Studium ludzi wewnętrznie wypalonych

"Król Lear" - reż: Cezarijus Graužinis - Wrocławski Teatr Współczesny

"Król Lear" Cezarijusa Graužinisa prezentowany we Wrocławskim Teatrze Współczesnym to ciekawy eksperyment formalny, który wymaga od widza doskonałej znajomości tekstu oryginału oraz dystansu. Wybitny szekspirowski dramat ubrany został w szaty groteski, która z jednej strony potęguje tragizm zawarty w utworze, z drugiej jednak sprawia, że spektakl staje się dla widza prawdziwym wyzwaniem. Fakt, iż jest on wystawiany w Teatrze Współczesnym w pełni uzasadnia wszystkie zastosowane na tekście zabiegi

Przedstawienie rozgrywa się w niewielkiej kwadratowej przestrzeni ograniczonej ścianami przypominającymi zgliszcza zamczyska, tyle, że są to ruiny na wskroś współczesne. Z prawej strony widzimy luksferową ścianę, która co jakiś czas rozbłyskuje czerwonym światłem, pozostałe elementy ogradzające przestrzeń zostały jedynie zasygnalizowane przez betonowe murki i prostopadłościenne kolumny przywodzące na myśl budowę miejskiego apartamentowca. Widzimy świat tuż po upadku lub chwilę przed odbudową - owo zawieszenie charakterystyczne jest także dla zachowań postaci czekających na nastanie nowego ładu. Nad ich głowami zwisa sześć mosiężnych żyrandoli-pająków przypominających o minionym bogactwie, podłoga pokryta jest intarsjowanym parkietem z motywem gwiazdy, jednak wokół króluje pustka. Podstawowymi rekwizytami są aluminiowe wiadra, które co chwilę zmieniają funkcję, zderzane są z podłogą wywołując nieprzyjemnych hałas, który w połączeniu z nieustannym, natężonym krzykiem postaci sprawia, że percepcja widza wystawiona zostaje na próbę. Poszatkowany tekst Szekspira, wypowiadany przy dźwiękach współczesnej muzyki autorstwa Martynasa Bialobžeskisa uwypukla dwa wątki, które reżyser uczynił istotą przedstawienia - knowania Edmunda (Krzysztof Boczkowski) przeplatają się z posunięciami wyrachowanych córek Leara. Kiedy Goneryla (Marta Malikowska-Szymkiewicz) i Regana (Anna Kieca) mają już w ręku władzę koło destrukcji rozkręca się pochłaniając kolejne ofiary. Wszystkiemu przygląda się odrealniony Lear (Bogusław Kierc), który przebywa jakby w innym świcie, nie uczestniczy w scenicznych wydarzeniach. Widzimy budzącego śmieszność, ubranego w białe kalesony i koszulę starca, który bezradnie włóczy się po scenie co chwilę zapadając w stan odrętwienia, wlepiając wzrok w pustkę. Jest jednak ktoś, kto wziął na siebie rolę przywódcy i jako alter ego króla stał się także komentatorem wydarzeń. Wokół tej postaci skupiona jest akcja.

Rola Błazna (Maria Czykwin) jest osią, wokół której zbudowano sceniczny świat. Intryguje już sama jej fizyczność - to postać głęboko zanurzona w estetyce burtonowskich filmów, którą umiejscowić można gdzieś między Edwardem Nożycorękim, a tytułowym bohaterem filmu „Sweeney Todd”. Błazen często zabiera głos, komentuje, wypowiada kwestie w imieniu podstarzałego władcy, lecz jednocześnie funkcjonuje poza nawiasem scenicznej rzeczywistości. Pełni funkcję wszechwiedzącego narratora, a wszystko, co dzieje się przed naszymi oczami, jego nie dotyczy. Każda z postaci ubrana jest w stój przypominający łachmany, przywodzący na myśl ubiór średniowiecznego, niezamożnego mieszczanina. Jedynie błazen paraduje po scenie w cylindrze i obcisłym fraku, a w jego prześmiewczym uśmiechu widać spokój człowieka, który zna początek i koniec opowiadanej historii. Lear, inaczej niż u Szekspira, od samego początku pogrążony jest w szaleństwie - aż dziw, że do tej pory był w stanie sam zarządzać królestwem, że nie oddał go córkom wcześniej. Reżyser poprzestawiał akcenty, pozmieniał nieco zależności między bohaterami budując swój świat, w którym każdy z bohaterów ma własny plan, jednak postaci nie rozmawiają ze sobą, a wszelkie padające ze sceny kwestie pełnią funkcję informacyjną lub mają za zadanie jedynie obnażenie sposobu myślenia postaci, nie realną komunikację. W swoich indywidualnych planach nikt nie uwzględnia pozostałych. Sceniczne uniwersum zredukowane zostało do kilku planet, które krążą po orbitach różnej wielkości nigdy się nie spotykając. Nie ma tu uczuć, wszystko jest mechaniczne - od ruchów postaci po generowane gdzieś z wnętrza tych ludzkich maszyn odruchy, będące jedynie przejawem fizycznego trwania, życia pozbawionego emocji. Lear upośledzeniem czucia, zanikiem zdolności odbierania emocji dorównuje współczesnemu człowiekowi, którego odporność na bodźce podobna jest do wrażliwości betonowych konstrukcji, wśród których rozgrywa się akcja.

Przedstawienie Cezarijusa Graužinisa to nihilistyczna wizja rzeczywistości pozbawionej wartości, których raczej trudno doszukać się w przedstawieniu. Każe to nam zaliczyć spektakl do nurtu teatru intelektualnego, sztuki koncepcyjnej, która sprawę emocji traktuje w sposób marginalny, odsuwa na dalszy plan. W tej trudnej konwencji doskonale odnaleźli się aktorzy, którzy zbudowali spójne, pełne determinacji postaci, jakimi nie rządzi szczerość, współczucie, ani nawet nienawiść, lecz wewnętrzny pęd ku destrukcji wpisany w ułomną naturę ludzi z przetraconym kręgosłupem moralnym. Ich degeneracja (zarówno fizyczna jak i umysłowa, co doskonale oddano w sposobie budowania postaci) została tak daleko posunięta, że nie sposób oceniać ich kategoriami istot myślących i czujących. Groteskowej konwencji momentami blisko do teatru absurdu, innym razem do horroru, w którym okrucieństwo przeplata się z momentami ulgi. Gloucester (Szymon Czacki), któremu wyłupiono oczy wzbudza ambiwalentne odczucia, nic nie jest tu jednoznaczne, łatwe do zaklasyfikowania. Podobnie, jak całe przedstawienie, które wywoływać może skrajne reakcje. Reżyser dość instrumentalnie potraktował tekst klasyka, jednak dzięki temu przedstawił autorską wizję współczesnego świata, której trudno odmówić trafności. W jego przedstawieniu możemy się przejrzeć jak w lustrze. A że nie jest to przyjemny widok, to już zupełnie inna sprawa.

Olga Ptak
Dziennik Teatralny
3 lutego 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia