Świątynia betów

"Ferdydurke" - reż: Magdalena Miklasz - PWST w Krakowie

Trudno, trzeba się pogodzić i spokojnie przyjąć, co nieuchronne: wizyty na aktorskich dyplomach w krakowskiej PWST przypominać będą wizyty w świątyniach serwujących przechodzone szmaty, na przykład - gacie z drugiego tyłka

Bo taka moda inscenizacyjna. Wchodzi człek rano do świątyni betów i zaczyna seans gmerania w kontenerze "Gacie". Jeśli ma szczęście - w okolicach obiadu wydłubie coś z kopca paranoicznie zapętlonych nogawek. Jak nie dla siebie, to przynajmniej dla kuzyna, bądź ciotki z Ełku. Ostatecznie można toto pociąć na szmaty. Trud się opłacił.

W wyreżyserowanym przez Magdalenę Miklasz dyplomie "Ferdydurke" wg Witolda Gombrowicza zapętlenie wszelkiej maści betów może nie jest paranoiczne, ale mordercze - niewątpliwie. W tym kontenerze są bety jako takie - studenci paradują w odzieży z kontenerów: "Gacie", "Dresy", "Mohery", "Tenisówki", "Czapy", "Majtki", "Spodenki do kolan", "Skarpetki", "Koszuliny", "Kołnierze ze zwierząt futerkowych", "Rajtuzy", "Garnitury po dziadku" oraz "Szelki". Są bety scenograficzne: pianino, elektryczne organy, tapczan gierkowski, gitara na prąd, głośniki, kable, mikrofon, telefon komórkowy, rura, lampka nocna, stoliki o blatach z pleksi, afrykański bęben. Nade wszystko zaś mamy tak gordyjskie zapętlenie scenariusza, że ktoś, kto nie zna Gombrowicza - mdleje w pierwszej minucie. Zatem - bety na studentach, bety po kątach, bety w recytujących gardłach. Rzecz jasna, w tym bite dwie i pół godziny kolebiącym się bałaganie coś ciekawego mignie czasem. Studentka Warykiewicz ładnie kozła fiknie, studentka Kaszuba - gdy przestanie taszczyć afrykański bęben, zwłaszcza zaś gdy zdejmie wiotkie portki, znalezione w kontenerze "Pantalony Sindbada żeglarza" - pokaże się od intrygującej strony, ktoś powie coś dowcipnie bądź lekko, student z Japonii zabawnie łamaną polszczyzną zanuci słowiański "Hymn Sokołów", itp., itd., itp. Owszem, cieszą takie perły aktorstwa - lecz co to ma wspólnego z Gombrowiczem?

Jest też inne pytanie. Po co montować aż tak kolosalny kontener, skoro da się z niego wydłubać ledwie trzy sceny w miarę jasne, czyste, bez dziur i plam nie do wywabienia? Nie wiem. Ja tylko kłaniam się studentce Luxenberg-Łukowskiej za jej na pół improwizowany monolog moherowej kuchty, co wielką swą przygodę miłosną cichuteńko opowiada. Biję też brawo scenie gorzałką mocno zakrapianej biesiady. I choć wiem, że dla studentów akurat aktorstwa może to być laurka gorzka - stawiam im szóstkę za scenę lekcji, w której prawie nikt nic nie mówi. Ta cisza przynosi ulgę światu.

Paweł Głowacki
Dziennik Polski
6 marca 2012
Teatry
PWST, Kraków

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...