Świat artystów jest pełen przemocy

Rozmowa z Natalią Korczakowską

— Jako kobieta-reżyserka i kobieta-dyrektor artystyczna spotykam się z różnymi formami przemocy: szowinizm, zawiść czy po prostu ignorancja. Więcej agresji doświadczyłam w Polsce, niż pracując na świecie. Kobieta może ostatecznie zostać tym dyrektorem artystycznym, ale to nie znaczy, że ma być traktowana serio — mówi Natalia Korczakowska, dyrektorka Studio teatrgalerii, gdzie premierę miał jej najnowszy spektakl według głośnej "Kraksy" J.G. Ballarda. — Można powiedzieć, że żyjemy na planie filmu pornograficznego o impotentach. O tym jest "Krasz" — komentuje.

- Z Natalią Korczakowską rozmawialiśmy tuż przed premierą jej spektaklu "Krasz" według powieści J.G. Ballarda osławionej za sprawą filmu "Crash: Niebezpieczne pożądanie" Davida Cronenberga
- Przedstawienie można oglądać od piątku 12 marca w Studio teatrgalerii
— Kiedyś po katharsis przychodziło się do teatru. Dziś ogląda się newsy o kraksach celebrytów — mówi reżyserka w kontekście mieszającej pornografię z groteską opowieści
- W rozmowie pojawia się temat przemocy w teatrze, cenzury i ingerencji władzy w sztukę
— Od kiedy zostałam dyrektorką mówiło się: przyjdą i zrobią porządek, jak na Węgrzech. Ale trzeba powiedzieć, że pokusa cenzurowania sztuki jest też z lewej strony — relacjonuje Korczakowska
— Przykłady przemocy w teatrze, ostatnio szeroko dyskutowane, to wierzchołek góry lodowej. Świat artystów jest siłą rzeczy narcystyczny, pełen biernej przemocy — ocenia dyrektorka Studio teatrgalerii

Dawid Dudko: Wizja "Kraksy" J.G. Ballarda się spełnia? Albo spełniła?

Natalia Korczakowska*: "Kraksa" to pytanie o przyszłość i lęk z nim związany. Są dwie wielkie dystopie XX w. - "Rok 1984" Orwella i "Nowy wspaniały świat" Aldousa Huxleya. Orwell jest o tym, że jakaś zewnętrzna władza nas stłamsi i sprowadzi do trybów w maszynie. "Nowy wspaniały świat" o tym, że zrobimy to sobie sami. Tej drugiej wizji bliższy jest Ballard, który przyjechał z doświadczeniem wojny i obozu jenieckiego do Anglii – z mocno rozwiniętym kapitalizmem, sztywnym klasowym społeczeństwem, które jest jak te korki w "Kraksie" – zatkane przez systemy ideologiczne, układy polityczne i finansowe etc. I sprawdzał czy i jak to można jeszcze rozbić. Co się stanie, kiedy te drogie auta na tych wystrzyżonych trawnikach przed białymi willami zderzy się ze sobą. Bohaterowie "Kraksy" oglądają maniakalnie crash-testy w zwolnieniu, patrzą jak te symbole seksu i statutu społecznego rozsypują się w pył. Gapią się w nadziei, że uda im się w końcu doświadczyć czegoś realnego.

Żyjemy w technicznym krajobrazie, gdzie drugi człowiek nie jest już punktem odniesienia. Zamieniliśmy nasze otoczenie w fikcję, nie mamy dostępu do własnych emocji, zamiera nasza wyobraźnia i empatia. Jesteśmy społeczeństwem spektaklu, gdzie wszystko jest jak zupka chińska – najtragiczniejsze sytuacje są sprowadzane do medialnej papki.

Zamieniliśmy nasze otoczenie w fikcję. Wszystko jest jak zupka chińska – najtragiczniejsze sytuacje są sprowadzane do medialnej papki

Poszukujemy coraz bardziej ekstremalnych doświadczeń?

Szukamy jakichkolwiek doświadczeń, które spowodują, że znów zaczniemy coś czuć. Jako jednostki i jako wspólnota. Jak w przypadku żałoby po śmierci jakiejś ikony, kiedy możemy razem doświadczać traumy, niezależnie od wszystkiego, co nas dzieli na co dzień. To jest moment naszej przytomności, który wg Ballarda jest jakąś szansą na odzyskanie trzeźwości umysłu. Kiedyś po katharsis przychodziło się do teatru. Dziś ogląda się newsy o kraksach celebrytów.

Niedawno robiłam badania hormonalne, lekarz powiedział mi, że kortyzol w mojej krwi do godz. 17.00 spada tak nisko, jakbym codziennie przeżywała wypadek samochodowy. Zapytałam: co to realnie znaczy? Powiedział: jak będzie pani miała prawdziwy wypadek, to nie będzie pani miała rezerw tego hormonu i ma pani mniejsze szanse na przeżycie. Nie miałam pojęcia, że mój system nerwowy codziennie przechodzi kraksę. Jestem od tych emocji odcięta. Jak prawie każdy w kulturze narcyzmu. Ballard mówi, że wyglądamy mniej realnie niż te manekiny w testach. Bał się dla swoich dzieci świata bez wydarzeń, gdzie nic nie ma już znaczenia. Te lęki są mi bliskie.

Gdy wspominasz o zbiorowej traumie, trudno nie myśleć o Polsce.

Jedna ze scen zawiera w sobie aluzje do aktualnej sytuacji politycznej, ale teatr źle znosi publicystykę. To było wyzwanie przy adaptacji tej powieści, gdzie jest dużo realnych postaci z popkultury z czasów Ballarda. "Krasz" to spektakl o naszej kondycji ludzkiej i chorych relacjach z innymi, o narcyzmie.

Lekarz mi powiedział: jak będzie pani miała prawdziwy wypadek, to ma pani mniejsze szanse na przeżycie

Czyli jest bardzo mocno o Polsce (śmiech).

(śmiech) Jest o nas - o tym, jak się w tym narcyzmie gubimy. Dziś prawie wszyscy chcą być sławni, to jakaś choroba. Podobno miliony osób mają ponad milion tzw "followersów" na Instagramie. Wszyscy są najmądrzejsi i widzą wszystko najlepiej. Mnie taki świat przeraża. Świat bez wątpliwości.

Wiązaliśmy nadzieję z pewną kraksą, która nie zmieniła niczego. A jeśli już, to na gorsze.

Mieliśmy jakąś szansę, ale poszło w inną stronę. To wydarzenie wzmocniło fanatyków i pogłębiło nasze oderwanie od rzeczywistości po obu stronach przyczajonej wojny domowej, w której obecnie żyjemy.

Seks stanowi tak samo ważny motyw spektaklu, jak w "Crash" Davida Cronenberga?

Ballard pisze we wstępie go "Kraksy", że pornografia jest ostatnią żywą formą sztuki, która mówi o tym, jak używamy siebie nawzajem. "Kraksa" jest o tym używaniu. Przerobiliśmy już wszystko, nasze pożądanie jest wypalone, a symulacja coraz bardziej okrutna. Można powiedzieć, że żyjemy na planie filmu pornograficznego o impotentach. O tym jest "Krasz". Co nie znaczy, że unikam scen seksu, tylko szukam na nie surrealistycznej formy, w zgodzie z powieścią. Tego brakuje mi trochę w filmie Cronenberga. Ballard miał niesamowite poczucie humoru również na swój temat. Napisał powieść o producencie reklam, który onanizuje się patrząc na zderzające się auta i dał mu własne nazwisko. Ta ironia u Cronenberga jest na przykład w przyciszonych jak z pornosa głosach aktorów.

Dostałam ostrzeżenie, że lewicowa prasa w Los Angeles. Aktorka powiedziała, że koleżanki na uniwersytecie ją zlinczują

Rozumiem to jako w pełni przemyślany zabieg stylizowania na kino klasy C.

Ok, ja lubię ten film, po prostu mnie trochę co innego zawołało w tej powieści. Czytam ją przez pryzmat enigmatycznego projektu Vaughan'a, pirata drogowego i artysty w jednym. Powtarzam autoironiczny gest Ballarda, żeby nadać lekkość tej przejmującej do głębi historii zalęknionych toksycznych ludzi. Interesuje mnie też zawarta w "Kraksie" krytyka sztuki i funkcji artysty w świecie w którym prawie wszystko jest już fikcją.

"Crash" to też przemoc. Nie mogę cię o nią nie zapytać jako kobietę-reżyserkę i kobietę-dyrektorkę. Jakie masz doświadczenia związane z przemocą?

Jako kobieta-reżyserka i kobieta-dyrektor artystyczna spotykam się z różnymi formami przemocy: szowinizm, zawiść czy po prostu ignorancja. Więcej agresji doświadczyłam w Polsce, niż pracując na świecie. No przykład idea teatrgalerii i odrzucenia programu jako narzucanego artystom z góry systemu ideologicznego, spotkały się z entuzjazmem Daniela Burena, który napisał mi w e-mailu, że równie dobrej propozycji nie dostał od 15 lat i zrobił dla Studio pracę in situ. "Los Angeles Times" porównał te idee do Fluxus'a, a w kraju mało kto je traktuje poważnie. Kobieta może ostatecznie zostać tym dyrektorem artystycznym, ale to nie znaczy, że ma być traktowana serio.

Kurczy się rynek pracy przez zniszczenia robione przez władze, kryzys ekonomiczny – trwa paraliż w Starym Teatrze, zniszczony został Teatr Polski we Wrocławiu

Wielu dyrektorów tak mówiło, po czym ich ważne, nagradzane, latami budowane instytucje upadały w mgnieniu oka za sprawą autorytarnego, bezmyślnie albo interesowanie wybranego dyrektora. W jednym z wywiadów podkreślałaś, że władza niszczy sztukę.

Sztukę próbuje sobie podporządkować bardzo dużo ośrodków władzy. To świadczy o jej potencjale. Zdecydowanie robi to nacjonalistyczna władza prawicowa, która chce umoralniać społeczeństwo. Od kiedy zostałam dyrektorką mówiło się: przyjdą i zrobią porządek, jak na Węgrzech. Widzę, co się dzieje na prowincji czy w dużych ośrodkach, w których rząd wybiera dyrektora. Ale trzeba powiedzieć, że pokusa cenzurowania sztuki jest też z lewej strony. Pierwszy raz miałam do czynienia z cenzurą, gdy pracowałam za Los Angeles. Aktorka, Azjatka, grała w Witkacym demoniczną kobietę z sennego koszmaru. Z moim kostiumologiem i wieloletnim partnerem zawodowym Markiem Adamskim postanowiliśmy ubrać ją w kostium school girl, jak z filmu "Babel" albo z Tarantino. W spektaklu niszczyła ten stereotyp i była w tym świetna.

Komuś się nie spodobało?

Najpierw dostałam ostrzeżenie, że lewicowa prasa w Los Angeles będzie pisać tylko o tym, że obraziłam wspólnotę Azjatek. Dramaty Witkacego są stworzone ze stereotypów, bo służą ich niszczeniu. Kiedy zapytałam tę aktorkę, czy gotowa jest podjąć dialog z tą sytuacją, powiedziała, że nie, bo koleżanki na uniwersytecie ją zlinczują. To jest przemoc. Przejaw nowego wspaniałego świata, do którego zmierzamy. Przeraża mnie cenzurowanie sztuki. Wolność wypowiedzi to podstawa tego zawodu. Jakiś czas temu grupa amerykański profesorów ogłosiła że należy wykluczyć kostium żebraka z Halloween bo obraża wspólnotę bezdomnych. A figury króla i żebraka są kluczowe dla karnawału, który jest o podważaniu norm i hierachii społecznych, o zamianie ról.

Nasze pokolenie wypracowało jakieś tam narzędzia teatralnej awangardy, które nagle stały się kanonem. Ale świat zmienia się tak szybko, że ciągle trzeba szukać nowych. Jednak współcześni akademicy pilnują kanonu. Nie wiem, czy to wynik niezrozumienia i lęku czy instynktownej potrzebny położenia na czymś łapy. Na zasadzie: ja to nazwałem i od tej pory teatr można robić już tylko tak.

W jakiś sposób reżyser zawsze używa aktorów, a aktorzy reżysera. Jeśli ktoś mówi inaczej, jest hipokrytą

A kto próbował położyć łapę na Studio?

Nie chodzi mi konkretnie o tę instytucję. Ewidentne przykłady przemocy w teatrze, ostatnio szeroko dyskutowane, to wierzchołek góry lodowej. Świat artystów jest siłą rzeczy narcystyczny, pełen biernej przemocy. Kurczy się rynek pracy przez zniszczenia robione przez władze, kryzys ekonomiczny – trwa paraliż w Starym Teatrze, zniszczony został Teatr Polski we Wrocławiu. Te ośrodki organizowały nam pracę i dawały możliwość przetrwania. Teraz ich nie ma. To też jest źródłem agresji, ta ciągła walka o przetrwanie w naszym zawodzie.

Ale przemocą jest też sytuacja, w której jakakolwiek zewnętrzna grupa chce narzucić artystom, co mają robić. W jakiś sposób reżyser zawsze używa aktorów, a aktorzy reżysera. Jeśli ktoś mówi inaczej, jest hipokrytą. To wszystko jest kwestia pewnego kontraktu między ludźmi, który jest ciągle renegocjonowany.

Wspomniałaś Teatr Polski we Wrocławiu, w którym pracowałaś i z którym związanych było kilkoro aktorów z obecnego zespołu Studio.

Pracowałam tam, ale nie w momencie tych wszystkich zmian. Studio opiera się na zespole. Jestem agentem każdego ze swoich aktorów, staram się wyrównywać szansę. Hierarchia to koniec. Widać to choćby w Teatrze Narodowym. Bardzo ciężko tam zrobić sztukę, bo sporą energię aktorzy wkładają w utrzymywanie hierarchii. Jak przyjmowałam do teatru Roberta Wasiewicza, słyszałam głosy krytyczne. Że jak można tancerza z Bytomia przyjąć na etat w Teatrze Studio. To był z mojej strony początek konsekwentnego przebudowywania tej sceny.

Ryzyko upolitycznienia tego miejsca jest większe, gdy nastroje społeczne są tak napięte, jak dziś

Nie chciałam teatru opartego na gwiazdorstwie. Jestem dumna ze swoich aktorów. To wielka przyjemność patrzeć, jak się rozwija, że zaczyna się mówić o nich jak o jednym z najlepszych zespołów. Mateusz Smoliński, którego zobaczyłam w egzaminie w Krakowie, zafascynował mnie od pierwszego wejrzenia. Ten wybór też na początku nie był dla wielu osób czytelny. Dlatego mam niebywałą satysfakcję oglądając go w spektaklu Anny Smolar czy "Powrocie Tamary". Co za talent! Mam nadzieję, że ten zespół przetrwa jak najdłużej ze mną czy beze mnie.

Uważam, że jeśli galeria sztuki będzie niezależna, niepodpięta pod jeden program i będzie tuż obok sceny tak, jak wymyślił to Szajna, to będę miała przy scenie "wirusa", który będzie się ożywiać teatr. Kiedyś dramaturg Franka Castorfa mówił mi, że odszedł z Volksbühne, kiedy René Pollesch przestał być takim "wirusem" dla tego teatru, bo natychmiast zaczęła się tam mieszczańska stagnacja. Nie chcę tego w Studio. Dlatego też nie wciskam prac zatrudnianych tu artystów w tzw. linie programowe. Ich wypowiedź to ich własna odpowiedzialność. Ja nie kontroluje znaczenia ich spektakli. Wymagam za to formy o najwyższej jakości. W końcu to teatr im. Witkacego.

Później słyszysz, że teatr pod kierownictwem Korczakowskiej jest nie wiadomo jaki.

(Śmiech) Uwielbiam to. Ja mówię: "no program". I słyszę: "ale tu brak programu!". Na szczęście to nieporozumienie jest tylko w Polsce. Artyści na całym świecie mają dosyć programowania wszystkiego, bycia używanym do realizacji narracji instytucji, w której pracują. Zaczynałam swoją pracę w Studio z bardzo szczegółowym programem. Wszystko miałam wymyślone i zamknięte w system. Tak bardzo się bałam (śmiech). Ale zaczęłam się wczytywać w pisma teoretyczne Witkacego, poznałam Daniela Burena i paryskie środowisko intelektualne związane z nim i kuratorką Anką Ptaszkowską. I postanowiłam odrzucić te misternie przygotowane plany i ogłosić Studio miejscem wolnym od programu, skoncentrowanym na każdym artyście indywidualnie. Miejscem, gdzie realizuje się wizję artystów, a nie dyrektorów artystycznych czy kuratorów.

Wkrótce minie 5 lat twojej kadencji, którą zaczęłaś od zażegnania poważnego kryzysu w Studio. To, co się udało widać, na czele z zespołem aktorskim, z którego jesteś tak dumna. Pytanie, co nie wyszło, czego się obawiasz?

Martwię się głównie o to, czy uda się utrzymać tę instytucje jako miejsce wolne; czy artyści będą mieli odwagę robić to, co czują i nie będą ulegać narracjom narzuconym z góry przez polityków i teoretyków. To jest moja codzienna walka. Studio to tradycyjnie teatr awangardowy, który zajmuje się formą w znaczeniu nowego języka. Miejsce, gdzie nie manipuluje się znaczeniem spektakli zaproszonych artystów przez wpisywanie ich w odgórnie założone linie programowe etc. Z niezależną galerią sztuki współczesnej obok dużej sceny. Stąd projekt zniesienia granic między teatrem a sztukami wizualnymi zawarty w nazwie teatrgaleria. Trochę mi się to udaje, a trochę się nie.

Ryzyko upolitycznienia tego miejsca jest większe, gdy nastroje społeczne są tak napięte, jak dziś. W pewnych sprawach po prostu nie można nie zabierać głosu, jak przy przy zakazie aborcji wprowadzonym niedawno wbrew woli większości kobiet, jak przeciw haniebnej propagandzie rządu piętnującej środowisko LGBT. Nie chcę, żeby reżyserzy, którzy tu pracują unikali polityki, sama zrobiłam w Studio polityczne spektakle. Chodzi mi o to, że każdy ma prawo mieć swoje własne poglądy. Teatr Studio nie narzuca żadnych poglądów zatrudnianym reżyserom. Wymaga od nich najlepszej możliwej formy wizualnej. W ramach podsumowania powiem: życz mi, żebym nie straciła w tym wszystkim poczucia humoru.

___

*Natalia Korczakowska - od kwietnia 2016 r. dyrektorka artystyczna Studio teatrgalerii. Nazwę teatru zmieniła w ramach nawiązania do awangardowej tradycji miejsca w duchu Józefa Szajny i Jerzego Grzegorzewskiego. Jedna z najbardziej rozpoznawalnych reżyserek teatralnych w Polsce, której spektakle, prezentowane m.in. w USA, chwalili czołowi krytycy Los Angeles. Studiowała na Wydziale Wiedzy o Teatrze i Reżyserii w Akademii Teatralnej w Warszawie. Debiutowała "Pensjonatem Madryt" w 2006 r. Asystowała u René Pollescha i Oskarasa Koršunovasa. W Studio zrealizowała m.in. "Metafizykę dwugłowego cielęcia", "Biesy" i "Biesy VR", "Wyznawcę" oraz "Berlin Alexanderplatz".

Dawid Dudko
Onet.Kultura
16 marca 2021

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...