Święci z blokowiska

"Żywoty świętych osiedlowych" - reż. Agata Kucińska - Teatr Ad Spectatores

Bóg stworzył świat z betonu. Mieszał go w galaktykach wirujących i wlewał w formy swoich myśli. Po sześciu dniach, gdy już chciał odpocząć, okazało się, że w międzygwiezdnej betoniarce zostało mu trochę szarej masy. Żeby więc wszechświat na powrót nie skamieniał, Stwórca spuścił ją ukradkiem gdzieś na antypodach, bo nie miał już żadnej idei, którą mógłby tą resztką wypełnić

Tak powstało betonowe Osiedle – produkt uboczny boskiej kreacji, i zarazem matecznik bujnej, przez nikogo nie plewionej, kwitnącej na dziko świętości. Świat wybrakowany, sztukujący niedoskonałość stworzenia samorodnym, i chyba nie do końca przez Najwyższego autoryzowanym, cudotwórstwem.

W Żywotach świętych osiedlowych Lidii Amejko fundamentalne kwestie ontologiczne omawia się pod sklepem monopolowym Jerycho. W scenicznej adaptacji książki, dokonanej przez Agatę Kucińską w Teatrze Ad Spectatores, opowieść rodzi się w mroku, wśród szmerów i zgrzytów przypominających dźwięk nakręcanej sprężyny zegara. W szczegóły osiedlowej Genesis wprowadza obrysowana plamą światła figura tekturowego blokersa, dziwnie niekompletna, zrośnięta w miejscach anatomicznych braków z ciałem aktorki. Postaci w tym spektaklu to istoty dwoiste, byty hybrydalne, łączące różne sposoby współistnienia żywego człowieka z formami materii. Agata Kucińska używa rozmaitych technik lalkowych, by powołać do życia poczet osiedlowych dziwaków, którzy czując się okruchami wielkiej boskiej narracji, zapragnęli znów stać się częścią Całości.

Bohaterów opowieści spotykamy na dachu makiety wieżowca, który – jak wszystkie przedmioty na scenie – zawieszony jest w mroku. Miniaturowe lalki mieszczące się w dłoniach siedzą na leżakach wśród sterczących drutów telewizyjnych anten i wykłócają się, jak załatać Sensem szczeliny bytu, powstałe poza planem stworzenia. Jak pojąć siebie, jeśli Bóg nie odlał ich w żadnej myśli? Jedyna możliwość – to wrócić w łożysko opowieści, choćby i chałupniczo skleconej, samozwańczo uświęcającej ich beznadziejnie szare i puste życie. Scena, w której postacie domagają się zbawienia poprzez fabułę, stanowi osnowę spektaklu. Agata Kucińska przeplata ją kolejnymi historiami świętych osiedlowych, z których każda stanowić będzie odrębną miniaturę.

Książka Amejko nawiązuje do księgi apokryfów Jakuba de Voragine Złota legenda. Jej urok w znacznej mierze polega na „zainfekowaniu” kunsztownej, archaizującej składni i uroczystej dykcji, zarezerwowanej dla świętych ksiąg, wirusem kolokwialnej mowy współczesności. Cuda zdarzają się tu wszędzie: przy kasie fiskalnej, przed telewizorem, pod automatem do napojów, a nawet w agencji towarzyskiej. Sam Pan Bóg zresztą korzysta chętnie z elektronicznych gadżetów, napominając oporne owieczki przez komórkę, bądź ukazując im się na filmach DVD. A i święci zrozumieli, jak wielki potencjał promocyjny tkwi w nowych mediach i pozakładali sobie strony internetowe, gdzie były linki do spisu cudów, instrukcje wskazujące, jak sobie zamówić nadprzyrodzoną interwencję za koszt esemesa oraz informacje o aktualnych promocjach. Lecz w istocie misja osiedlowych świętych ma charakter nieco heretycki. Ich celem jest poprawienie usterek w dziele stworzenia i wyrównanie metafizycznego deficytu, który zasysa świat w pustkę. Temu miały służyć świadczenia świętego Dormidora, Szyfranta Snów, świętej Primsty, Ostatniej Karmicielki Słowa, świętego Patryka, Pogromcy Pustki, czy świętej Kunerty, Grabarki Marzeń.

Agata Kucińska wytyczyła przez książkę swój własny szlak, wybierając do prezentacji scenicznej zaledwie kilka z obfitego zbioru legend. Nie próbowała jednak przekładać bogactwa językowej wyobraźni na akcję sceniczną. Jej adaptacja, nie gubiąc nic z kunsztowności tej prozy, z jej humoru, melancholii i zbuntowanej metafizyki, buduje swój własny świat. To fantazmat, kreowany w znacznej mierze przez sugestię i niedopowiedzenie. Autor muzyki i ścieżki dźwiękowej Sambor Dudziński napełnił przestrzeń odgłosami życia wielkiego bloku: zgrzytem wind, hałasem ze zsypów i klatek schodowych, intymną fonosferą mieszkań rozbrzmiewającą dyskretnymi melodiami codzienności, w rodzaju pobrzękującej dźwięcznie w szklance herbacianej łyżeczki. Obraz jednak ucieka od konkretu, skraplając przedstawiany świat w mocno skondensowanym znaku bądź metaforze.

Oto pierwsza z legend, poświęcona świętemu Egonowi Emerytowi. Jej bohater, nie mogąc na starość grzeszyć, grzęźnie w betonowej klitce z telewizorem. I postanawia wziąć na siebie wszystkie winy bohaterów seriali, wyznając je na spowiedzi, przez co „ze zła oczyścił cały Program Pierwszy i Drugi, Polsaty, TVN-y, i co tam jeszcze miał w abonamencie”. Etiuda rozpoczyna się od bezruchu i ciszy, w którą wdziera się bzyczenie muchy. Owad gryzie Egona w nogę, potem krąży gdzieś nad głową, zmuszając jego bezwładne ciało do walki. Ta scena, w której figura starego człowieka szamocze się w zwarciu z krnąbrnym owadem, ma w sobie coś beckettowskiego. Jest w niej pustka, desperacko zagłuszana bezsensowną walką, i dramat stygnącej materii, czepiającej się najmniejszych drobin życia, by potwierdzić własne istnienie. Głębokiego liryzmu tej sytuacji nie zdoła wytłumić w chwilę potem ani zabawna parodia serialowej kłótni małżeńskiej, ani scena, w której sam telewizor staje się konfesjonałem, odpuszczającym hurtowo wszystkie grzechy popełniane na szklanym ekranie.

Po beckettowsku minimalistyczna jest również etiuda o Cyfrojebie onaniście, oślepionym widokiem nicości, w której zagrał tylko detal twarzy aktorki. Miniaturę o świętej Kunercie, Grabarce Marzeń, puentują lampki postawione na cmentarzyku porzuconych ludzkich pragnień. Zaś w historii o łagodnej Andżelice, zgwałconej w okolicach boiska Armagedon, obok eterycznej bohaterki w półprzejrzystej krynolinie pojawiają się puste słoiki, w których święta zamykała swoje krzywdy i gniew. Teatr kreowany przez Agatę Kucińską przy pomocy skąpych środków szuka ekwiwalentu dla doświadczeń braku i utraty, bo to właśnie poczucie osierocenia okaże się podatnym gruntem dla najbardziej strzelistych epifanii.

Pięknej i zupełnie nieoczekiwanej iluminacji doznaje na przykład święta Apolonia, pracująca ofiarnie na odcinku usług erotycznych, niosąc ukojenie wszystkim potrzebującym po przystępnych cenach. Agata Kucińska fastryguje tę postać z części anatomicznych różnego pochodzenia, wśród których jest i maska, i animowane kończyny lalki, i użyte jako stelaż konstrukcji ciało aktorki. Wszystko to jednak współpracuje nader harmonijnie w powabnej scenie striptizu, jaki Apolonia wykonuje przed nieznanym klientem. Tajemniczy gość okazuje się przybyszem z zaświatów, który pofatygował się, by sprawdzić, dlaczego proceder Apolonii nigdy nie skutkuje poczęciem nowego życia, mimo że za każdym razem w pełnej gotowości czeka świeżo skrojona z neumy niebiańskiej nowa dusza.

Gość z zaświatów objawia się w spektaklu jako głos. Lub ściślej – jako wokal. Sambor Dudziński bowiem intonuje jego kwestie jak swingującą psalmodię, prowadząc tekst długą, dostojną frazą, ujętą w jazzowe rytmy. Ale jest w tym śpiewie przejmujący smutek, bo i sam Stwórca nie wydaje się tu triumfatorem, lecz raczej kimś w rodzaju artysty, który właśnie odkrył, że jego dzieła – mimo formalnej perfekcji – nie przyniosły ludziom szczęścia. W książce scena z Apolonią kończy się nawet zaskakującą samokrytyką Boga, który zaczyna żałować, że począł świat ze Słów, nie z Miłości. Szkoda, że w przedstawieniu tej puenty zabrakło.

Mirakle Agaty Kucińskiej to ćwiczenia z wyobraźni, redukującej świat obrazów do minimalistycznej esencji. Nie ma w nich pastiszu, ironicznych cudzysłowów i  postmodernistycznych gier. Nawet absurdalny humor jest tu raczej maską niepokoju, wywiedzionego z metafizycznych paradoksów, jakie mącą losy osiedlowych świętych. Aktorka ma wiele czułości i empatii dla swoich lalek, nie narzuca dystansu do kreowanych bohaterów. Sama zresztą na końcu okazuje się jedną z nich – nieopowiedzianą historią, niewyartykułowanym Sensem, piekłem pytań bez odpowiedzi.

Ale osoba narratorki ma tu bardziej złożony status, tworząc coś w rodzaju hiperpostaci. To ona jest dysponentką Słowa jako życiodajnej energii, którą można tchnąć w martwe formy. I to ona bierze na siebie losy osiedlowych dziwaków, nienasyconych w poszukiwaniu znaczeń, stając się – również fizycznie – ich częścią. Zaś zbierając okruchy ich opowieści, pragnie je zszyć na powrót w zaprzepaszczoną przez boskie niedopatrzenie, całościową narrację. „Gadaniem przedestylować chciałam Osiedle w Absolut czysty jak kryształ” – powiada na koniec. „Słowem każdego jednego podsadziłam, żeby do góry trochę się wzbił, ponad siebie samego, od szarego, twardego piętą się odbił i uciekł”.

Żywoty świętych osiedlowych to nie jedyny przykład na to, że blokowisko jako temat literacki ulega w ostatnich latach swoistej rehabilitacji. Pojawiły się również inne książki, które – jak Święty Wrocław Łukasza Orbitowskiego czy Warzywniak Krzysztofa Jaworskiego – budują nowe mitologie betonowych pustyń, uwalniając je z piętna socjologicznej anomalii. Blokowisko jawi się w nich jako świat samowystarczalny, by nie powiedzieć – autystyczny, zawieszony w pustce kosmosu, trochę baśniowy, trochę surrealistyczny, emitujący w eter fale metafizycznych niepokojów – z czego wynika czasem horror, czasem groteska. To środowisko sprzyjające pojawieniu się nowej kategorii antropologicznej, jaką jest Człowiek Osiedlowy – istota, w której wykorzenienie, nuda i jałowość życia na betonowej pustyni wykształciły specjalne dyspozycje duchowe. Może więc blokers to potencjał wybuchowy o nie do końca zbadanych właściwościach, idealne medium dla wszelkich sił podmywających osiedlową racjonalność. Takich jak epidemia świętości.

Jolanta Kowalska
Teatr
8 grudnia 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia