Świat jest teatrem

"KLINIKEN /miłość jest zimniejsza niż śmierć" - reż. Łukasz Twarkowski - Teatr Polski we Wrocławiu

Marazm, emocjonalny chłód, alienacja i postępujący paraliż ego – oto motywy odmieniane przez wszystkie przypadki w teatralnym dyptyku Łukasza Twarkowskiego „Kliniken / Miłość jest zimniejsza niż śmierć". Kreacje aktorskie budowane są tu na fundamencie tragicznego rozdźwięku między rzeczywistością a pozorem, a za elementarną zasadę świata uznaje się szeroko pojętą teatralność.

Akcja pierwszej części spektaklu, opartej na dramacie Larsa Noréna Klinika, rozgrywa się w trzech planach. W centrum sceny znajduje się przeszklony pokój-palarnia w klinice psychiatrycznej; bohaterowie - „pacjenci" spędzają tu najwięcej czasu, a sam akt palenia urasta do rangi rozpaczliwej manifestacji zagrożonej niezależności. Kilka postaci, m.in. granych przez Adama Szczyszczaja, Mariusza Kiljana i Marcina Czarnika, wychodzi z zamkniętej przestrzeni i prowadzi męskie rozmowy o krok od widzów, których twarze odbijają się w szkle. Publiczność jest w ten sposób dopuszczana do największej intymności bohaterów, jak w zwierciadle przegląda się w ich losach. Na trzecim, najbardziej odległym i zarazem najmniej konkretnym planie, trwa przyjęcie z okazji zakończenia zdjęć do filmu, którego reżyserem jest Martin F. (Czarnik). Już w pierwszych scenach spektaklu uwidacznia się paradoks grania i nie-grania, bohaterowie są aktorami, szukającymi spełnienie w sztuce, zagubionymi na ścieżkach życia.

Na „Kliniken" składa się pulsujący wewnętrznym rytmem ciąg monologów i dialogów „pacjentów", którzy obnażają przed innymi swoje słabości, obsesje i perwersje. Wielokrotnie okazuje się jednak, że rozmowa jest tylko złudzeniem: nikt tu nikogo nie słucha, skupiony na własnym, chorym wnętrzu, co widać najwyraźniej w scenie dialogu dwóch kobiet, Maud (Halina Rasiakówna) i Sofii (Joanna Woźnicka), jednym z najdoskonalszych aktorsko momentów tej części przedstawienia. Postaci ukrywają przed sobą swoje emocje, najbardziej prawdziwi potrafią być dopiero w samotności (którą częściowo uniemożliwia ciągła świadomość obecności widza). Bywają agresywni i wulgarni tylko po to, by zwrócić czyjąś uwagę.

Klinika staje się metaforą alienacji, wyrwania z kontekstu normalnego życia i próby zrozumienia procesu rozpadu „ja". Bohaterowie to spotykające się na mgnienie oka monady, zamknięte w kruchych bańkach własnych lęków. Prowadzą banalne rozmowy, usiłując ocalić swoją tożsamość. Kontakty międzyludzkie okazują się jednak zbiorem konwencjonalnych, teatralnych chwytów, w których nie ma miejsca na autentyczność.

Druga część spektaklu, oparta na tekście Anki Herbut „Traumgruppe", inspirowana jest kinem niemieckim lat 60. i 70., a zwłaszcza twórczością Rainera Wernera Fassbindera. Teatr poddaje się dominacji żywiołu filmowości. Szklany pokój zostaje przesunięty na bok sceny, by odsłonić wielki ekran. Wyświetlane są na nim bezpośrednie relacje z działań bohaterów, znajdujących się w pokoju, w pewnym odda leniu od widza. Bohater grany przez Czarnika znów jest reżyserem: to on inspiruje działania swoich aktorów lub staje się inicjatorem akcji o charakterze buntowniczych performensów, również pokazywanych na ekranie. Gry z umownością nabierają w tej części charakteru komicznego: porwanie gwiazdy filmowej (Rasiakówna) prowadzi do kłótni pseudoterrorystów i zbiorowego mordu: wszystkie wydarzenia okazują się zresztą samowolnymi ćwiczeniami aktorów (Bartosz Porczyk, Dagmara Mrowiec, Joanna Woźnicka).

Twórcza kreacja znów miesza się z życiem i stanowi jego nieudolną imitację. Przepełniony namiętnością dialog reżysera z aktorką (Katarzyna Strączek), ubiegającą się o rolę w jego filmie, w oku kamery razi fałszem. Akt filmowania boleśnie obnaża bohaterów, wdziera się w ich intymność, odbiera prawo do ukrywania swoich uczuć. Nawet zapatrzona w siebie gwiazda (Rasiakówna) wyznaje, że po zakończeniu zdjęć przestaje żyć w pełni, zmaga się z samotnością i upływającym czasem. Wszelkie próby buntu przeciw zakłamaniu rzeczywistości okazują się próżne.

„Kliniken" oferuje widzowi niezwykły przegląd aktorskich talentów. Dzięki genialnej grze Haliny Rasiakówny, Marty Zięby, Katarzyny Strączek, Mariusza Kiljana czy Marcina Czarnika spektakl nabiera rumieńców. Dialog wielkich osobowości, rozpięty między biegunami powagi i komizmu jest fundamentalnym atutem przedstawienia. Docenić je należy jednak przede wszystkim za przewrotne gry z umownością. Bohater jest aktorem, aktor – bohaterem, a jego słowa, czyny i gesty pozostają czysto konwencjonalne. Na styku rzeczywistości i pozoru paradoksalnie rodzi się jakaś prawda o życiu, za co chwała reżyserowi (i jego świetnym aktorom).

Karolina Augustyniak
Dziennik Teatralny Wrocław
26 stycznia 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia