Światem rządzą spadkobiercy

"Opera za trzy grosze" - reż. Paweł Szkotak - Teatr Polski w Poznaniu

"Opera za trzy grosze" to test dla współczesnego teatru. Nie wykpisz się pomysłem. Wszystko w rękach śpiewających aktorów... i spadkobierców praw. Paweł Szkotak od lat nosił się z zamiarem zrealizowania "Opery za trzy grosze" Bertolta Brechta. Od początku miał świadomość, że właściciele praw nie pozwolą poszaleć. Będą patrzeć mu na ręce, by nie uronił żadnego wersu, a kierownikowi muzycznemu, by trzymał się nut.

A jednak Szkotak zaryzykował. Przeniósł akcję do powojennego Berlina. W 1945 roku to miasto było ponoć "przestępczą stolicą świata": kradzieże, korupcja, czarny rynek Koncept sprawdził się w warstwie scenograficzno-kostiumowej (Agnieszka Zawadowska), ale już opowieść o zbliżającej się koronacji i wydarzeniach w londyńskim Soho bezpośrednio ją poprzedzających, wypada trochę dziwnie.

Zmiana kostiumu historycznego to jednak nie najważniejszy problem. "Opera za trzy grosze", grana zgodnie z zaleceniami spadkobierców, ciągnie się niemiłosiernie. Prosi się o nożyczki i szybszy montaż. Teatr epicki Brechta wyraźnie się zestarzał. Mieszczaństwo, które Brecht w swojej śpiewogrze krytykuje, nie istnieje. Zważywszy jeszcze, że reżyser nie może poszaleć, trudno z niego wyinterpretować coś ponadto, że "pieniądz rządzi światem".

Zwykle staję w obronie autora. Nie przepadam za "przepisywaczami", którzy czytają w poprzek, bez sensu, byle dziwniej. Ale Brecht aż się prosi, by go "przepisać", poszukać współczesnych odpowiedników pierwowzorów jego krytyki. Pierwszy kroczek zrobił Roman Kołakowski. Jego tłumaczenie brzmi niezwykle współcześnie, język jest soczysty, dosadny, ale nie wulgarny i prymitywny. Niestety, dalej już nie można, bo na straży stoją prawnicy spadkobierców

Cóż zatem pozostaje? Wykonanie. Paweł Szkotak zaprosił do współpracy Agnieszkę Nagórkę, która skompletowała trzynastoosobowy zespół muzyczny. Muzyka Kurta Weilla nie jest prosta, choć na pozór taka się wydaje.

Kompozytor korzysta z różnych stylistyk muzycznych, trawestując je i przetwarzając, by osiągnąć z góry zamierzony cel - efekt obcości. Sceny muzyczne przerywają, albo jak kto woli, zawieszają akcję, a songi to swego rodzaju komentarze do tego, co już się stało albo za chwilę się wydarzy. I tu w poznańskiej inscenizacji "Opery za trzy grosze" zaczyna się problem. Panie: Anna Sandwowicz (Polly Peachum), Ewa Szumska (Lucy Brown) i Teresa Kwiatkowska (Celia Peachum) śpiewają w nienaturalnych dla siebie tonacjach, za wysokich, przez co śpiewają sztucznie, zamiast naturalnie. Naturalnie śpiewa natomiast Piotr Kaźmierczak. I nie tylko dobrze śpiewa. Jego postać Jonatana Peachuma to mistrzostwo. Stworzył postać złodziejaszka, który wzniósł złodziejski fach na wyżyny sztuki. Jego firma złodziejska to nieźle zorganizowana korporacja.

Niestety, zawiódł mnie Michał Kaleta. Nie podoba mi się jego Mickie Majcher. Nie bardzo wiem, kim jest: zdegenerowanym żulem czy chamem, który udaje lwa salonowego, a może czarującym bandytą? Powinien być każdym po trosze. Ale Kaleta gra jednowymiarowo. Irytuje mnie jego manieryczny sposób mówienia. Śpiewa też nierówno. Czasami ciarki idą po plecach, a czasami tak, jakby nie bardzo zdawał sobie sprawę, o czym śpiewa.

Dobrze, jeśli autor ma kogoś, kto pilnuje jego dorobku po śmierci, ale czasami strażnik szkodzi. I tak jest przypadku Brechta.

Stefan Drajewski
Polska Głos Wielkopolski
13 maja 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia