Strumień nieświadomości

"Pamięć wody" - Bogdan Tosza - Teatr im. S. Jaracza w Łodzi

W repertuarze łódzkiego Jaracza brakowało spektaklu, na którym można się pośmiać - mimo, że "Pamięć wody" Shelagh Stephenson w reżyserii Bogdana Toszy to dramatyczna opowieść o życiu trzech sióstr, które starają się odnaleźć w trudnej życiowej sytuacji, nie brakuje momentów, w których rozbawienie bierze górę nad metafizyczną zadumą. Przedstawienie jest idealnym przykładem wyważonego połączenia tragizmu i komizmu

Oglądamy dzień  z życia trzech sióstr przygotowujących się do pogrzebu matki, której śmierć w każdej z córek wywołała wstrząs, z jakim radzą sobie na różne sposoby. W rozmowach powracają pamięcią nie tylko do dzieciństwa, ale także przytaczają wydarzenia, które rzekomo miały miejsce w ich dorosłym życiu. Owa „rzekomość” jest w tym wypadku słowem-kluczem, okazuje się bowiem, że to samo wydarzenie zapamiętać można na kilka różnych sposobów. Dotykamy tu fenomenu pamięci rzekomej, która sprawia, że określony incydent przefiltrowany przez doświadczenia i sposób postrzegania jednej osoby jest przez nią zapamiętywany zupełnie inaczej, niż przez inną. Matka (Monika Badowska) - co z pewnością jest bliskie doświadczeniu każdego rodzica posiadającego dorosłe dzieci - nie może pogodzić się z faktem, że córki nie zapamiętały licznych poświęceń i wysiłku, jaki włożyła w ich wychowanie, doskonale pamiętają natomiast rzeczy, których dla nich nie zrobiła, prezenty, których im nie kupiła i wycieczki, na które ich nie zabrała. „Skąd miałam wiedzieć o tych wszystkich rzeczach, nie umiem czytać w myślach” - mówi zrozpaczona kobieta, a właściwie jej duch będący projekcją umysłu jednej z córek, która - jako psychiatra, badający meandry ludzkiej psychiki - starała się zgłębić sposób myślenia swojej rodzicielki. Niestety władza rodziców nad dzieckiem okazuje się mitem, matka i ojciec nie są w stanie zapanować nad wspomnieniami swoich dzieci. Z drugiej jednak strony pamięć ma pewną właściwość podobną do wody, którą - jak mówi Make (Mariusz Witkowski) - można rozrzedzać w nieskończoność, ale najważniejsze elementy i tak pozostaną. Jednak diabeł tkwi w zmieniających odbiór rzeczywistości szczegółach.

Przedstawienie jest doskonale zagrane, aktorzy przeplatają tragizm z komizmem zachowując przy tym autentyzm niezwykle wyrazistych postaci. Siostry są kobietami o diametralnie różnych osobowościach - „nawiedzona”, nieustannie paląca marihuanę lekomanka Catherine (Katarzyna Cynke) charakteryzuje się niestabilnością emocjonalną oraz hipochondrią uprzykrzającą życie pozostałym członkom rodziny, Teresa (Matylda Paszczenko) to poukładana (przynajmniej pozornie) pani domu jedząca wyłącznie zdrową żywność, natomiast Mary (Urszula Gryczewska) reprezentuje naukowy, racjonalny światopogląd, nie chroni jej to jednak przed podejmowaniem złych wyborów, jak chociażby romans z żonatym mężczyzną, który ewidentnie ją oszukuje. Różnice w osobowościach sióstr za sprawą kostiumów i charakteryzacji są widoczne już na pierwszy rzut oka - głowę Catherine zdobią dredy, a jej błyszczące buty i fioletowa tunika tworzą dość specyficzny zestaw, wyraźnie kontrastujący z czarnymi, skromnymi strojami pozostałych sióstr. Klimat opuszczonego przez najważniejszą mieszkankę domostwa oddaje niezwykła scenografia będąca odwzorowaniem pokoju, w którym znajduje się czworo drzwi. Jedne prowadzą do garderoby, drugie do łazienki, trzecie to drzwi wejściowe, czwarte natomiast otwierają się na pozostałą część domu. Choć przestrzeń za drzwiami jest dla widzów ledwo widoczna (w zależności od zajmowanego miejsca na widowni widzimy całe pomieszczenia lub tylko ich niewielki fragment) dostrzegamy wykafelkowaną łazienkę i prowadzący na zewnątrz korytarz, w którym znajdują się liczniki oraz przytwierdzony do ściany rower. W centralnym miejscu pomieszczenia znajduje się łóżko, na ścianie wisi sporych rozmiarów lustro - każdy z elementów (dwa kaloryfery, drzwi, czy okna, zajmujące dwie trzecie jednej ze ścian pokoju) to pokryte patyną czasu fragmenty pamięci, wyzwalacze wspomnień, które w głowie każdej z sióstr tworzą inną konfigurację.

Na spektaklu Bogdana Toszy można się pośmiać - hipochondryczne ataki Catherine, która „umiera z bólu” z powodu wyimaginowanej cysty na jajniku, czy wywołana sporą ilością alkoholu szczerość opanowanej na co dzień Teresy to najzabawniejsze momenty przedstawienia. Jednak zasadnicza część opowiadanej historii mówi o nieumiejętności radzenia sobie z życiem, o rozczarowaniu i samotności, na jaką skazany jest człowiek - skoro nawet zapisywanie wspomnień w pamięci jest procesem dalece zindywidualizowanym, w jakim stopniu możemy zagłuszyć swoją samotność drugim człowiekiem? Czy ktokolwiek jest w stanie naprawdę zrozumieć, co dzieje się w naszej głowie? Zarówno relacje panujące między siostrami, jak i ich związki z mężczyznami pokazują, że odpowiedź na to pytanie jest negatywna. Zdanie sobie z tego sprawy jest jednym z najtrudniejszych momentów w życiu człowieka. Większość z nas - podobnie jak bohaterki - woli nie konfrontować się z tą myślą, zagłuszając ją lekami, narkotykami, alkoholem, czy drugim człowiekiem.

Olga Ptak
Dziennik Teatralny Łódź
5 października 2010

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...