Surrealistyczna beczka śmiechu

"Sarenki" - reż. Paweł Budziński - Teatr Bakałarz w Krakowie

Najlepsze są zaskoczenia. Zdarza nam się iść na spektakl z pewną dozą (nawet podświadomych) oczekiwań. Jednak najciekawiej jest, kiedy okazuje się, że nic nie można było przewidzieć, a rezultat przeszedł nasze oczekiwania. Takie właśnie są „Sarenki" w reż. Pawła Budzińskiego. Jak po przysłowiowym sznurku prowadzą Teatr Bakałarz na skraj absurdu, a my patrzymy oczarowani.

Kiedy zajmujemy miejsca na widowni, oni już tam są. Na scenie oglądamy dziwny, intrygujący obrazek. Na środku stoją trzy czerwone kanapy, w kształcie litery „U". Za nimi stoją trzy kobiety, wpatrzone w dal. Po lewej stronie stoi skupiony chłopak w garniturze, na środku zasiada inny, zwyczajnie ubrany, który doczłapie się tu pochylony. Po prawej stronie na podłodze śpi mężczyzna w samej bieliźnie. Na scenie, po lewej stronie, siedzi również ubrany na czarno gitarzysta, trzymający w rękach tego samego koloru gitarę elektryczną – to on będzie mistrzem ceremonii od strony muzycznej.

Usłyszymy historie trzech mężczyzn. Jedna będzie jednocześnie śmieszniejsza i straszniejsza od drugiej. Wypadek samochodowy, deformacja postawy, kompleksy na tle seksualnym. Każdy z nich przeżywa coś, co totalnie zmienia jego życie, a ich historie ostatecznie się łączą. Jednak dzieje się to w sposób, w jaki żaden z widzów raczej nie podejrzewa. W tle pojawiają się kobiety, które są tu spełnieniem marzeń – ale czy na pewno? To paradoksalny spektakl, ponieważ w gruncie rzeczy każdy z bohaterów przeżywa tragedię, cierpi, jest samotny. Natomiast napisane i przedstawione jest to w sposób, który nie pozwala spojrzeć na fabułę inaczej niż z przymrużeniem oka czy wręcz ze łzami w oczach – ale tylko i wyłącznie ze śmiechu. Refleksja przychodzi później.

Spektakl nie ma słabych momentów. Treść i forma idą ze sobą w parze. Młodzi aktorzy mają trudne zadanie, ponieważ są właściwie cały czas na scenie, a część występu każdego z nich jest statyczna. Jednak każdy z nich daje sobie radę bardzo dobrze, a całość jest spójna. Oprócz działania dużą rolę odgrywa tu również tekst, który jest nośnikiem historii. To niezwykle zabawna opowieść i momentami dochodzi do sytuacji, w której aktorzy uśmiechają się jakby nieco poza rolą. Jest to jednak bardzo naturalna reakcja, która zdarzała się nawet aktorom Narodowego Starego Teatru, m.in. podczas „Factory 2" w reż. Krystiana Lupy.

Można powiedzieć, że „Sarenki" w wykonaniu Teatru Bakałarz to realizacja „w ich najlepszym stylu". Dynamiczna, inteligentna, zaskakująca. Świetnie zagrana przez cały, bez wyjątku, zespół. Również technicznie przygotowana na wysokim poziomie – zarówno, jeśli chodzi o klimatyczne światło, jak i dźwięk w postaci dużej części granej na żywo na gitarze, śpiewu czy nawet otarcia się o rap. Scenografia i kostiumy wymyślone są tak, że dają też pole do popisu wyobraźni widza. Chłoniemy każde słowo, padające z ust aktorów, czekając na to, co stanie się za chwilę, a do tego szczerze zaśmiewamy się w głos. „Sarenki" to zabawna, ironiczna, surrealistyczna historia, która przecież... mogłaby się wydarzyć. Gdyby teraz pojawiła się koło ciebie sarenka i mogła spełnić jedno życzenie, to czego byś zapragnął?

Joanna Marcinkowska
Dziennik Teatralny Kraków
24 listopada 2018

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia