Sukces wrocławskiej megaprodukcji

"Poławiacze pereł" - reż. Waldemar Zawodziński - Opera Wrocławska

„Poławiacze pereł" rzadko goszczą na polskich scenach operowych. Kolejne premiery pojawiają się mniej więcej raz na dziesięć lat, ostatnia miała miejsce w Poznaniu w 2002 roku. Trudno znaleźć wytłumaczenie dla tak małej popularności dzieła, które Opera Wrocławska zaprezentowała kilkutysięcznej widowni 8 listopada 2013 w Hali Ludowej. Decydując się na pokazanie „Poławiaczy pereł" jako megawidowiska, jego realizatorzy musieli być przekonani o wielu atutach tej kompozycji. I wykorzystali je wszystkie z bardzo dobrym efektem, o czym świadczyła długa owacja po zakończeniu spektaklu.. A było kogo i co oklaskiwać!

Opera Bizeta napisana jest dla czwórki solistów oraz chóru, będącego zbiorowym bohaterem opowieści - mieszkańcami cejlońskiej wioski, tytułowymi „poławiaczami pereł". To oni decydują, że ich wodzem zostanie Zurga. Obsadzony w tej roli Mariusz Godlewski śpiewał mocnym, ciepłym barytonem prezentując jednocześnie niezły warsztat aktorski. W jego interpretacji Zurga, wódz świadomy odpowiedzialności wobec wioski i przyjaciel dotrzymujący złożonej obietnicy, to postać prawdziwie tragiczna, budząca współczucie i podziw. Arię z trzeciego aktu (O Nadir, tendre ami de mon jeune âge) publiczność nagrodziła największymi brawami. Bezpieczeństwo i opieka Brahmy nad rybakami podczas połowów jest główną intencją modłów zanoszonych przez kapłankę Leilę. Partię tę wykonywała młoda sopranistka Joanna Moskowicz, która w hymnie do Brahmy z lekkością pokonywała liczne figuracje koloraturowe, zaś w scenach lirycznych z wdziękiem prezentowała łagodną barwę swojego głosu. Mieszkańcy osady pojawiają się także na wezwanie kapłana Nurabada (Marek Paśko, bas, był kolejnym mocnym punktem tego wieczoru), gdy odkryje potajemne spotkanie Leili z Nadirem. Tenor Zdzisław Madej, któremu powierzono tę słynną i ciekawą rolę (do niego należy najpopularniejsza aria opery – romans Je crois entendre encore) wywiązał się ze swojego zadania bez zarzutu. Zalety jego głosu ujawniały się zwłaszcza w scenach dramatycznych, śpiewanych bez wysiłku, pełną barwą. Przyjemnością było słuchanie wszystkich solistów, których głosy, zwłaszcza w scenach zespołowych, harmonijnie współbrzmiały, każdy był wyraźnie słyszalny, ale nie dominował nad partnerami.

Chór  przygotowany przez Annę Grabowską-Borys, znakomicie wypełniał swoje zadania wokalne i aktorskie. Towarzysząc głównym bohaterom, pięknie brzmiał we fragmentach lirycznych (hymn do Brahmy), dynamizował sytuacje dramatyczne, wzmacniał sceny monumentalne.

Spektakl prowadziła dyrektor Ewa Michnik. Pod jej batutą oba zespoły - orkiestrowy i chóralny zgodnie współpracowały, kreując wspaniałą muzykę, której liryczny motyw przewodni, wywiedziony z duetu Nadira i Zurgi w pierwszym akcie, pojawiał się wielokrotnie, aby z dramatyczną mocą zabrzmieć w finałowej scenie.

Waldemar Zawodziński, reżyser, inscenizator i scenograf, nadał przestrzeni scenicznej formę ogromnego statku. Na jego wielkich żaglach o orientalnych kształtach pojawiały się projekcje ilustrujące miejsce akcji lub sytuacje dziejące się poza sceną (np. pożar wioski). Dzięki wielopłaszczyznowej zabudowie bez trudu można było stworzyć odrębne przestrzenie przynależne poszczególnym bohaterom, jak chociażby plac w wiosce czy ruiny świątyni. Na różnych poziomach sceny pojawiał się również balet (za choreografię i ruch sceniczny odpowiedzialna była Janina Niesobska). Szczególne wrażenie wywarł taniec w scenie rozpoczynającej III akt. Tancerze wykonujący dynamiczny układ, pełen gwałtownych i pozornie nieskoordynowanych ruchów, przekazywali widzom uczucia targające Zurgą, który zaczyna uświadamiać sobie, że właśnie przed chwilą skazał na śmierć swojego przyjaciela. W krwistoczerwonych kostiumach (autorką ogromnej ilości efektownych strojów wszystkich wykonawców była Małgorzata Słoniowska) stawali się personifikacją jego rozpaczliwych myśli. Podobną siłę wyrazu posiadał demoniczny taniec szkieletów poprzedzający moment wykonania wyroku na Leili i Nadirze.

Umieszczone po obu stronach sceny wielkie ekrany pozwalały obserwować na zbliżeniach solistów, tancerzy i chór oraz śledzić treść libretta [spektakl śpiewany był po francusku, w języku oryginału]. Wyrazy uznania należą się realizatorom dźwięku, którzy odpowiadali za nagłośnienie widowiska. Dzięki ich pracy słyszeliśmy precyzyjnie każdy dźwięk płynący ze sceny.

O „Poławiaczach pereł" krąży opinia, że jest to opera jednej arii. Mam nadzieję, że zmieni się ona po sukcesie wrocławskiej megaprodukcji, a w repertuarach polskich teatrów operowych „Poławiacze pereł" staną się jednym ze stałych punktów programu, dorównując popularnością innemu dziełu Bizeta -  „Carmen".

Anna Podsiadło
Dziennik Teatralny
13 listopada 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...