Strażnik płomienia

1. Spotkanie Teatrów Narodowych

Rozmowa z Martinem Kusejem.

Agnieszka Michalak: Czy odczuwa pan Hassliebe wobec swojej ojczyzny? Przemyca pan to uczucie w swoich przedstawieniach?

Martin Kusej: "Hassliebe" to dziś nieco wyświechtany termin. Opisuje jednak dość precyzyjnie mój stosunek do ojczyzny. Jestem wciśnięty między sentyment dla kraju, który ukształtował moją tożsamość, polityczną świadomość i sposób, w jaki odbieram rzeczywistość, a odrzucenie i niezrozumienie dla Karyntii czy Austrii ze względu na jej koltuństwo, ciągłe spoglądanie wstecz, polityczną głupotę, wyniosłość i jednoczesny kompleks niższości. Moim marzeniem jest bycie obywatelem świata. A jednocześnie chciałbym mieć ciepły stosunek do prowincji i tradycji, z której pochodzę. Nie da się jednak tych dwóch rzeczy w Austrii połączyć. Czy w jakikolwiek sposób wpływa to na pana wybory repertuarowe? - Moje nastawienie czy uczucia wobec rozmaitych zagadnień codziennego życia mają ogromny wpływ na moją pracę w teatrze. Jeśli chodzi o to konkretne nastawienie, to pchnęło mnie ono do zajęcia się ważnymi austriackimi dramaturgami, takimi jak Grillparzer, Horvath, Nestroy i Schonherr. Cechą wspólną wszystkich tych autorów jest to, że badają i opisują stosunek jednostki do systemu w bardzo austriackim kontekście, czyli habsburskiej historii, psychoanalizy Freuda i faszyzmu. 

Co dla pana oznacza dziś pojęcie tradycji czy klasyki w teatrze? 

- Odrzucam jako pojęcia przewodnie w teatrze "tradycję" i "klasykę". Co najwyżej mogę podać definicję tradycji, która dla mnie jest miarodajna: "Tradycja oznacza pilnowanie płomienia, a nie popiołu". Teatr był i jest żywotnym i ryzykownym procesem, który nie orientuje się na to, co było, na historię. Podczas każdej próby, każdego przedstawienia powstaje coś nowego, coś autentycznego i niedającego się zastąpić - czasem znakomite momenty, ale czasami niestety przytłaczająca nuda. Ale to, co naprawdę nikogo nie zainteresuje, to spojrzenie w przeszłość (spojrzenie Orfeusza), żeby po raz kolejny uświadomić sobie, co było i nigdy nie wróci. Rzecz jasna w naszym pędzie ku wolności i eksperymentom w teatrze ostatnich lat natrafiliśmy na pewne granice. "Anything goes" - już nie przejdzie. Równie mało sensu ma też niekończąca się i głupia dyskusja na temat wierności rzemiosłu czy o teatrze reżyserskim. Jest tylko teatr dobry albo zły. 

Jak powinien wyglądać zatem dobry teatr? 

- Żeby zrobić dobry teatr, chętnie czerpię z doświadczenia nagromadzonego w ciągu trzech tysięcy lat. Ale jeśli chciałbym wystawiać "Opowieści lasku wiedeńskiego" jedynie jako klasykę (chociaż nie do końca wiem, co to miałoby znaczyć w teatrze), wylądowałbym w środku nudnego i martwego teatru. Idealną publicznością dla mnie jest taka, która oczekuje ode mnie prawdziwego wyzwania. Która chce, żeby ją zirytować, zainteresować i wyrwać z normalności - koniec końców środki są najmniej ważne. Jak powiedziałem: płomień, a nie popiół. 

Co chce pan zatem osiągnąć, kiedy w "The Rake\'s Progress" wprowadza pan odważne sceny erotyczne? Jak daleko można się posunąć w takich eksperymentach? 

- Właściwie to w teatrze nie powinno być granic. Są oczywiście uwarunkowania, które jednak chętnie rozciągam do granic możliwości. Tu zgadzam się z Heinerem Mullerem, który mówił: "Ograniczenie stwarza wolność". W przypadku "The Rake\'s Progress" chodzi o scenę w burdelu z kurwami i pijanymi mężczyznami. Właściwie nic tu nie wprowadzałem, tylko dokładnie przedstawiłem. W mojej interpretacji chodziło tylko o to, żeby pokazać absolutny chłód i szary smutek tej seksualności na sprzedaż. Nie jest to przyjemne, ale pasuje do kontekstu sztuki. 

Jak zdefiniowałby pan język swojego teatru? 

- Bezlitosny. Precyzyjny. Pozbawiony ironii. Obezwładniający. 

Czy są jacyś reżyserzy, którzy pomogli panu ten język wypracować, ukształtować? 

- Owszem, Klaus Michael Gruber, Pina Bausch, Ernst Wendt, Francis Ford Coppola, Michael Haneke. Chyba nic nie muszę dodawać... 

Od czasu Salzburger Festspieie nie był pan związany z żadnym teatrem. Czy potrzebuje pan wolności w pracy? Co ta wolność oznacza? Co ona daje? 

- Zawsze, bez względu na miejsce jestem wolny w swojej pracy. Bez niej to wszystko byłoby niemożliwe. I jeśli moja kariera ma sens, to tylko dlatego, że wywalczyłem sobie bezwarunkowo tę wolność. 

W 2011 roku zostanie pan dyrektorem Bayerischer Staatsschauspiel w Monachium. Jak pan sobie wyobraża swój teatr? 

- Ma to być platforma, wobec której publiczność ma jakieś uczucie, będą tam podejmowane tematy dla ludzi ważne, będą stawiane pytania, na które ludzie mają dziś niezadowalające odpowiedzi albo nie mają żadnych. Będziemy zaglądać w otchłanie, których każdy z nas się boi. Jako dyrektor teatru chcę jednak również przekazać swoje doświadczenie młodszym kolegom i stworzyć dla nich optymalne warunki, by znaleźli swoją drogę w sztuce. Chcę dać się zaskoczyć i swoje własne obawy pokonać coraz większym ryzykiem. Wiadomo, nie zawsze się to uda, ale bez takiej jazdy w kolejce górskiej w ogóle nie mógłbym istnieć. 

"Kobieta diabeł" - jakiego przedstawienia mogą się spodziewać widzowie w Warszawie? 

- Proszę pójść, obejrzeć i ocenić. Nie jestem od tego, żeby spełniać czyjeś oczekiwania. Dodatkowo będzie tam troje wspaniałych aktorów. Bez nich przecież nie ma co w ogóle myśleć o dobrym teatrze. 

Spotkania Teatrów Narodowych 

Burgtheater (Austria) "Kobieta diabeł" [na zdjęciu], Reż. Martin Kusej Spektakl uznany za najlepsze przedstawienie obszaru niemieckojęzycznego w ubiegłym roku. Kryminalny dramat namiętności w górskiej wiosce. 7,8 listopada, godz. 19.00 Piccolo Teatro di Milano (Włochy) "Trylogia letniskowa", Reż. Toni Senrillo Spektakl wg trzech krótkich sztuk Caria Goldoniego. Servillo podejmuje dialog ze słynną inscenizacją "Trylogii..." zrealizowaną w 1954 roku przez założyciela Piccolo Teatro Gtorgio Strehlera. 19,20 listopada, godz. 19.00

Agnieszka Michalak
Dziennik Gazeta Prawna
5 listopada 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia