Stwarzanie gorzkich opowieści

rozmowa z Pawłem Szkotakiem

Nie zakładałem, że Mistrz i Małgorzata stanie się łatwą, lekką propozycją repertuarową. Jeżeli to przedstawienie poprzez swoje wyjątkowe walory inscenizacyjne przesunęło się w kierunku pozycji bardziej popularnej, to... niekoniecznie takie były dyrektorskie intencje - mówi Paweł Szkotak w rozmowie z Bartłomiejem Miernikiem

BartłomiejMiernik: W Twojej biografii artystycznej zawsze ciekawił mnie moment przejścia z teatru alternatywnego do miejskiego teatru repertuarowego. Kilkanaście lat temu kojarzono Cię przecież z Teatrem Biuro Podróży, i nagle, w 2003 roku, otrzymałeś nominację na stanowisko dyrektorskie w Teatrze Polskim w Poznaniu. Przytoczę fragment wywiadu z prezydentem miasta Ryszardem Grobelnym: „– W kontekście Teatru Polskiego padło nazwisko Pawła Szkotak:a jako potencjalnego następcy dyrektora Wodzińskiego Co Pan myśli o takim kandydacie? – pyta recenzentka. – Słyszałem o nim dobre opinie jako reżyserze, wiem mniej więcej, czym się zajmuje, ale nie wiem, czy byłby dobrym dyrektorem teatru”.

Paweł Szkotak: (śmiech)

Miernik: Czy po sześciu sezonach w tym teatrze udało Ci się wreszcie przekonać prezydenta miasta? Jak wyglądało Twoje entrée w Teatrze Polskim – budynku z klasycznym wnętrzem i kandelabrami na widowni?

Szkotak: Uwierzysz, jeśli powiem, że ta dyrekcja to był całkowity przypadek, że nigdy jej nie planowałem? Pracowałem tu wcześniej jako reżyser. W 2001 roku zrobiłem Martwą królewnę Nikołaja Kolady, było to jeszcze za dyrekcji Pawła Łysaka i Pawła Wodzińskiego. Kiedy dowiedziałem się, że obaj dyrektorzy stąd odchodzą, namawiałem ich, by pozostali. Byłem zżyty z tym teatrem, ceniłem zespół aktorski, ale nie przeszło mi przez myśl, że mogę zostać tu dyrektorem. Decyzja o objęciu dyrekcji naczelnej i artystycznej tego teatru była trudna, głównie z powodu mojej pracy w Teatrze Biuro Podróży. Zdecydowałem się w końcu na dyrektorowanie w Teatrze Polskim, bo lubię wyzwania.

Miernik: Lokalni dziennikarze zauważyli, że odkąd zostałeś dyrektorem tego teatru, jego profil stał się jaśniejszy i lżejszy. Zgadzasz się z takim sądem?

Szkotak: Sporo jest kontynuacji. Robię trochę więcej prapremier dramaturgii współczesnej niż moi poprzednicy. Najbliższa, nad którą obecnie pracuję, sztuka Erica Coble’a Trup, będzie dwudziestą prapremierą, którą przygotowaliśmy za mojej dyrekcji. Sporo autorów tu odkryliśmy, odbyła się tu światowa prapremiera powieści Elfriede Jelinek Amatorki w reżyserii Emilii Sadowskiej. Nazwisk znanych autorów można by wymienić cały szereg. Natomiast podstawowa różnica polega na tym, że staram się pokazywać na scenie człowieka w sytuacji, w której upada i się podnosi. Rozmawiamy o problemach w sposób bardziej przyjazny dla odbiorcy. Programowo nie robimy fars, nie gramy przed południem dla dzieci i młodzieży. Okazało się, że można przekonać poznaniaków do artystycznego repertuaru. A Poznań jest trudnym miastem dla teatru. Ciągle jeszcze istnieje tu legenda teatru Izabelli Cywińskiej – przez wiele lat to jej teatr był sztandarowy dla tego miasta.

Miernik: Jaki jest dziś profil Teatru Polskiego? Wydaje mi się, że przez sześć lat parę ambitnych założeń jednak się rozmyło, nie wszystko jest tak różowe, jak opowiadałeś w wywiadach parę lat temu. Znacznie rzadziej organizujecie czytania i prezentacje dramaturgii obcojęzycznej, powtarzają się od kilku sezonów te same nazwiska reżyserskie.

Szkotak: Obok dramaturgii współczesnej pokazujemy wciąż trochę klasyki. Staram się, by była realizowana przez wybitnych reżyserów: Annę Augustynowicz, Marka Fiedora, Piotra Cieplaka. To przecież zestaw reżyserskich nazwisk, których żaden teatr by się nie powstydził. Cały czas się uczymy, każdy sezon przynosi coś nowego, natomiast generalnym wyborom pozostanę wierny. Z jednej strony chcę, by ten teatr opierał się na współczesnej dramaturgii obcej i polskiej, o prapremiery, a z drugiej – by na scenie pokazywana była światowa i polska klasyka w nowych interpretacjach. To nasze dwa wiosła, których używamy, by łódź płynęła naprzód. Na pewno w repertuarze brakuje nam Shakespeare’a. Ale do tej dramaturgii musiałem najpierw skompletować zespół, poczekać, aż dojrzeje. Drugi grzech zaniedbania to wielka literatura polskiego romantyzmu.

Miernik: Recenzenci mają do Teatru Polskiego w Poznaniu ambiwalentny stosunek, z kolei młodzi reżyserzy opowiadają, że skoro nie odkryli prapremierowego tekstu do zaproponowania Szkotak:owi, to tutaj nie przyjadą.

Szkotak: Jeżeli mam do wyboru dwa interesujące teksty, z których jeden jest prapremierowy, a drugi był miesiąc temu pokazany we Wrocławiu i Gdańsku, to oczywiście wybiorę ten prapremierowy. Reżyserzy narzekają? Ale przecież dziś tak łatwo jest znaleźć nowe teksty, bilety lotnicze są takie tanie! Jestem w Londynie raz w miesiącu i na bieżąco oglądam przedstawienia w Royal Court, National, Old Vic. Do Berlina jest z Poznania bliżej niż do Warszawy, a bilet kosztuje mniej więcej tyle samo. Żyjemy przecież w rzeczywistości odmiennej niż trzydzieści lat temu. Staram się szukać nowych tekstów, które wzbogacą polski rynek teatralny. Łatwizną byłoby, gdybym wziął przebój, będący wydarzeniem dwa lata temu w Warszawie.

Miernik: Mówisz o nowych tekstach, szukasz paliwa dla teatru, który prowadzisz. Ale nie interesuje Cię nurt teatru postdramatycznego, nie zapraszasz najmłodszych polskich reżyserów, którzy dekonstruowaliby klasykę, takich jak Wiktor Rubin czy Weronika Szczawińska. Szukasz dramatów, myślisz tekstami, chcesz je reinterpretować, a nie wywracać na nice – myślisz o teatrze w sposób klasyczny.

Szkotak: Artur Tyszkiewicz reinterpretował tu Krawca i Ferdydurke, Emilia Sadowska zrobiła Zwał Sławomira Shuty. Wiesz, ja się przed tym nie zamykam, przeciwnie, klasyka, którą jednak od czasu do czasu tu wystawiamy, nie jest przecież „po bożemu”. Na scenę przenosimy też powieści. Myślałem o tym, by przynajmniej raz w sezonie mierzyć się z wielkim dziełem literackim, stąd wzięły się Proces, Biesy, W oczach Zachodu, Mistrz i Małgorzata.

Miernik: Odpowiadasz mi dyplomatycznie. Ale gdyby przyszła do Ciebie młoda reżyserka z propozycją rozmontowania na scenie klasycznego tekstu Fredry czy Słowackiego, przyjąłbyś ją
do pracy?


Szkotak: Musiałbym tę propozycję zobaczyć, przeczytać, ale rozumiem, że rozmawiamy w kręgu pewnych hipotez (śmiech). Wolałbym przedstawienie zaangażowane społecznie, które by zostało oparte o wypowiedzi zwalnianych z pracy robotników „Ceglorza”. Dla mojej widowni byłoby to istotniejsze niż udowadnianie, że Fredro jest zramolałym autorem. Ale dopuszczam w tym teatrze inne punkty widzenia, inną optykę niż moja. Grzegorz Jarzyna w Magnetyzmie serca pokazał, że Fredro wciąż może być świetnym autorem dla teatru. To raczej kwestia sprawności reżyserskiej, elementarnej umiejętności interpretacji tekstu. Udowadnianie na scenie tego, że Mickiewicz czy Fredro są słabymi autorami, czy nazwijmy to ładniej: autorami „wyczerpanymi”, uważam za dosyć jałowe przedsięwzięcie. Teatr nie powinien służyć literaturze, ale ludziom. Powinien być dedykowany publiczności, a mniej literackim zabawom. Cenię przedsięwzięcia bardziej użyteczne społecznie. Wolę Mykwę Piotra Rowickiego, która opowiada o polskim antysemityzmie, o Jedwabnem. Siedzimy przecież i rozmawiamy w mieście, w którym pływalnia miejska znajduje się w dawnej synagodze. Mówienie o tym ze sceny wydaje mi się ważniejsze niż pastwienie się nad Fredrą.

Miernik: Przywołałeś Mykwę. Pamiętam premierę tej sztuki i Twoje zaniepokojenie odbiorem przedstawienia. Przecież jesteś tu już szósty sezon, znasz tę publiczność, sprawę Jedwabnego mamy przepracowaną: napisano książki, ukazały się reportaże, przez media przetoczyły się gorące dyskusje, głos zabrali najważniejsi ludzie w państwie. Skąd zatem Twój niepokój?

Szkotak: Mimo to trafiliśmy na opór. Przedstawienie powstawało w dziwnej atmosferze. W jednej z poznańskich firm złożyliśmy zamówienie na uszycie replik mundurów formacji SS. Wszystko było dogadane, egzemplarze wybrane. Kiedy pojechaliśmy po odbiór, właściciel powiedział, że na ten antypolski spektakl guzika nam nie sprzeda. Liczyłem, że Mykwa stanie się w Poznaniu początkiem debaty prasowej na temat trudnych spraw związanych z relacjami polsko-żydowskimi. Ale tak się nie stało. Kiedy próbujemy zainteresować spektaklem szkoły, natrafiamy na rodzaj rezerwy, czasami wręcz niechęci. Więc może temat polskiego antysemityzmu nie jest jeszcze przepracowany? Został przerobiony w umysłach elity intelektualnej. Dla większości widzów nadal jednak jest niewygodny, kontrowersyjny.

Miernik: Ale rozmawiamy przecież o Poznaniu, o publiczności wielkomiejskiej, inteligenckiej.

Szkotak: Mam wrażenie, że reakcja na ten spektakl byłaby taka sama w wielu polskich miastach. To nie o poznańskość tu chodzi, ale o polskość. Chociaż obserwuję, że widzowie wychodzą z niego poruszeni. Jego forma teatralna jest nowoczesna i przemyślana: świetna scenografia, znakomita rola Wojciecha Kalwata, ciekawy, prowokujący tekst Piotra Rowickiego, laureata naszego konkursu dramaturgicznego. Uważam to przedstawienie za jedno z lepszych w naszym teatrze, a mimo to nasz dział sprzedaży drży, kiedy wprowadzamy je do repertuaru.

Miernik: Scena, którą kierujesz, przestała być modna. Nie widzę zbyt często Waszych spektakli na festiwalach. Robisz ważny teatr oparty na świetnej dramaturgii, natomiast większość krytyków jakby przestała Was dostrzegać.

Szkotak: Zdaję sobie sprawę z faktu, że na tak zwanej giełdzie teatralnej nie jesteśmy na samym szczycie. Słusznie zauważyłeś, że teatrem, jak i innymi dziedzinami życia społecznego, rządzi moda. Oczywiście to nie takie trudne, by się na te szczyty wdrapać. Wystarczy zaprosić siódemkę gorących reżyserskich nazwisk, przekonać tych reżyserów, by zechcieli tu przyjechać. Może wówczas reflektory recenzenckie zostałyby zwrócone w naszą stronę. A może to ja przestałem być modny (śmiech), każdy ma swój czas. Kiedyś ten teatr był zasilany przez nową dramaturgię, ale wtedy była moda na nią. Siłą rzeczy mówiło się o naszym teatrze. Ja się nowym dramatem interesowałem zawsze, byłem więc w nurcie przemian, natomiast kilka lat temu zaczęła się moda na coś innego. Ale ja aż tak się tym nie przejmuję. Przejąłbym się, gdybym miał puste widownie. Brak zaproszeń na festiwale istotnie nam doskwiera, trochę boli... (milczenie) Być może powinienem zaprosić do pracy nowe nazwiska?

Miernik: Stworzyłeś konkurs dramaturgiczny „Metafory Rzeczywistości”, by dostarczał Teatrowi Polskiemu nowych tekstów, zasilał szufladę w dyrektorskim biurku. Pomysł świetny, bo i praktyczny, i penetrujący rynek młodych dramaturgów.

Szkotak: Ten konkurs jest po to, by dać piszącym – tym doświadczonym i tym młodym – szansę na to, by ich teksty zostały skrupulatnie przeanalizowane. Jeżeli przejdą do dalszego etapu, to autorzy będą mieli szansę na porządne warsztaty z aktorami. Przykładam do nich ogromną wagę, uważam, że są wyróżnikiem tego konkursu. Oczywiście, zależy mi na tym, by nagrodzone teksty wchodziły do naszego repertuaru. Wszystkie teksty czytamy pod godłami, po to, żeby debiutant miał taką samą szansę jak doświadczony autor. Uważam, że podstawowym paliwem teatralnym jest dobry, mocny tekst. Może moja praca reżyserska nie zawsze to potwierdza, szczególnie w Teatrze Biuro Podróży, w którym rzadko padają słowa (śmiech), ale sądzę, że najbardziej rozbuchana inscenizacja czy przewrotna interpretacja możliwa jest tylko wtedy, gdy zasilana jest dobrą literaturą.

Miernik: Ostatnio nie mogliśmy oglądać za wiele Twoich prac reżyserskich w teatrach repertuarowych. Parę sezonów wstecz rozmawiałem z Piotrem Kruszczyńskim, wówczas jeszcze dyrektorem Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu, który tłumaczył mi, dlaczego dyrektor nie ma czasu reżyserować. Konstruuje bowiem wizerunek całego przedsięwzięcia, ma też inne relacje z aktorami niż reżyser. Dyrektor jest od pokazywania cudzych spektakli, zapewnienia reżyserom warunków do pracy.

Szkotak: Przede wszystkim brakuje mi czasu. Mnóstwo jest spraw czysto ludzkich, w teatrze spędza się ranki i wieczory. Lubię reżyserować, nadal mam coś ważnego do powiedzenia, mam w szufladzie teksty autorów wciąż jeszcze w Polsce nieznanych, których chcę pokazać na scenie, przymierzam się też do realizacji kilku klasycznych pozycji. Teatr Polski w Poznaniu nie jest jednak teatrem jednego reżysera…

Miernik: ...jak inny teatr w tym mieście...

Szkotak: (śmiech) ...na przykład. Teatr Polski jest autorski w rozumieniu „intelektualnej pieczęci”, doboru reżyserów, repertuaru, odpowiedzialności za program. Natomiast zawsze jestem zadowolony, gdy uda mi się zaprosić do pracy znakomitego reżysera. Nie ma we mnie lęku, że ktoś mi ukradnie zespół, nie zazdroszczę sukcesów reżyserowi pracującemu w tym budynku. Przeciwnie, uważam, że sukcesy innych tworzą wizerunek tego teatru. Na tym, że zapraszam dobrych, uznanych reżyserów, korzysta przecież zespół aktorski. A swoje autorskie spektakle mogę robić w Teatrze Biuro Podróży, za swoje pieniądze.

Miernik: Jeden z ostatnich Twoich pomysłów to festiwal „Bliscy Nieznajomi”.

Szkotak: Każda edycja tego festiwalu ma swój temat. Pierwsza nosiła tytuł „Blizny historii”, druga „Wykluczeni”, trzecia będzie się nazywała „Święta rodzina”. W pierwszej edycji zależało mi, by pokazać, jak historyczne zaszłości wpływają na teraźniejszość, co się działo pomiędzy narodami w Europie. Druga edycja opisywała społeczeństwo, pokazywałem grupy z różnych powodów wykluczone ze społeczeństwa. Trzecia edycja prowokacyjnie poświęcona będzie „świętej rodzinie”. Chcę pokazać, jak ta najmniejsza komórka społeczna zmienia się od środka.

Miernik: Komu chcesz pokazać? Jaka jest publiczność, dla której robisz ten festiwal?

Szkotak: Analizujemy to. Zlecamy fachowe badania. Przychodzi do naszego teatru głównie ta najbardziej pożądana publiczność: młoda inteligencja, studenci, licealiści, ale nie brakuje też solidnego poznańskiego mieszczaństwa.

Miernik: W tym sezonie pokazaliście dwie premiery. Mistrz i Małgorzata odnosi sukces frekwencyjny, trudno się dostać na to przedstawienie, bilety sprzedają się na pniu. Widzowie pocztą pantoflową przekazują sobie informacje, jakie triki i efekty dzieją się na scenie. Rozmawialiśmy przed chwilą o profilu teatru, inteligenckiej publiczności, a sukcesem okazuje się przykrojona do sztuczek scenicznych szkolna lektura…

Szkotak: Nie deprecjonujmy Mistrza i Małgorzaty z tego powodu, że jest lekturą. To przecież arcydzieło literatury światowej. Fakt, że jest w kanonie lektur, nie powinien go dyskwalifikować. Zależało mi, by mieć ten tekst w repertuarze, by wyreżyserował go Grigorij Lifanow. Ten spektakl jest rzeczywiście niewiarygodnie widowiskowy, podobnego wydarzenia nie było w Poznaniu od lat. Bilety na niego są bardzo drogie, ale znikają w ciągu kilku minut, a przed teatrem pojawiają się koniki. Trudno mi się z takiego zjawiska nie cieszyć.

Miernik: Czy widowiskowość tego spektaklu nie przysłania jednak jego myśli? Przecież dogadzacie widzom prostymi sposobami, mamiąc ich świecidełkami. To już tylko mały krok do musicalu, spadającego na scenę żyrandola…

Szkotak: Ten spektakl rzeczywiście został zrealizowany „po bożemu”. Gdybyśmy go porównali z realizacją Krystiana Lupy, dostrzeglibyśmy, jak różnie można zinterpretować to samo dzieło. Naiwnie myślę, że może widz po obejrzeniu Mistrza i Małgorzaty skusi się i na następny weekend kupi bilety na Mykwę. Prowadzenie miejskiego teatru repertuarowego polega na dialogu z publicznością. Najgorszy jest taki teatr, do którego nikt nie chodzi. W teatrze repertuarowym proporcje między eksperymentem a codzienną strawą dla widowni powinny zostać zachowane. Obowiązkiem takiego teatru jest grać na dwóch scenach kilkaset przedstawień w roku. Tu nie ma miejsca na trwające pół roku szalone eksperymenty… Teatr Polski nie jest teatrem laboratoryjnym. Jestem kapitanem parostatku, który płynie środkiem akwenu, ale to celowy kurs, związany z pragnieniem, by widzowie jednak co wieczór do nas przychodzili. Nie wkraczam na mielizny farsy ani na mielizny skatologii. Nie wiozę przecież piętnastu pasażerów, tylko tysiące. W teatrze repertuarowym kurs koryguje się powoli, jeśli teraz przełożę ster, to efekt będzie widoczny najwcześniej za dwa sezony.

Miernik: W grudniu 2009 roku odbyła się premiera spektaklu Przyjaciel Radosława Paczochy – tekstu, który wygrał ostatnie „Metafory Rzeczywistości”. Zarzucano mu pewną doraźność, powstał bowiem w oparciu o historię rodziny Olewników. Autorowi udało się zobiektywizować tę historię, stworzyć głębokiestudium przyjaźni.

Szkotak: Radosław Paczocha to kolejny młody autor, którego warto promować. Posiada bogaty warsztat dramaturgiczny, potrafi używać różnych stylistyk. Być jak Kazimierz Deyna i Przyjaciel to teksty, ma się wrażenie, napisane przez dwie różne osoby. Świadczy to o jego sporych umiejętnościach pisarskich. Mieliśmy – my, jurorzy – wątpliwości związane z tym, że tekst dotyczy sprawy jeszcze nie zamkniętej, wciąż żywej medialnie. Krzysztof Rekowski, reżyser spektaklu, starał się nadać tej historii wymiar jeszcze bardziej uniwersalny. Niedawno po spektaklach mieliśmy dwa spotkania z publicznością, na których okazało się, że wiele osób nie zna tej sprawy.

Miernik: Autorowi sztuki udało się w poetyckiej formie zawrzeć pytanie o prawdę. Ciekawa gra toczy się między oskarżonym a oskarżającym. Do końca spektaklu nie wiemy, jak wyglądała prawda, czy bohater rzeczywiście zabił. Widziałem ten tekst czytany na „Metaforach Rzeczywistości”, następnie zobaczyłem spektakl Rekowskiego. Podobała mi się ascetyczność formy próby czytanej. Stół, dwa krzesła i mężczyźni w gęstej atmosferze prostych pytań i zagmatwanych odpowiedzi. W spektaklu inaczej ustawiono akcenty.

Szkotak: Rekowski świetnie zbalansował ostrość reportażu z uniwersalnymi pytaniami. Ten trudny spektakl widzowie oglądają w skupieniu. A rzeczywistość ciągle dopisuje ciąg dalszy. Ostatnio do autora zadzwonił ojciec Krzysztofa Olewnika, na spektaklu ma pojawić się jego siostra…

Miernik: Gdy ukaże się ta rozmowa, będziemy tuż po premierze Trupa Erica Coble’a w Twojej reżyserii.

Szkotak: To autor słabo rozpoznawalny w Europie, znany i grywany głównie w krajach anglosaskich, twórca kilkudziesięciu tekstów dla teatru i telewizji. Sztuka opowiada o problemie manipulacji medialnej, o tym, jak telewizja zmienia nasze życie. Wirtualny świat staje się bardziej realny niż ten, w którym żyjemy. Jak łatwo nas namówić, byśmy zrezygnowali z samodzielności, własnej woli, jak chętnie oddajemy się podejrzanym autorytetom. A to wszystko pokazane jest z poczuciem humoru.

Miernik: Jak w Mistrzu i Małgorzacie…

Szkotak: Trochę jednak inaczej (śmiech). Zaraz, zaraz... Nie zakładałem, że Mistrz i Małgorzata stanie się łatwą, lekką propozycją repertuarową. Jeżeli to przedstawienie poprzez swoje wyjątkowe walory inscenizacyjne przesunęło się w kierunku pozycji bardziej popularnej, to… niekoniecznie takie były dyrektorskie intencje (śmiech). Z Trupem sytuacja może być odwrotna, bowiem tekst ma formę czarnej komedii, a w mojej realizacji może się stać coś podobnego, jak z Opowieściami o zwyczajnym szaleństwie Petra Zelenki. Ze śmiesznego tekstu stworzyłem dość gorzką opowieść.

Paweł Szkotak – z wykształcenia reżyser i psycholog kliniczny. Założyciel Teatru Biuro Podróży (1988) oraz jego długoletni dyrektor. Od 2003 roku dyrektor naczelny i artystyczny Teatru Polskiego w Poznaniu. Zdobywca m.in. nagród Fringe First (1995), Critics’ Award (1995) i Hamada Award (1996) na Festiwalu Teatralnym Fringe w Edynburgu dla spektaklu Carmen Funebre, nagrody Ministra Kultury (2002), nagrody Ministra Spraw Zagranicznych (2002), Paszportu „Polityki” 2004 w dziedzinie teatru, Medalu
„Gloria Artis” w 2008 roku.

Bartłomiej Miernik – absolwent Wydziału Wiedzy o Teatrze warszawskiej Akademii Teatralnej; od 2003 roku w miesięczniku „Teatr”, sekretarz redakcji.

Bartłomiej Miernik
Teatr
9 kwietnia 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia