" gram na przyjacielską prośbę Janusza Kondratiuka minimalny epizodzik, ale film widziałem i jest naprawdę zabawny. Z kolei "Och, Karol 2" jest śmieszną komedią, w której gram ojca narzeczonej tytułowego bohatera. Natomiast "Mała matura 1947" jest wyjątkowo pięknym filmem Janusza Majewskiego - polecam z całego serca. Gram tam ładną rolę i jedną z większych. "Bitwa warszawska 1920" to oczywiście superprodukcja, jak to u Jurka Hoffmana, film kręcony jest w 3D. Ale występuję tam też raczej towarzysko, kreuję postać Charlesa de Gaulle, osoby wprawdzie historycznej, lecz pojawiającej się na ekranie na parę sekund. Polecam wszystkie te realizacje, bo są z różnych względów warte obejrzenia. Jeśli zaś chodzi konkretnie o mnie, to będzie mnie można dobrze zobaczyć w "Małej maturze 1947" no i w "Ślubach panieńskich", choć w tym przypadku na drugim planie.

A z jakim teatrem jest pan związany w tym sezonie?


- Od dobrych kilku lat jestem poza stałym zespołem teatralnym i nie wiem, czy chciałbym jeszcze wrócić na etat. Ostatnio najwięcej gram w Teatrze Polonia.

Dziękuję za rozmowę.

Beata Stelmach-Kutrzuba
Temi
18 listopada 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia