Surrealizm czy tania rozrywka?

"Łysa śpiewaczka" - reż: G. Kempinsky - Teatr Zagłębia

W piątek 29 października na scenie Teatru Zagłębia zagościła nowa sztuka - "Łysa śpiewaczka" w reżyserii Grzegorza Kmepinky\'ego.

„Łysa śpiewaczka” to pierwszy po wojnie dramat absurdu, autorstwa jednego z mistrzów tego gatunku – Eugena Ionesco. Utwór przez jednych krytykowany (m.in. brytyjski krytyk K. Tynan), przez innych polecany. W odbiorze lekki i komiczny, jednak pod maską taniej rozrywki, jakiej ostatnimi czasy masowo dostarcza telewizja, ukryte jest coś więcej, coś co można odkryć jedynie rozkładając dramat na części pierwsze – tym samym obnażając go ze sztuczności, w jaką został ubrany. 

Widz ma wrażenie, że zamiast do teatru trafił do studia telewizyjnego, gdzie będzie mógł zobaczyć od kuchni, jak wygląda „tamten świat”. Na jego oczach nakłada się na siebie kilka rzeczywistości, z których każda jest jedynie odbiciem świata, który ma przedstawiać. Dzięki kolejnym „programom”, widz ma szanse zapoznać się z „bohaterami” przedstawienia. Jedna osoba może wcielać się tu w wiele ról, ale żadna z nich nie będzie prawdziwa – w świecie stworzonym na potrzeby „Łysej śpiewaczki” nie ma bowiem prawdy.

Bohaterowie na nowo odkrywają sprawy pozornie oczywiste (np. sufit jest u góry, a podłoga na dole) i poświęcają im całą swoją uwagę – tak, jakby od tego zależała ich egzystencja. W jednej chwili śmieją się, w innej płaczą, a jeszcze w innej dochodzi między nimi do „ognistego” konfliktu. Brak tu jednak jakichkolwiek indywidualności, państwo Simth występują wymiennie z państwem Martin, a banalne historie obu małżeństw przerywane są reklamami.

Każda z postaci zbudowana jest dzięki słowu – widz ma okazję zobaczyć, jak cały ten proces wygląda, kiedy aktorzy dostają do ręki tekst i najpierw czytają swoje role, a dopiero w kolejnej scenie wcielają się w swoich bohaterów. Jednak, czy słowo rządzi zachowaniem postaci? Myślę, że nie. Ono jest tylko czynnikiem sprawczym, natomiast samo stworzenie dokonuje dzięki zderzeniu słowa ze światem, w którym przyszło mu trwać.

Sosnowiecka „Łysa śpiewaczka” to dramat uwspółcześniony. Wkradają się tu elementy powszechnie znane publiczności przede wszystkim z telewizji (jak np. reklama płynu do płukania „Plamol”). Całości uroku dodaje świetnie dobrana muzyka (wejście strażaka przy piosence „King of the Bongo” jeszcze na długo po przedstawieniu pozostawia rys w pamięci, wywołując uśmiech na twarzy).

Nie można nie wspomnieć też o świetnej grze aktorskiej. Szczególne brawa należą się Beacie Deutshman (grającej panią Smith), Michałowi Baładze (grającemu strażaka) oraz Aleksandrowi Blitkowi (grającemu prezentera i służącą Mary) – choć tak naprawdę poziom gry aktorskiej i samego przedstawienia jest bardzo wysoki.

Czy wspominając „Łysą śpiewaczkę” można mówić o zwykłej rozrywce, której na co dzień można doświadczyć za pośrednictwem masmediów, czy raczej o sztuce wysokiej – surrealistycznemu przedsięwzięciu, którego początków można upatrywać w dadaizmie? Tak naprawdę wszystko zależy od widza i to chyba jest najpiękniejsze w sztuce awangardowej…

Joanna Garbarczyk
Dziennik Teatralny
4 listopada 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...