Super Piloci

"Piloci" - reż. Wojciech Kępczyński - Teatr Roma w Warszawie (wersja koncertowa)

Musical „Piloci", stworzony przez dyrektora warszawskiego Teatru Muzycznego Roma, Wojciecha Kępczyńskiego, miał swoją premierę trzy lata temu. Został wtedy okrzyknięty ogromnym sukcesem, zarówno twórców, jak i zespołu. Spektakl zebrał same świetne recenzje i obejrzało go na żywo prawie pół miliona widzów, a płyta z muzyką z przedstawienia uzyskała status złotej po kilku tygodniach od premiery.

Historia miłości dwojga młodych warszawiaków rozdzielonych przez zawieruchę wojenną stała się pretekstem do epickiej opowieści o polskich pilotach, których brawura i kompetencje przesądziły o przegranej hitlerowskich Niemiec. W przededniu osiemdziesiątej rocznicy Bitwy o Anglię i w obliczu światowej pandemii uniemożliwiającej teatrom, artystom i wytęsknionym widzom normalne funkcjonowanie w świecie kultury, Teatr Muzyczny Roma proponuje nam koncertową wersję musicalu. Przez trzy wrześniowe wieczory artyści prezentują na scenie obszerne fragmenty utworów wraz z elementami musicalowej inscenizacji, scenografii i choreografii.

Tyle wiedziałam przed dzisiejszą wizytą w teatrze. Znając muzykę braci Lubowiczów spodziewałam się jeszcze melomańskiej uczty. Poza oczywistym w tym teatrze najwyższym poziomem sztuki wokalnej i tanecznej, rzecz jasna. Ale nie spodziewałam się tylu wzruszeń. Nie wiem, czy wszyscy płakali, bo mi łzy oczy zalewały, i to dwa razy. Może po prostu jako wnuczka AK-owców wzruszam się nadmiernie i całą tę historię naszego wojennego bohaterstwa przeżywam zbyt osobiście? Retoryczne. Zresztą wszyscy płakali.

Hołd złożony polskim pilotom i lekcja historii zawarte w musicalu są jednak zupełnie pozbawione patetycznego czy moralizatorskiego tonu. Ważkie i tragiczne wydarzenia są cały czas blisko ludzkich spraw podlewanych umiejętnie ogromną dawką humoru. Kompozytorzy, Jakub i Dawid Lubowicz, musieli się świetnie bawić przy pisaniu muzyki, podobnie jak autor tekstów piosenek, Michał Wojnarowski. Udało im się pokazać polskość – fantazyjną, przekorną, rubaszną, sentymentalną i odważną. Tytułowi piloci to młode chłopaki, którzy rżą ze śmiechu poklepując się po plecach, wyrywają dziewczyny „na mundur" i dorysowują ideałowi kobiety wielkie balony kredą na tablicy. Nie chcą się uczyć angielskiego, bo przecież zjedli już wszystkie rozumy, ale będą bić wroga jak nikt, a jeden za drugiego skoczy w ogień. Liczą się dla nich miłość, przyjaźń, honor, a wojna funduje im bolesne, szybkie dojrzewanie, i pozostawia z pytaniami, bez łatwych odpowiedzi. Muzyka opisująca te przeżycia prowadzi nas przez wszystkie gatunki muzyczne, od arii, ensembli i wodewilu poprzez swing, jazz, pop, aż po rap. I nie tylko polskość zilustrowali zdolni bracia kompozytorzy – wyśmiali niemieckość w służalczym wobec okupanta utworze „Vaterland" przechodząc od wstępu rodem z Bacha lub Händla aż do operowego wibrato przywodzącego na myśl monumentalne dzieła Wagnera. „Lekcja angielskiego", „Rowerowe love", „Angielska herbata" to utwory z ukłonem w stronę angielskich sprzymierzeńców, a „Le Matin" i „Moulin Rouge" doskonale oddają klimat muzyki francuskiej. I to wszystko przy akompaniamencie orkiestry prezentującej się w koncertowej wersji na scenie, w całej swej krasie. Dodatkowym elementem komediowym było wciąganie dyrygującego nią Jakuba Lubowicza w sceny rozgrywane z udziałem aktorów i śpiewaków – a to go wyzwolona tancerka pociągnęła za połę marynarki, a to mu angielski majordomus nalał popołudniową herba thè.

Imponujące są w spektaklu cyfrowe animacje bitew powietrznych. Nie jestem znawczynią gier komputerowych, a wydaje mi się, że ich zwolennikom (by) się to spodobało... Strona graficzna i świetlna koncertu oraz wszystkie efekty dźwiękowe robią ogromne wrażenie, podobnie jak sugestywna scenografia. No, a kostiumy? Cudo! Rewia, nawet dosłownie, oraz realizm i, przede wszystkim, piękno. Aż chciałoby się być dziewczyną z międzywojnia i nosić te fryzury, i te sukienki.

Doskonali wokalnie i wyrazowo są odtwórcy głównych ról: Janek Traczyk jako Jan, pilot zaręczony tuż przez wybuchem wojny z Niną, wschodzącą gwiazdą warszawskiej estrady, w której to roli wystąpiła Zofia Nowakowska. Traczyk, oprócz pięknego głosu i imponującej techniki wokalnej, ma w dodatku urodę typowego przedwojennego amanta, a Nowakowska idealnie wpisuje się w kanony piękna z dwudziestolecia międzywojennego – i jak ona świetnie tańczy! Jej mocny głos bezustannie się rozwija – już jako Amneris w „Aidzie" była doskonała, a teraz śpiewa jeszcze lepiej. Podobnie Sylwia Banasik-Smólska i Maria Jóźwin: wspaniale śpiewające, swobodnie wykonujące skomplikowane układy choreograficzne, w dodatku śliczne i pięknie zbudowane. Bardzo dobra w swej roli zakochanej w Janie Angielki, Alice, była Marta Wiejak, artystka o wybijającym się sopranowym głosie i dużej charyzmie scenicznej. Jan Bzdawka jako cyniczny Prezes, któremu okupacja nie przeszkadza kręcić dochodowych szemranych interesów, wypadł bezbłędnie. Ogromnie podobali mi się również Piotr Janusz jako wrażliwy na kobiece wdzięki pilot Stefan i Marta Burdynowicz w roli obfitej i czułej pielęgniarki Mary. Kapitalni byli też Jeremiasz Gzyl jako uroczy pilot Franek, a także oszałamiająco przystojny Michał Bronk w podwójnej roli – zakochanego w Ninie Niemca, Hansa, oraz... Winstona Churchilla.

Za genialną uważam scenę, w której Churchill, Roosevelt i Stalin decydują o losach powojennego świata – na czym my, Polacy, wiemy jak wyszliśmy. Po cyfrowej grafice mapy Polski w tle łażą obrzydliwe robale, dygnitarze przepijają do siebie, choć każdy z nich gardzi dwoma pozostałymi, a tragizm tej sytuacji rozładowuje komiczna sprzątaczka (ponownie Maria Juźwin). Śmieszą nas też ogromne maski trzech przywódców – fenomenalna robota pracowni modelatorskiej teatru, a konkretnie Moniki Niksy. Karykaturalne łby idealnie dystansują nas do wielkich tego świata oraz do ich decyzji. Spektakl kończy się oklaskami dla pilotów – dla tamtych pilotów. Wszyscy artyści biją im brawo śpiewając o wyspie nadziei i wolności.

Na koncercie obecny był gość specjalny, nowo zaprzysiężona pani ambasador Wielkiej Brytanii w Polsce, Anna Clunes. Przed rozpoczęciem spektaklu wygłosiła krótkie przemówienie i wymieniła na scenie uprzejmości oraz podziękowania z dyrektorem Wojciechem Kępczyńskim. Panie Dyrektorze, a może Anglicy kupią licencję na ten świetny polski musical o naszej wspólnej i niezbyt odległej historii?

Ja jestem za.

Agnieszka Kledzik
Dziennik Teatralny Warszawa
19 września 2020

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...