Świat po zagładzie

"Diva" - reż: Stanisław Miedziewski - Teatr Rondo w Słupsku

Wyśmienite aktorstwo, poruszający tekst i ciekawa, ascetyczna inscenizacja - monodram "Diva" słupskiego Teatru Rondo to jeden z najlepszych pomorskich spektakli ostatnich lat

Bohaterką "Divy" jest śpiewaczka operowa Nora Sedler - postać fikcyjna, ale, jak mówią twórcy, "wysoce prawdopodobna". Magdalena Gauer (sztuka "Nora", stanowiąca podstawę słupskiego monodramu, to jej debiut dramaturgiczny), pisząc sztukę, korzystała z autentycznych dokumentów oraz podobnych biografii artystów. Norę poznajemy w połowie lat 60. ubiegłego wieku, w garderobie Metropolitan Opera w Nowym Jorku, po kolejnym udanym występie. Jeden z widzów przysyła śpiewaczce liścik z prośbą o rozmowę. Jego polskie nazwisko, niczym Proustowska magdalenka, cofa bohaterkę w przeszłość. Zaczyna wspominać przedwojenny Wiedeń, w którym zaczynała operową karierę, wywiezienie w transporcie - razem z dużą grupą żydowskich artystów i inteligencji z Wiednia - do Litzmannstadt Getto w Łodzi, Auschwitz oraz dalszą - już powojenną - karierę.

Pomimo faktu, że w tekście monodramu nie brakuje brutalnych opisów, spektakl nie jest kolejną opowieścią o okropieństwach II wojny światowej. "Diva" to w większym stopniu historia spustoszenia, jakie Holokaust wywołał w psychice osoby ocalonej. Nora na koncercie awangardowego brytyjskiego muzyka, który w struny fortepianu uderza drewnianym chodakiem, nie słyszy dźwięków. Całą jej uwagę skupia chodak - taki sam, jakie produkowali Żydzi w łódzkim getcie i w jakich chodzili w Auschwitz. W innej scenie Nora przywołuje fragmenty rozmowy z młodym amerykańskim dziennikarzem. "Przecież uniknęła Pani zagłady" - stwierdza Amerykanin. "Nie wiem, czy uniknęłam zagłady" - odpowiada natychmiast śpiewaczka.

Twórcy "Divy" postawili na skrajny minimalizm. Na dużej, pustej scenie widzimy tylko Wioletę Komar, ubraną w białą suknię z czarnymi dodatkami. Przez cały spektakl aktorka nie rusza się z miejsca - gra w sporej odległości od widzów, nie robiąc nawet kroku. Jedyne rekwizyty to koperta z wizytówką oraz wachlarz; a i tak przedmioty te "ogrywane" są przez kilkadziesiąt zaledwie sekund.

Wioleta Komar zawłaszcza całą uwagę widzów; fenomenalnie operuje wyrazistymi gestami, mimiką, modulacją głosu. W całym spektaklu nie zalicza nawet jednej, najdrobniejszej wpadki: nie ma tu chwili zawahania, zająknięcia, niepewności. Reżyserujący "Divę" Stanisław Miedziewski prowadzi aktorkę subtelnie, nie pozwala jej "przeszarżować" ani przez moment. Konsekwentnie używa na scenie tylko czerni i bieli (z jednym, bardzo znaczącym, wyjątkiem) oraz delikatnych zmian oświetlenia.

Miedziewski porusza w monodramie także kwestie twórczości artystycznej. Podobnie jak w "Przyj, dziewczyno, przyj...", wcześniejszym jego monodramie z Wioletą Komar, broni teatru tradycyjnego, wyśmiewa nieprzemyślane akty tworzenia (jak chociażby wspomina fortepianową kompozycję z chodakiem) oraz sceniczne udziwnienia (Nora wspomina o operze, której bohaterowie mieli być ubrani w stroje z blachy samolotowej). I w "Divie" jego teatr jest tradycyjny, "nieefekciarski"; jednak szalenie konsekwentny i bynajmniej nie archaiczny. W spektaklu stosuje zaledwie parę, ale za to szalenie mocnych i znaczących znaków teatralnych. A scena z wachlarzem robi piorunujące wrażenie.

Mirosław Baran
Gazeta Wyborcza Trójmiasto
3 kwietnia 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...