Styczeń, 2020

W Trzech Zdaniach

1 stycznia 2020 roku, jak zawsze, koncert Filharmoników Wiedeńskich (tym razem pod dyrekcją Christiana Thielemanna) w Złotej Sali Towarzystwa Muzycznego. Święto noworocznej tradycji, niezmienności, trwania, tak rzadkie już dzisiaj: piękne wnętrze, olśniewająco elegancka publiczność, orkiestra ubrana jak spod igły, wymyślne dekoracje kwiatowe, maestria wykonawcza... Zastanawiam się co by było, gdyby to transmitowane na cały świat wydarzenie muzyczne poddać obowiązującej dziś zasadzie innowacyjności: żeby było inaczej, żeby dać kopa, niech pędzi, nich się rozwija, unowocześnia! Może niepoprawni koryfeusze zmian wreszcie pojmą, że nie zawsze tak trzeba i nie ze wszystkim się da! (1.01)
***

„Echo serca", kolejny telewizyjny serial medyczny dawał się oglądać, aż do dnia, kiedy w tytule pojawiły się dodatkowe słowa: „Noc Sylwestrowa". Kto skierował tak nieprawdopodobnie głupi scenariusz do realizacji pozostanie zapewne tajemnicą. Czego tam nie było: i 39 piętro nieoddanego do użytku budynku, gdzie uwięzieni zostali lekarze, karnawałowo poprzebierani i ucharakteryzowani, i dwa pająki ptaszniki, z czego jeden (Herkules) wędrował ulicami wyludnionego miasta, by próbować sforsować terrarium, w którym zamknięta była pajęczyca Matylda (metafora?), i akt seksualny na mobilnych rusztowaniach ochroniarza z ochroniarzową (a może kandydatką na ochroniarzową?), i pełne napięcia oczekiwanie podczas balu sylwestrowego na ogłoszenie przyznania funduszów dla szpitala, i młody, zakochany chłopiec, który wyznanie miłości postanowił wyartykułować za pomocą projekcji na ścianie budynku, i sztucznie wywołany alarm pożarowy... To wszystko w czterdziestu, bodaj, minutach – dosyć, dosyć, miejcie dla mnie odrobinę szacunku! (2.02)
***

„Pan T." – zdumiewający film i wcale nie dlatego, że z jego powstaniem wiąże się afera o prawa autorskie związana ze scenariuszem w jakiejś części opartym na „Dzienniku 1954" Leopolda Tyrmanda, którego strzeże spadkobierca pisarza, jego syn Matthew, ale dlatego, że jest to film irytujący, właściwie nie najlepszy, manieryczny, ale jednocześnie wciągający, a miejscami wręcz znakomity. Paweł Wilczak grający Tyrmanda (raczej Pana T., bo twórcy odżegnują się od wszelkich podobieństw), ale – co by nie mówić – to jest Tyrmand, tylko daleki od powszechnych wyobrażeń o pisarzu, o jego prowokacyjnym zachowaniu, o strojach, a na ekranie jawi się smutas, snujący się po pustym, zamarłym mieście, odległym od Warszawy, jaką wielu starszych telewidzów kojarzy z tamtymi latami. Słowem, dzieło reżysera Marcina Krzyształowicza można interpretować jedynie jako fantazję na temat subiektywnej wyobraźni twórcy z czasów komuny, który wolność pielęgnuje w sobie, czyli jest to obraz skrajnie „wsobny", odarty z nadmiernie realistycznych ozdobników, używający gry skojarzeń, ocierający się o nadrealizm i absurd, być może o realizm, ale magiczny, broń Boże nie jest to żadna kronika dokumentalna, żadna „porządna" biografia. (3.01)
***

Tekst sztuki (?) Mateusza Pakuły pt. „Kowboj Parówka" trafił na moje dyrektorskie biurko kilka lat temu i wówczas nie wzbudził we mnie entuzjazmu i nie zdecydowałem się skierować go do realizacji, ale dzisiaj, po obejrzeniu spektaklu w Narodowym Starym Teatrze (na Scenie Kameralnej) myślę, że może wówczas zabrakło mi wyobraźni i odwagi. Premierowe przedstawienie w „Starym" Pakuła zatytułował „Chaos pierwszego poziomu", to jego tekst i jego reżyseria, a traktuje o historii ewolucji (i nie tylko!), epatując fantazyjnymi postaciami, takimi jak „Białko Motoryczne", „Dinozaurzyca", „Komórka Jajowa", „Szczur" itp., aktorzy mają co grać, oj, mają i dobrze się z tego wywiązują! Zaczyna się świetnie, potem jest gorzej i gorzej, a mogłoby być do końca świetnie, gdyby dramaturg, tworząc erudycyjny tekst (wykład akademicki?!), wykazał się większym słuchem teatralnym (myślę o rytmach, rugowaniu dłużyzn, wydobywaniu point itp.), lub gdyby reżyser poskromił nieco pychę dramaturga – piszę to i od razu przepraszam, że nie mam racji, przecież Mateusz Pakuła to twórca obsypany nagrodami i nominacjami, głównie w dziedzinie literatury scenicznej, więc tylko się ośmieszam. (5.01)
***

„Dwóch papieży", dzieło wdeptane w ziemię na portalach społecznościowych przez red. Pawła Chmielewskiego (PCh24.pl), jest filmem znakomitym, koncertowo granym przez Anthony Hopkinsa i Jonathana Pryce'a, a prawie wszystkie wytykane przez Chmielewskiego wady odczytuję jako zalety. Nieważne, ile jest w obrazie reżysera Fernando Meirellesa prawdy, a ile fikcji, nieważne jaki jest stosunek platformerów Netflixa (zaangażowanych w produkcję filmu) do aborcji, do wiary, czy do Kościoła, ważne jest, że TO konkretnie dzieło jest głęboko humanitarne, bo na ekranie obaj dostojnicy nie udają, że są nieomylni („błądzić, wątpić – to rzecz ludzka"), mają różne poglądy, ale potrafią patrzeć na siebie z szacunkiem, przez co zarówno Razinger, jak i Bergoglio (Benedykt XVI i Franciszek) zostają prawdziwie uczłowieczeni (na czym zyskuje głównie ten pierwszy, w naszej pamięci nieco hieratyczny papież). Ale najbardziej zaimponował mi sposób w jaki reżyser współpracuje z wybitnymi aktorami stwarzając porządek filmowy (kadry, montaż, ruch, zbliżenia), pracujący głównie na ich korzyść i im służący (zawsze ceniłem taką umiejętność reżyserską!). (6.01)
***

„Irlandczyk" pokazuje kawał ważnej historii Stanów Zjednoczonych, historii powiązań mafijno-biznesowo-politycznych, wcale nie tak odległych (lata 60. I 70.) i prawdopodobnie dlatego podniosły się głosy wśród potomków nieżyjących już bohaterów tamtych wydarzeń, że film Marina Scorsese zakłamuje prawdę, a reżysera należałoby „złapać za bety i udusić jak kurczaka". To jest niewątpliwie często powtarzający się problem, ale ja zawsze uważałem, że twórca dzieła fabularnego ma prawo uruchomić wyobraźnię i zaprezentować swoją wizję, zwłaszcza tam, gdzie nie do końca fakty zostały wyjaśnione, albo dalej otacza je mgła tajemnicy (tak jest np. w przypadku śmierci Jimiego Hoffy, przywódcy związkowego powiązanego z mafią). Według mnie z „Irlandczykiem" jest inny problem: nie bardzo mogłem wytrzymać 3,5 godziny projekcji, bo film miejscami dłuży się, najwyraźniej za dużo chce opowiedzieć i pokazać, a legendy aktorstwa – Robert de Niro i Al Pacino – nie bardzo mogą temu zaradzić. (9.01)
***

Tu potrzeba numerologa: Krakowski Salon Poezji powstał 20.01.2002, a po raz pierwszy po przeniesieniu zagościł w Narodowym Starym Teatrze, w Sali Modrzejewskiej 12.01.2020, to zadziwiające zestawienia cyfr, tylko zera, jedynki i dwójki! Dzisiaj, po 18 latach mieliśmy 632 spotkanie w nowej siedzibie, spotkanie poświęcone Konstantemu Ildefonsowi Gałczyńskiemu, które Bronek Maj zatytułował absurdalnie i efektownie: „Właściwie jestem bezdzietny. Niestety noszę binokle" (to cytat z Mistrza, z „Kolczyków Izoldy"!). Przyszły tłumy publiczności i nie obyło się bez małych wpadek, ale ogólnie, dzięki świetnym pracownikom „Starego" i ich zaangażowaniu udało się wspaniale, a aktorom i muzykom należy się specjalna laurka: Ania Dymna, Ewa Kaim, Joanna Kulig, Łukasz Szczepanowski, Jerzy Trela zasługują na wielkie brawa (jak ten Jurek czytał „Pieśni"!!!), muzycy nagradzani byli oklaskami w trakcie (zwyczajem salonowym), więc chyląc czoła tylko wymienię: Jacek Bylica, Dorota Imiełowska, Halina Jarczyk, Łukasz Pawlikowski. (12.01)
***

„Mamy większe zmartwienia niż przejmować się tym na co obrazi się Putin" – usłyszałem dzisiaj od uczestniczki (dziennikarka „wSieci") porannych rozmów w TOK-u, prowadzonych przez red. Dominikę Wielowieyską. Podobnych „rewelacji" wypowiedziała owa dziennikarka jeszcze sporo, ale ta zdumiała mnie szczególnie, bo póki co (rusycyzm zamierzony!) Putin nie jest osobą prywatną, ale przywódcą światowego mocarstwa i praktycznie kieruje jego polityką zagraniczną. Rozumiem i szanuje media konserwatywne i prawicowe, ale argumentacja pracujących w nich komentatorów powinna mieścić się w granicach zdrowego rozsądku, powszechnie przyjętej logiki i odpowiedzialności za słowa, tymczasem ta wpisuje się w podobne lekceważące tony kierowane niekiedy przez rząd pod adresem Unii Europejskiej i boję się, że za chwilę, pośród światowej zawieruchy, zostaniemy sami, z jednym tylko – mało przewidywalnym – partnerem na antypodach. (13.01)

Krzysztof Orzechowski
Dziennik Teatralny
14 stycznia 2020

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...